Tu trafiają ludzie, którym w życiu się nie powiodło i na życiowym skrzyżowaniu poszli w złą stronę. O tym, kto może liczyć na pomoc centrum, w jaki sposób ono pomaga potrzebującym i dlaczego niektórzy zostają tu na lata, opowiada Marek Popielecki, dyrektor placówki.
- Do naszego ośrodka nie przyjmujemy osób z ulicy, ale na pomoc doraźną może liczyć każdy - mówi Marek Popielecki, dyrektor Bełchatowskiego Centrum Pomocy Bliźniemu Monar-Markot.
Może przyjść ktoś kto potrzebuje zjeść posiłek, wziąć ciepłą kąpiel, potrzebuje ubrania lub nie ma gdzie mieszkać. W tym ostatnim przypadku potrzebne jest skierowanie z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej.
- Wiadomo, że jeśli zimą zapuka do nas człowiek z końca Polski, to nie zostawimy go na mrozie. Pomożemy doraźnie i zadzwonimy do MOPS-u z danego miasta z pytaniem, jaka jest sytuacja tego człowieka. Bywa, że przyjeżdżają do nas ludzie, którzy mają dach nad głową, ale cierpią na choroby psychiczne i nieświadomie wychodzą z domu i trafiają do miasta oddalonego o kilkadziesiąt lub kilkaset kilometrów. Muszę wiedzieć, jacy ludzie do nas trafiają, bo w ośrodku mieszkają dzieci i dbam o ich bezpieczeństwo. Zazwyczaj mieszkańcy naszego centrum to dobrzy, uczynni, zagubieni ludzie, którzy zbłądzili i poszli złą drogą - dodaje dyrektor placówki.
Coraz mniej ośrodków, coraz więcej chętnych
Dla części osób trafiających do bełchatowskiego ośrodka takie lokum to tymczasowe rozwiązanie. Inni zostają tu na lata. - BCPB Monar-Markot istnieje od 2002 r. Przez te lata przez centrum przewinęło się bardzo dużo osób, tylko w ubiegłym roku ponad 200 potrzebujących. Teraz mieszka u nas 91 osób. Jedni przychodzą do nas na chwilę, a inni zostają na lata. Ci ostatni to starsi ludzie (takich osób jest coraz więcej, bo społeczeństwo się starzeje), którzy latami pracowali “na czarno” i teraz nie są w stanie udokumentować żadnych dochodów. Ich zasiłek wynosi dokładnie 529 zł. Taka kwota musiałaby wystarczyć na opłatę za mieszkanie, media, ubranie, jedzenie i leczenie. Jest to niemożliwe. Za taką sumą nie mają szans na przeżycie, dlatego trafiają do nas. To jest pierwszy powód tego, że w naszym ośrodku mieszka tak wiele osób. Drugi jest taki, że podobnych ośrodków jest coraz mniej w Polsce, bo wymagania ośrodków pomocy społecznej, straży pożarnej czy sanepidu, jakie trzeba spełnić, by ośrodek mógł funkcjonować, są coraz większe. I tu spotykamy się w czarnym punkcie: finanse. Od takich ośrodków wymaga się, by wszystko było nowe, sprawne z atestem, a sanepid klasyfikuje nas jako hotel. To bardzo trudne, by ośrodki takie jak nasz, przeznaczone dla osób bezdomnych, spełniały wszystkie te wymogi, tym bardziej, że nie mają stałego finansowania. Dlatego ostatnio coraz więcej się ich zamyka - mówi Marek Popielecki.nextpageW takim razie z jakich środków utrzymuje się bełchatowskie centrum? Jak wyjaśnia dyrekcja, są to głównie prywatni sponsorzy, refundacje kosztów pobytu podopiecznych i darczyńcy. - Od kilku lat współpracujemy na stałe z kilkoma firmami z województwa łódzkiego, które regularnie wspomagają nas i obdarowują żywnością. Korzystamy z banków żywności, pomagają nam prywatne osoby i oczywiście ratują nas pieniądze za pobyt podopiecznych. Dzienna stawka pobytu w naszej placówce teoretycznie wynosi 18 zł, ale często otrzymujemy od nich dużo mniejsze kwoty. Koszty utrzymania ośrodka są duże, ale radzimy sobie. Większość prac wykonujemy sami i tym sposobem wiele oszczędzamy i dajemy motywację do działania dla naszych mieszkańców. W poprzednich latach bywały takie miesiące, kiedy ledwie starczało na bieżące opłaty - mówi Marek Popielecki.
Ustawa dotycząca opieki społecznej mówi, że zadaniem gminy jest zapewnienie osobie bezdomnej schronienia, wyżywienia oraz ubrania. Koszty utrzymania takiego ośrodka są duże i dlatego nie każde miasto stać, by prowadzić podobną placówkę. Dlatego większość z nich prowadzą organizacje pozarządowe wspierane przez miasto.
- My nie jesteśmy wspierani przez miasto. Musimy radzić sobie sami - tłumaczy dyrektor BCPB Monar-Markot.
U nas nie ma narkomanów biegających ze strzykawkami
- Niestety, ale właśnie z takimi obrazami kojarzone są ośrodki Monaru. U nas na pewno tak nie jest. Monar, poza ośrodkami specjalistycznymi, gdzie leczy się ludzi uzależnionych od narkotyków czy od alkoholu, prowadzi też placówki Markot, czyli tzw. ruch wychodzenia z bezdomności. To są placówki przewidziane dla osób bezdomnych lub zagrożonych wykluczeniem społecznym. Nie prowadzimy leczenia na miejscu, tylko współpracujemy ze szpitalem. Nie mamy tu osób uzależnionych od narkotyków, ale zdarzają się osoby uzależnione od alkoholu. Ludzie mieszkający u nas mogą chodzić na terapię zamkniętą czy mityngi. Jeżeli mamy do czynienia z poważnymi przypadkami uzależnień, to dzięki temu, że jesteśmy w tej jednej organizacji monarowskiej, mamy możliwość przekierować daną osobę do placówki specjalistycznej, gdzie prowadzone są terapie długoterminowe - wyjaśnia Marek Popielecki.
Nie ma wyjścia z bezdomności bez pracy
Do BCPB trafiają bardzo różni ludzie. Każdy ma swoją, często bardzo skomplikowaną historię. Są tacy, którzy trafiają tu, bo tak zadecydował los (np. pożar) lub nie mają gdzie mieszkać, bo zostali oszukani i stracili swoje lokum. Są też matki z dziećmi, które uciekły przed mężem oprawcą. Centrum pomaga w różny sposób, wszystko zależy od sytuacji podopiecznego.
- Nie ma wyjścia z bezdomności bez pracy. Jeśli ktoś dostanie nawet mieszkanie socjalne, a nie będzie miał pracy, to oczywiste jest, że nie zdoła go utrzymać i “przeżyć” w nim. Ludzie, którzy do nas trafiają, najpierw otrzymują pomoc doraźną, a później zastanawiamy się, co dalej. Przede wszystkim staramy się zmotywować takie osoby do działania. Istnieją tzw. indywidualne programy wychodzenia z bezdomności, które tu wdrażamy. Jesteśmy jedną z pierwszych placówek, która współpracuje z firmami doradztwa personalnego i pracy tymczasowej. Jestem doradcą personalnym, więc sprawy aktywizacji personalnej jestem w stanie zorganizować sam. W okresach pozazimowych wielu znajduje pracę dorywczą gdzieś w Polsce i wyjeżdża od nas. Najtrudniej jest z osobami starszymi i matkami z dziećmi - dodaje dyrektor.
W tej chwili w bełchatowskiej placówce mieszka 91 osób. W ubiegłym roku przez placówkę przeszło ponad 200 podopiecznych. Część z nich, zmotywowana, poukładała sobie życie. Wielu zostaje tu na lata.
Ewa Tarnowska-Ciotucha
Komentarze 0