Złośliwi nazywają ich kopidołami. Mówi się, że swoją pracę wykonują z przymusu, bo innej nie mają. Często pod wpływem alkoholu. Swoim zachowaniem bezczeszczą ceremonię pogrzebową. Taki jest stereotyp zawodu grabarza. Znaleźliśmy w Piotrkowie człowieka, który burzy ten negatywny wizerunek. Okazuje się, że nawet taką prace można lubić...
Autor: Foto E.Tarnowska
Aby spotkać się z panem Romanem, idę do miejsca jego pracy, czyli na cmentarz. Nie jest łatwo porozmawiać, bo w listopadzie jest dużo pogrzebów.
- Dziś było ich pięć. Jeden po drugim. Żeby porozmawiać, musiałem zrezygnować z jednego - mówi Roman Kręgiel.
Idziemy wzdłuż cmentarza. Mijamy osoby, które także po Wszystkich Świętych przyszły na groby swoich bliskich. Widać, że pana Romana wszyscy znają, lubią i szanują. Siadamy przy jednym z grobów. Pan Roman czuje się tu dobrze, jest przyzwyczajony do tego miejsca i traktuje je bardzo zwyczajnie. Nic dziwnego, w końcu pracuje już 16 lat.
- Początkowo ksiądz potrzebował kilku osób do porządkowania grobów w wakacje. Potem okazało się, że poprzedni grabarz został przysypany ziemią podczas wykopywania grobu, dostał przepukliny i poszedł na zwolnienie. W 1993 roku dostałem umowę na stałe. Początkowo porządkowałem groby. Nigdy nie myślałem, że będę uprawiał taki zawód. Kim chciałem być? Nie pamiętam. Zaraz po szkole trafiłem do tej pracy. Chwilę studiowałem na wydziale mechanicznym na Politechnice Łódzkiej, ale ze względów finansowych musiałem przerwać studia. Założyłem rodzinę. Wiadomo, pieniądze były potrzebne. Nie żałuję tej decyzji - mówi pan Roman. Podczas rozmowy cały czas obserwuje, co dzieje się dookoła. Z daleka słychać dźwięk tłuczonego znicza. Zrywa się, by sprawdzić, czy wszystko w porządku.
- Jako mały chłopiec byłem ministrantem. Bardzo chciałem zostać księdzem - śmieje się pan Roman. - Cały czas uczestniczyłem w obrzędach kościelnych i pogrzebowych. Jako ministrant nosiłem krzyż i prowadziłem kondukt pogrzebowy - mówi pan Roman, który w czasie naszej rozmowy siedzi na brzegu pomnika i co jakiś czas odpowiada na powitania stałych bywalców piotrkowskiego cmentarza.
Ciężka fizyczna praca
Ten zawód to przede wszystkim ciężka fizyczna praca. Grabarze często mają problemy z kręgosłupami. - Musimy nosić płyty pomnikowe. Te granitowe są bardzo ciężkie. Ważą nawet 200, 300 kilogramów. Trzeba je zdjąć i później po pogrzebie położyć. Tu nie ma możliwości obijania się. Samo wpuszczenie trumny, rozbieranie nagrobków, wykopy, gdzie trzeba się schylać. Latem jest skwar, wiosną i jesienią deszcze, a zimą zamarznięta ziemia. To jest najgorsze. Jeśli jest mróz, wtedy dzień wcześniej trzeba napalić ognisko w grobie, żeby było łatwiej kopać, żeby ziemia odpuściła. Resztę odkuwamy za pomocą młotów, przecinaków, klinów - mówi pan Roman.
Mimo że w tych słowach nie ma zbyt dużo optymizmu, to łatwo da się odczuć, że pan Roman lubi swoją pracę. Niepytany, opowiada, co należy do obowiązków grabarza. Mimo że wielu cmentarz nie kojarzy się zbyt dobrze, pan Roman często się uśmiecha, zwłaszcza do mijających go ludzi.
- Do obowiązków grabarza należy przede wszystkim chowanie zmarłych. W cenniku mamy też przygotowanie nagrobków, złożenie grobu. Jeżeli rodzina sobie życzy, to przychodzi do kancelarii i prosi o rozebranie nagrobka. Wtedy to robimy. Po odprawionej mszy przychodzi kondukt pogrzebowy z kaplicy, opuszczamy trumnę do dołu i zasypujemy. Jeśli trzeba, to jeszcze sprzątamy - mówi Roman Kręgiel.
Kiedy pytam pana Romana, jak ludzie traktują grabarzy, uśmiecha się i twierdzi, że trzeba o to pytać tych, którzy tu przychodzą. Tłumaczy, że zawód grabarza czasem nie jest odbierany pozytywnie. Są tacy, którzy psują nam opinię. Wiem, że jest wielu, którzy nie lubią swojej pracy. Pracują w tym zawodzie, bo muszą. Często piją. Znam takich z okolic Piotrkowa, ale to nie znaczy, że wszyscy tacy są. Ludzie raczej na nas nie narzekają. Nie ma wiele skarg, ale wiadomo, że nie wszystkim się dogodzi. Jedni nas chwalą, czasem współczują pracy (zwłaszcza, jeśli pracujemy w trudnych warunkach atmosferycznych), ale są i tacy którzy twierdzą, że skoro płacą, to wymagają.
Zapytałam bywalców piotrkowskiego cmentarza, jak ludzie odbierają tutejszych grabarzy.
- Na pana Romana zawsze można liczyć. Doradzi, podpowie. Mam wrażenie, że on na tym cmentarzu zna każdy kąt i każdego, kto tutaj przychodzi. To bardzo miły i dobry człowiek - mówi starsza pani, która często odwiedza grób swojego męża.
- Znam pana Romana. Jest brygadzistą ekipy grabarskiej. To on chodzi na pogrzeby. Pilnuje, żeby wszystko było w porządku. Nie wiem, jak on to robi, ale mam wrażenie, że on się bardzo dobrze czuje w tym fachu. Nie znam drugiego takiego grabarza. Bardzo kulturalny, zawsze pogada - mówi mężczyzna w średnim wieku.
Dzień pracy grabarza
- Rano przychodzimy, rozbieramy nagrobki. Stawiamy się na 7:00 rano, a od 7:30 rozpoczynamy pracę. Ja wyznaczam ekipie zadania na dany dzień. Mówię kolegom, gdzie który ma kopać. Pogrzeby zaczynają się zazwyczaj od godziny 11:00, 12:00. Zanim zaczną się pogrzeby, doły już muszą być przygotowane - tłumaczy brygadzista grabarzy.
Pan Roman słynie z tego, że zna prawie wszystkie groby.
- Kiedy ludzie przychodzą do mnie, to bardzo się dziwią, że pamiętam groby sprzed kilku, kilkunastu lat - mówi pan Roman.
To nie lada wyczyn. Roman Kręgiel nadzoruje aż trzy cmentarze. Jeden stary i dwa nowe. Łącznie około 18 ha. Znajduje się na nich około 22 tys. grobów.
Grabarz psychologiem
- Czasem rzeczywiście trzeba być trochę psychologiem. Nie wystarczy wykopać dół. Czasem staram się wyczuć lub wypytać, jaki powinien być grób. Nie zawsze to jest łatwe. Ludzie po śmierci bliskiej osoby są zazwyczaj załamani, zszokowani. Jeśli zmarła młoda osoba, to sugeruję, żeby grób był podwójny. Przecież zostają rodzice, bliscy... Moim zadaniem jest wypytać, jaka jest sytuacja rodzinna. Podejście psychologiczne bardzo się przydaje. Przecież ta osoba zostaje w tym miejscu na zawsze... - zamyśla się pan Roman.
Najtrudniej chować dzieci
- Im młodsze, tym jest trudniej. Nie ukrywam, że jeśli jest pogrzeb młodej osoby lub dziecka, to przeżywam to. Przeraża mnie też krzyk ludzi. To jest straszne. Ludzie różnie reagują. Czasem krzyczą też dzieci, kiedy w kaplicy, na siłę rodzice ciągną je, by pożegnały się ze zmarłym. Uważam, ze to nie jest mądre. Te dzieci często pamiętają te traumatyczne dla nich chwile bardzo długo - mówi pan Kręgiel. Dodaje, że widok ciał przygotowanych do pochówku nie robi już na nim wrażenia. Oprowadza mnie po kaplicy i terytorium, gdzie przebywają grabarze. Porusza się tu jak po swoim mieszkaniu. Widzę w chłodni ciała osób leżących w trumnach i czekających na pochówek. Widok, który może przerażać. Ale nie pana Romana. Do wszystkiego można się przyzwyczaić. Zapytany, czy mógłby zjeść kanapkę w takim towarzystwie, uśmiecha się i potakuje. Przecież to tacy sami ludzie, jak my, tylko po drugiej stronie. Czuje się, że pan Roman ma wiele szacunku dla zmarłych.
Najgorsze chwile
- Widok, który zapadł mi w pamięci, to zwłoki wykopanego po pół roku dziecka. Taki był nakaz prokuratorski. Musieliśmy wykopać sześcioletniego chłopca. Nie pamiętam, o co dokładnie chodziło, ale trzeba było wyciągnąć trumienkę, otworzyć ją. Wtedy prokurator nakazał rodzinie zidentyfikować raz jeszcze zwłoki. Potwierdzono tożsamość. Mimo że od pochówku minęło pół roku, to ciało wyglądało jak świeżo po pogrzebie. Na ciele była tylko widoczna lekka pleśń. To był okropny widok. Potem zabrano ciało na trzy dni do Łodzi i potem znów trzeba było je pogrzebać. To zostaje w głowie. Zwłaszcza, że nie często zdarza nam się oglądać zwłoki po tak krótkim czasie od pochówku. Zazwyczaj odkopujemy groby po 20 latach, kiedy tracą aktualność opłaty i nikt nie interesuje się grobem - tłumaczy.
Co można znaleźć w grobie
- Znajdujemy mnóstwo osobistych przedmiotów w rozkopanych grobach. Nawet jeśli od pochówku minęło 20 lat, większość z nich zachowuje swój kształt, a nawet kolor. Czasem wiemy, jaka wówczas panowała moda - żartuje pan Roman. - W latach 70. kobiety chowano w takich specyficznych szalach. Czasem zostają krawaty, buty. Swego czasu modna była tafta. To wszystko zostaje. Ludzie wrzucają zmarłym ich przedmioty osobiste, których używali za życia. To są sztuczne szczęki, protezy, grzebyki, spinki, cygarniczki, laski, zabawki. Teraz przekopujemy groby z 87 roku. Często znajdujemy monety dziesięciozłotowe.
- Wiele osób zastanawia się, co się dzieje ze szczątkami, kiedy przekopujemy grób. Uspokajamy, że mimo braku aktualizacji grobu, te szczątki zostają na miejscu - dodaje pan Roman.
Na cmentarzu czasem wesoło
- Zdarzają się komiczne sytuacje. Kiedyś ksiądz, dość krępy, z wydatną tuszą chciał poświęcić trumnę w trakcie pogrzebu. Niestety ziemia się obsunęła, wpadł do grobu i upadł na trumnę. Innym razem jeden z grabarzy poślizgnął się i wpadł do dołu. Chciał ratować się i chwycił mnie za nogę. Razem wpadliśmy do grobu. Obaj zagryzaliśmy wargi, by nie wybuchnąć śmiechem. Nawet jeśli zdarzają się takie sytuacje, to staramy się nie śmiać, by nikogo nie urazić - tłumaczy z uśmiechem pan Roman.
Nasza rozmowa mogłaby trwać jeszcze długo. Wracamy jednak do swoich obowiązków. Idąc cmentarną ścieżką, pytam pana Romana o to, co robi po pracy, jakie ma hobby.
- Kupiłem sobie motor. Dzieci się ucieszyły. Od dawna o takim marzyłem. Ta praca uświadamia mi, że trzeba coś zrobić dla siebie, bo czas ucieka. Chowam ludzi w różnym wieku. Nawet kolegów z klasy. Czasem nachodzą mnie smutne refleksje. Nie znamy dnia ani godziny...
Komentarze 6