Pokonali setki chętnych i dostali się do szkół teatralnych. Bartek, Marta i Kamila to jedne z niewielu osób z naszego regionu, którym udało się studiować na uczelni. Uczelni, która dla wielu jest tylko marzeniem.
Zakonnica, piosenkarka i… aktor
Marta, Kamila i Bartek początkowo marzenia mieli zupełnie inne. Marta chciała tylko śpiewać, Kamila, jak rodzice, miała zostać policjantką, a później zakonnicą, Bartek nie mógł się zdecydować, więc postanowił być wszystkim po trochu, czyli… aktorem.
- Zawsze chciałam śpiewać i robiłam to. Najpierw w chórze gospel w Bełchatowie, a później z przyjaciółmi założyliśmy własną grupę. Zdawałam nawet na wydział jazzu katowickiej uczelni. Ktoś mi jednak powiedział, że w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie jest specjalność wokalno-estradowa i zdecydowałam, że będę zdawać egzaminy właśnie tam. Nie interesowałam się specjalnie teatrem, ale od zawsze kochałam musicale, filmy. Jednak pamiętam, że w dzieciństwie razem z babcią oglądałyśmy teatr telewizji, mama chodziła po domu i recytowała wiersze, a tata ciągle coś nucił, przygrywał. W naszym domu zawsze królowała kultura - mówi Marta Krawczyk z Bełchatowa, absolwentka PWST im. L. Solskiego w Krakowie.
- Ja chciałam zostać policjantką, tak jak moi rodzice, a później zakonnicą. Od zawsze byłam na scenie, głównie szkolnej. Podczas studiów w Piotrkowie występowałam z Teatrem Studenckim “Wyjście Ewakuacyjne”. Należeli do niego świetni ludzie i to oni rozbudzili we mnie marzenia o PWST. Pani Lucyna Jakubczyk pomogła znaleźć teksty, przygotowała mnie i zawsze we mnie wierzyła. O szkole teatralnej nie myślałam, a raczej długo myślałam, ale jak o odważnym pomyśle. Zbyt odważnym - mówi Kamila Ścibiorek, absolwentka UJK w Piotrkowie, studentka I roku PWST w Krakowie.
- W pierwszej klasie liceum (piotrkowski “Chrobry”) nie miałem żadnego pomysłu na studia, chodziłem jednak na zajęcia teatralne do piotrkowskiego MOK-u. Miałem zajęcia z panią Małgorzatą Kowalczyk (ona przygotowała mnie do szkoły i w dużej mierze, dzięki pracy z nią, jestem we wrocławskiej szkole). Pomyślałem, że skoro nie potrafię wybrać konkretnego zawodu, to będę każdym po trochu. Będę aktorem - mówi Bartek Kaźmierczak z Piotrkowa, student II roku PWST we Wrocławiu.
Dojenie krowy i recytacja Mickiewicza
Żeby uczyć się tego fachu, musieli być lepsi od setek innych, którzy przystępowali do egzaminu w danym roku. I byli. Sami mówią, że mieli dużo szczęścia. Dziś czas egzaminów wspominają z sentymentem.
Egzaminy do szkół artystycznych składają się z kilku etapów, podczas których komisje egzaminacyjne sprawdzają umiejętności młodych ludzi. Ogólnie mówiąc chodzi o umiejętności...wszelakie.nextpage- Komisja może zapytać o wszystko i trzeba być odważnym w tym, co się robi, nawet jeśli początkowo to wydaje się głupie. Podczas egzaminów jednym z moich zadań aktorskich było np. dojenie krowy i mówienie wcześniej przygotowanego tekstu literackiego. Potem kazano mi śpiewać “sto lat”. Średnio mi to wychodziło, ale za to robiłam to z ogromnym uśmiechem na twarzy. Nikt nie mógł przewidzieć, o co zapyta komisja. Trzeba było pójść na żywioł, wierzyć w swoje marzenia. Przy takim nastawieniu musiało się udać - mówi Kamila.
Marta, zanim dostała się do szkoły, postanowiła naprawić zgryz. Usunęła trzy zęby, w tym dwa zdrowe. O swoim egzaminie( mimo że minęło już kilka lat) bardzo lubi opowiadać.
- Przyszłam na egzaminy i zobaczyłam dziki tłum. Nie miałam pojęcia, że tyle osób tam zdaje. Może lepiej, bo dzięki temu w ogóle się nie stresowałam. Byłam przygotowana ze śpiewu (z tym nie miałam problemu), a teksty pomogła mi wybrać pani z Łodzi, do której jeździłam na zajęcia logopedyczne. Pierwszy etap składał się z dwóch podetapów. Na pierwszy wchodziliśmy w 7 osób do jednej sali i tam sprawdzano wszystko: uzębienie, wymowę, słuch, rozpiętość skali głosu, podstawy ruchowe, trzeba było powtórzyć układ choreograficzny, zatańczyć do puszczonej muzyki, zaśpiewać piosenkę ludową. Później cała siódemka szła do innej komisji i tam egzaminujący wybierali, co chcieli usłyszeć. Ja przez całe egzaminy mówiłam jeden tekst, choć miałam przygotowanych mnóstwo. To był fragment z “Oniegina” Puszkna “List Tatiany do Oniegina”. Dużo też śpiewałam. Potem był drugi etap - teoretyczny. Pytali mnie o musicale, o gospel, musiałam się wykazać ogólną wiedzą z języka polskiego. Trzeci etap był podobny do pierwszego: zaśpiewałam wszystkie piosenki i mówiłam tekst. Ten mój “Puszkin” był bardzo rzewny, dziewczęcy, a ja miałam go powiedzieć, jakbym zeszła z traktora i obierała słonecznik. Dla mnie to było OK. Szybka decyzja - robię. Pierwsze, co zrobiłam przy tym zadaniu, to zdjęłam buty. Potem miałam się popłakać na tym tekście i się tak zryczałam, że pani prof. Anna Polony powiedziała: “Dobrze, ty już dziecko idź, bo się nam tu rozlecisz” - wspomina Marta.
- Ja pamiętam jak musiałem grać w tenisa pantomimicznie i mówić tekst Mickiewicza, śpiewać tekst o Pannie Franciszce, tak jakbym szykował się na wojnę. Miałem pokazać trzy rośliny: dobrą, złą i halucynogenną. Przy tej ostatniej chwyciłem stojący na scenie uruchomiony wiatrak i podszedłem do pana z komisji. Przyłożyłem mu go do twarzy. Potem coś jeszcze śpiewałem. Zaczynałem mówić tekst, a później komisja ten sam tekst kazała mi mówić tak, jakbym wracał pijany do domu i tym tekstem miał przeprosić żonę. Pamiętam, że komisja poleciła mi, bym wyobraził sobie, że stawiam kij na otwartej dłoni i bawię się nim. W pewnym momencie ktoś stawia na nim drogocenną wazę. W finale waza miała się stłuc. Zadanie “od czapy”, ale tam innych nie dają. Muszą sprawdzić, czy potencjalny wariat jest wariatem, czy tylko wariata udaje - mówi Bartek.
Barwny zawód w czarnych kotarach
Niektórzy myślą, że aktorstwo to taki barwny zawód. W szkole wystarczy powiedzieć wiersz, zatańczyć i to wystarczy. To nie wystarczy. Studenci na zajęciach spędzają po czternaście godzin dziennie, często nie mają czasu jeść, spać i zauważyć, że na przykład nadeszła wiosna lub sypnęło śniegiem. Całe dnie w ciemnych kotarach.nextpage- Rzeczywiście tak jest w szkole. Bywało ciężko, ale nie narzekałam. Na początku w zdumienie wprawiały mnie np. osoby chodzące po korytarzach uczelni i coś ciągle mówiące do siebie. Kiedyś weszłam do szatni, a tam siedzi dziewczyna i coś do siebie gada, w ogóle nie zauważa, że ja weszłam. Potem dwóch chłopaków kłóci się na schodach. Nie wiedziałam, czy to tekst, czy oni tak serio. Szybko przywykłam. Po pewnym czasie robiłam to samo. To sposób na wykorzystanie każdej chwili w szkole na naukę. Potem na elementarnych zadaniach aktorskich mieliśmy wybrać sobie zwierzę, którym chcielibyśmy być. Zdziwiło mnie, że pracowaliśmy nad tymi zwierzętami prawie cały semestr. Dopracowywaliśmy każdy szczegół, a ponieważ ja wybrałam chomika, ciągle byłam w ruchu (w swoim życiu miałam osiem chomików, stąd taki pomysł). Koleżanka miała dobrze, bo była leniwcem - mówi Marta
Bartek przyznaje, że studiuje w domu wariatów i mówi, że to nie są normalne studia. - Mimo wszystko lubię być tu pacjentem. Lubię wracać z domu rodzinnego na kurację psychiatryczną do Wrocławia.
Bartek, mimo że jest dopiero na drugim roku, już ma za sobą sporo ról. Grał Didi w “Czekając na Godota” Becketta, Kostka z “Mewy” Czechowa, Hipolita z “Fedry” Racina oraz Biznesmena w sztuce “Metoda Gronholma”. - Moje postaci w pigułce to: żebrak, romantyk, syn króla i biznesmen - mówi Bartek. Kamila jest na etapie pełnego zachwytu zajęciami. Twierdzi, że wszystkie są fantastyczne. Ciągle jednak musi borykać się ze… śpiewem.
- Podobno śpiewanie coraz lepiej mi idzie. Zajęcia są fantastyczne, bo można być wszystkim, czym się zapragnie. Szczególnie na zadaniach elementarnych. Wychodzi się na scenę, otwierają się drzwi wyobraźni i człowiek jest wolny jak ptak. Można lecieć na łeb na szyję, z wiatrem w skrzydłach. Może idealistycznie, ale ja tak czuję… i to w tej szkole kocham. Mamy dużo zajęć z tańca, pracujemy nad ruchem ciała i najcudowniejsze jest to, że np. ręka, którą ma się tyle lat, nagle stawiana jest w innym świetle. Fantastyczna sprawa - mówi Kamila.
Tu są ich “świątynie dumania”
Kochają swoje szkoły, zajęcia, prace w teatrze, jednak chętnie wracają do Piotrkowa, Bełchatowa, tam, gdzie ich domy rodzinne. Tu mają swoich przyjaciół, tu mają swoje “świątynie dumania”. - Kocham mój dom rodzinny i miejsce, z którego pochodzę. Kocham też Kraków, ale mój dom zawsze pozostanie moim domem. Jestem z niego dumna - mówi Kamila.
- Studia, studiami, ale bardzo chętnie wracam do Piotrkowa. Mam tu najbliższą rodzinę, dziewczynę i worek wspomnień. W Piotrkowie mogę odpocząć, w domu, w parku na POM-ie, na lotnisku, na działce. Poza tym fajnie jest zobaczyć stare mury, np. ukochanego “Chrobrego” - mówi Bartek. - Na początku było tak, że jak byłam w Krakowie, to tęskniłam za Bełchatowem, i na odwrót. Wracałam myślami do mojego miasteczka. Tęskniłam za rodziną. Mimo, że na studiach miałam fantastyczną grupę (do dziś mamy kontakt, a dziewczyny kocham jak siostry), bardzo tęskniłam też za znajomymi. Jak wracałam, to biegłam do stęsknionej mamy pogadać, a potem biegłam do przyjaciół. Spotykaliśmy się zazwyczaj wszyscy w Gościńcu. Lubiłam te powroty. Do tej pory tak jest. Są takie miejsca w okolicy Bełchatowa, gdzie lubię pobyć. Jednym z nich jest Słok. Tu się wyciszam i zbieram myśli - mówi Marta.
Jesteś z Bełchatowa, to powiedz coś po śląsku
Szkoły teatralne - miejsca niezwykłe, nasycone utalentowanymi, barwnymi osobami. Ci wybrańcy pochodzą z różnych miast, miasteczek, wiosek. - Zawsze chwaliłam się, że jestem z Bełchatowa. Mamy być z czego dumni. Tutaj jest najlepsza drużyna siatkarska w Polsce, no i GKS też dobrze sobie radzi. Nigdy nie odczułam, że ktoś mnie krytykuje, bo jestem z małego miasta. Na początku studiów, kiedy każdy opowiadał, skąd pochodzi, kiedy ja mówiłam: Bełchatów, to wszyscy odpowiadali: “Jesteś z Bełchatowa, to powiedź coś po śląsku”. Zwracali też uwagę na źle stawiane akcenty (Bełchatów i Warszawa tak mają z tymi akcentami) i na moje “kompe się” – w Bełchatowie tak się mówi. Musiałam zwrócić na to uwagę - mówi Marta.
- Są w mojej szkole z mniejszych miejscowości niż Piotrków i nie ma to znaczenia. Liczy się to, co się robi i jakie ma się podejście do życia - mówi Bartek. - U nas, jeśli ktoś pochodził z mało znanego miejsca, budziło to zaciekawienie – dodaje Kamila.
***
Kamila jest na pierwszym roku, Bartek na drugim. Jeszcze się uczą i poznają zawód aktora. Tak jak oni są dumni z naszego regionu, tak być może region już niedługo będzie dumny z nich. Marta mówiła, że jest dumna z Bełchatowa razem z jego drużyną Skry i GKS-u. Dziś śmiało można powiedzieć, że ona również stała się chlubą miasta. Śpiewa, gra w gliwickim i słupskim teatrze, a w Bełchatowie, w MCK zaraża maluchy pasją teatralną.
Ewa Tarnowska-Ciotucha
Komentarze 0