Panicznie boję się igły
- I jeszcze przeraża mnie widok krwi. Kiedy nadchodzi ten dzień, kiedy wchodzę do punktu poboru, natychmiast ciśnienie skacze mi w górę. Nie raz, nie dwa też zemdlałam, ale nie zraziło mnie to. Boję się, ale od 1999 r. oddaję krew regularnie, trzy razy do roku - mówi Anna Staniaszek, która oddała już ponad 16 litrów krwi w swoim życiu. Anna doskonale pamięta, kiedy pierwszy raz podzieliła się życiodajnym płynem. - To się stało, kiedy skończyłam osiemnaście lat. Nasza koleżanka ze szkoły uległa wypadkowi i potrzebna była krew. Mimo strachu, postanowiłam pomóc. Potem chciałam nadal oddawać. Nie mogłam się jednak zmobilizować do kolejnego razu. Drugi nastąpił po roku i od tamtej pory jestem konsekwentna. Oddaję krew, bo to jest moja forma pomocy ludziom. Nie mam innej. Od czasu do czasu wysyłam SMS-y na różne fundacje i udzielam się podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Krew jest specyficzna, bo nie da się jej kupić, nie wymyślono jeszcze produktu zastępczego, musi ona pochodzić od drugiego człowieka - mówi Anna.
Anna ciągle walczy ze strachem i niechęcią rodziny do jej postanowienia.
- To, że boję się krwi, nie znaczy, że nie mogę jej komuś ofiarować. Podobnie jak z moim lękiem wysokości. Mam taką dolegliwość, ale walczę z nią i nie rezygnuję z wypadów w góry. Poza tym rodzina nie jest zadowolona, że jestem krwiodawcą. Boją się o mnie, twierdzą, że mogę łatwiej się zarazić. Dziś to są już mity - dodaje.
Gertruda tej ofiarności pozazdrościła mężowi, dziś zasłużonemu krwiodawcy. Po raz pierwszy oddała krew w 1980 r. i dziś może się pochwalić 25 oddanymi litrami. W piotrkowskim klubie przewodzi w rankingu kobiet. Oddała najwięcej z nich.
- Kiedy poznałam męża i dowiedziałam się, że regularnie oddaje krew, też bardzo chciałam spróbować i sprawdzić, jak to jest. Sprawdziłam i wciągnęłam się. Z przerwami, po urodzeniu dziecka i po operacjach, robię to do dziś. Zaraziłam też córkę, która pierwszy raz włączyła się do akcji krwiodawstwa w swojej szkole. Oddała, nie pytając mnie o zgodę i poinformowała po fakcie. Spytała, czy nie jestem zła, a ja byłam z niej wtedy taka dumna. Czemu ja to robię? Cieszę się z tego, że pomagam. Czuję satysfakcję - mówi Gertruda Bochenek.
***
By oddać krew, trzeba skończyć 18 lat. Kobiety mogą oddawać życiodajny płyn maksymalnie 4 razy w roku, mężczyźni sześć.
***
- Ja pierwszy raz oddałem krew na potrzeby rodziny. Dla wuja ze strony teściowej. Był starszy, chory i potrzebował pomocy. Nie wahałem się. Ale potem były lata przerwy, aż do momentu, kiedy sędziowałem na meczu. Kolega mnie namówił i tak zostało. Nie żałuję tego. Nie traktuję tego jako uciążliwego obowiązku. Oddaję, bo chcę. Celem każdego oddawania i każdej akcji krwiodawstwa jest pomoc potrzebującym i ofiarowanie cząstki siebie, daru, jaki człowiek może dać drugiemu człowiekowi, najcenniejszego, którego nie da się sztucznie wyprodukować - mówi Antoni Sroczyński, który oddał już prawie 46 litrów krwi.nextpage- U mnie taka okazja nadarzyła się podczas pierwszego rejestru przedpoborowego. Przyszedł doktor i namawiał nas, wówczas młodych chłopaków, do oddawania krwi. Tym sposobem pierwszy raz oddałem krew w 1961 r. Potem wciągnąłem się i po oddaniu określonej ilości przyznawane były odznaki (za 700 mililitrów była brązowa odznaka, za 1,5 l srebrna a za 3 l złota). Jak po oddaniu półtora litra dostałem odznakę, a potem słuchałem przemówienia doktora, który odnosił się do krwiodawców i mówił o tej ogromnej potrzebie dzielenia się tym lekiem. Utkwiło mi to bardzo mocna w pamięci i tak się zaczęło. Wyrastałem na lekturach romantycznych i zaczytywałem się w tego typu książkach. Czułem się taki dowartościowany, ale z romantyka przemieniłem się w realistę i regularnie zacząłem oddawać krew - mówi Jan Kaźmierczak, który już oddał 95 litrów krwi.
Ukryci bohaterowie dnia codziennego
- Ja bohaterem się nie czuję - mówi Gertruda. Jej zdanie podziela Anna.
- Robię swoje i na co dzień nie zastanawiam się nad tym - dodaje Antoni.
- To jest nasz humanitarny i moralny kapitał. Ja chce mówić ludziom, że warto być dobrym, użytecznym, warto pomagać - mówi Jan.
Pomoc z ich strony nie kończy się na oddaniu krwi w punkcie pobrań. Większość z nich bardzo aktywnie działa na rzecz HDK PCK, organizując akcje charytatywne i nadzorując pilnie, co się na nich dzieje. Taki jest Antoni Sroczyński. Jest zawsze w każdym punkcie pobrań podczas akcji, które nadzoruje. Oprócz tego dba, by przyszło jak najwięcej ludzi. Przynosi informacje do prasy, ma kontakt z księżmi, którzy z ambony zapraszają na akcje krwiodawstwa. Jan Kaźmierczak, przez lata prezes piotrkowskiego oddziału HDK PCK, też nigdy nie pozostał bierny. Niejednokrotnie organizował spartakiady powiatowe czy wojewódzkie, by zintegrować ludzi i zachęcić do dzielenia się cennym lekiem. Panie z kolei od trzech lat uczestniczą w pielgrzymce krwiodawców i są w stanie udzielić pomocy o każdej porze.
***
Anna Stanaszek - 16 litrów krwi, Gertruda Bochenek - 25. Antoni Sroczyński prawie – 46, a Jan Kaźmierczak - 95 litrów najcenniejszego leku.
***
Niektórzy nazywają ich cichymi bohaterami. Dzielą się najcenniejszym lekiem, choć naprawdę nie wiedzą, z kim. Ci obdarowani też nie wiedzą, od kogo go czerpią. Krwiodawcy nigdy nie są na świeczniku, bo wcale tego nie chcą. Pomagają po cichu, bez zbędnego splendoru, zawsze gotowi do poświęceń. Jan Kaźmierczak niejednokrotnie działał bardzo spontanicznie, ratując ludziom życie.
- Pamiętam straszny wypadek w okolicach Meszcz. To były lata siedemdziesiąte. Autobus wiozący dzieci z Pszczółek (miejscowość koło Gdańska) na wycieczkę do Warszawy uległ wypadkowi. Nie wahaliśmy się ani chwili. Skrzyknęliśmy krwiodawców, bo potrzebna była krew. Pamiętam kobietę, która urodziła dziecko za pomocą cesarskiego ciecia i nastąpiły komplikacje. Potrzebowała dużo krwi. Z dzieckiem też było coś nie tak. Znów szybka akcja. Oddaliśmy wspólnie z innymi krwiodawcami 20 litrów krwi, by ratować tę kobietę. Nie udało się. Było za późno. Nikt wtedy nie kalkulował, warto czy nie. Na szczęście udało się uratować dziecko. Dziś to dorosły człowiek. Notabene krwiodawca - mówi Kaźmierczak.
Zasłużony wspomina o klubach krwiodawców, które znajdowały się w Piotrkowie.
- Mieściły się w zakładach pracy: w Piomie, w Hortensji, Karze czy Sigmatexie. Ci ludzie w razie potrzeby zawsze byli gotowi. Wcześniej podpisywaliśmy takie deklaracje z adnotacją: na ratunek. To oznaczało, że w razie potrzeby zawsze można nas wzywać. Środowisko krwiodawców jest specyficzne. To bardzo wrażliwi ludzie i dla nich “dzień dobrych uczynków” wypada codziennie.nextpagePrzed pobraniem krwi nie myje okien
Dzień poboru krwi zawsze jest dla nich wyjątkowy i już dużo wcześniej starają się do niego przygotować. Swoje plany podporządkowują temu wydarzeniu.
- Dbam o to, by się wcześniej nie przeziębić, nie rozchorować i nie biesiadować - mówi Jan.
- Ja bardzo często dostosowuję swoje plany do dnia, kiedy oddaję krew. Najczęściej przesuwam termin wizyty u dentysty, bo wtedy nie można - dodaje Anna.
- Zazwyczaj rezygnuję z mycia okien czy większego sprzątania, by się nie zmęczyć, nie forsować i być wypoczętą. Oczywiście w razie konieczności można oddać krew innego dnia, ale my staramy się trzymać terminów. Kiedy się zbliża, wyciągam książeczkę, sprawdzam datę i dostosowuję swoje plany. W zasadzie życie jest temu podporządkowane. To wciąga - mówi Gertruda.
- To prawda. Mam kolegę, który pierwszy raz oddał krew w Moszczenicy w 1975 roku, czyli w momencie pierwszej akcji zorganizowanej w miejscowości. W 78 akcjach organizowanych tam przez lata nie wziął udziału tylko w dwóch, i to z powodu choroby. W pozostałych regularnie - dodaje Jan.
Zmiany w przywilejach, zmiany w higienie
- Kiedyś krwiodawcy mieli bardzo dużo przywilejów: leki, sanatoria, wczasy. To było coś, ale za rządów Lecha Wałęsy większość zlikwidowano. Zostały tylko zniżki lub darmowe przejazdy komunikacją miejską (w wielu miastach oprócz Piotrkowa) i czasem pierwszeństwo w kolejce u lekarza - mówi Antoni Sroczyński.
- Zmian w krwiodawstwie nastąpiło sporo. Kiedyś krew była płatna, ale niestety wielu oszukiwało i oddawało krew mimo złego stanu zdrowia (jeden zdrowy poddawał się badaniom, a reszta oddawała, by mieć pieniądze na wiadomo jaki cel). Zrezygnowano z tego. Teraz zostały czekolady, batony i napoje energetyczne. Poza tym ogromny krok w stronę higieny i akcesoriów. Kiedyś igły wygotowywało się kilkakrotnie, bo były wielokrotnego użytku, podobnie naczynia, słoiki. To powodowało tępienie igieł i trudności w pobierani krwi, większy ból. Teraz jest inaczej. Igły wykonane są ze stali szlachetnych i fachowe ukłucie wcale nie boli - mówi Jan.
- Wspominałam, że rodzina boi się, że się czymś zarażę. Nie. W każdym punkcie pobrań skrupulatnie przestrzegane są zasady higieny, rękawiczki są na porządku dziennym. Czasem w przychodniach jest z tym gorzej. Wstyd mi, kiedy muszę lekarzom zwracać uwagę, by włożyli rękawiczki, ale nie mam oporów, by o to poprosić - dodaje Anna.
***
Może przez wielu niedoceniani, może przez niektórych niezauważani, na pewno są wśród nas, ratują i czerpią z tego wielką radość. Nie czekają na nagrody ani pochwały. Działają bez splendoru i zbędnego szumu. Warto im jednak podziękować. Cichym bohaterom dnia codziennego.
Ewa Tarnowska-Ciotucha
Komentarze 7