Według danych uzyskanych z Urzędu Statystycznego w Łodzi, w Piotrkowie obecnie zarejestrowane są 7432 firmy. W tym roku do października otworzyło się 509 nowych firm, zamknęło natomiast 386. O sytuacji ekonomicznej Piotrkowa porozmawialiśmy z Wiesławem Janem Rogalskim, doktorem nauk ekonomicznych, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Piotrkowie.
W Piotrkowie odczuwamy kryzys coraz silniej
- Problem dotyczy nie tylko gospodarki piotrkowskiej, lokalnej czy regionalnej, ale także jest elementem składowym układanki ekonomicznej gospodarki polskiej - mówi Wiesław Rogalski. - To, z czym spotykamy się w naszym regionie, w Piotrkowie oraz w miejscowościach sąsiedzkich, dotyka także innych ośrodków administracyjno-ekonomicznych w Polsce, a z większą siłą występuje także w innych krajach europejskich. W Grecji, Portugalii, Hiszpanii mamy do czynienia z poważnym kryzysem ekonomicznym, który przekłada się na wszystkie dziedziny życia, a najbardziej niebezpieczne jest to, że emanuje na inne kraje europejskie i dotyka także i nas. Wynika to z globalizacji gospodarki europejskiej. Kraje unijne powiązane są coraz większą siecią współpracy i wzajemnych zależności. My mamy trochę szczęścia w tym wszystkim, że nasze powiązania ekonomiczne nie są tak silne, jak np.: Hiszpanów, Włochów czy Greków, którzy budowali wzajemne porozumienia przez wiele lat. Jesteśmy bardzo młodym krajem unijnym, w związku z tym te relacje i powiązania są płytsze, ale już zaczynamy dostrzegać i dotyka nas jako obywateli spowolnienie gospodarcze - mówi doktor Rogalski. - Coraz trudniej zarobić nam pieniądze, uzyskać wyższe wynagrodzenia u swoich pracodawców, bo działające na gospodarkę mechanizmy rynkowe wymuszają cięcia w kosztach. W związku z tym wszyscy przedsiębiorcy, wszystkie jednostki, które dysponują budżetami, zaczynają oszczędzać.
- Zjawisko, z którym mamy do czynienia, przez bardzo wiele lat nas nie dotykało, zarówno gospodarki polskiej, jak i na szczeblu lokalnym Piotrkowa. Gospodarka była w fazie wzrostowej, było te 3, 4, 5% wzrostu PKB rok do roku przy analizie statystycznej i gospodarka rozwijała się. W pewnym momencie następuje jednak wyhamowanie. W połowie tego roku zaobserwowaliśmy to, co dotknęło dwa, trzy lata wcześniej inne kraje - mówi dr Rogalski. - Kiedy rynek zaczyna się kurczyć, przedsiębiorcy nie mogą sprzedać swoich produktów i wyhamowują produkcję, a najprostsza i najtańsza metoda, to redukcja zatrudnienia. Ale wyhamowując produkcję, pozbawiamy ludzi dochodów. Ci, nie mając dochodów, nie kupują, nie kupując, firmy znów się wyhamowują i produkcja się zmniejsza. To samo dotyczy naszych przedsiębiorstw lokalnych. Według teorii ekonomicznej nie ma złotej myśli, nie ma złotego środka, nie ma lekarstwa na tego typu bolączki gospodarcze, natomiast jest lek wymyślony w latach 30. przez angielskiego ekonomistę Johna Maynarda Keynesa, który zaproponował pewne stwierdzenie w swojej teorii ekonomicznej. Żeby gospodarka nadal mogła toczyć się swoimi torami, należy ją pobudzać, żeby ją pobudzać, należy ją zachęcać do działania, czyli do popytu poprzez inwestycje, poprzez wspieranie i pomoc różnych instytucji i organów. Natomiast czekanie, aż gospodarka będzie leczyła się sama, ten zły okres wydłuża. Stąd sławne powiedzenie Johna Maynarda Keynesa, że „to, co będzie w długim horyzoncie czasowym, nas nie interesuje, bo w długim horyzoncie czasowym wszyscy będziemy martwi”. To jest ta złota myśl, która mówi, że trzeba działać już, trzeba działać teraz - przekonuje dr Rogalski.nextpageNie duśmy kury znoszącej jajka
Upadłość to jest niewypłacalność firmy. Firma nie staje się dłużnikiem dlatego, że chce. Albo ktoś zerwał kontrakty i nie zapłacił i jest łańcuszek argentyński (firma ciągnie za sobą dziesięć kolejnych), albo nie ma środków na działalność. Trzecia podstawowa sprawa to brak popytu na daną działalność, w związku z tym nie ma klientów, nie ma obrotów, nie ma obrotów - ponosimy straty. Do jakiegoś czasu te straty można ponosić, natomiast w pewnym momencie firma stwierdza, że nie może sobie z tym poradzić i bankrutuje.
- Władze samorządowe także powinny się zastanowić nad pewnymi działaniami, żeby wspomagać działające na rynku firmy - mówi Wiesław Rogalski. - Jeżeli kura znosi jajka, to dajmy jej jeść, nie duśmy jej. Każdy zwiększony podatek, każde zwiększenie obciążeń publiczno-prawnych dla każdego przedsiębiorcy jest wysiłkiem, to są jego dodatkowe koszty, dlatego w wielu krajach obniża się podatki zamiast podnosić, dlatego w wielu krajach władza samorządowa stosuje zamówienia publiczne dla rodzimych przedsiębiorstw, bo warto im pomóc w trudnej sytuacji, bo kiedyś one nam się odwdzięczą poprzez swoją działalność gospodarczą - przekonuje ekonomista. - Natomiast jeżeli firmy będą się nam likwidowały, to władza samorządowa będzie miała mniejsze wpływy z podatku z tego tytułu. Wszyscy jesteśmy sobie potrzebni. I władze samorządowe, i radni, a także przedsiębiorcy powinni ze sobą bliżej współpracować. Myślę, że takim organem, który dość dużo może zdziałać, jest Regionalna Izba Gospodarcza, która mimo wysiłków, które już czyni, powinna jeszcze bardziej aktywnie wspierać lokalne działania i w tej trudnej sytuacji w jakiś sposób naciskać na władze samorządowe, żeby jednak, podejmując pewne decyzje, lepiej to przemyślały - mówi dr Rogalski. - Zwiększenie opłat za wodę, za wywóz śmieci, podatków np. od nieruchomości i wszelkie inne świadczenia na rzecz władzy samorządowej są dość bolesne dla przedsiębiorców. Duża firma to wytrzyma, bo wliczy to sobie w cenę, my za to zapłacimy jako konsumenci. Natomiast małe firmy, jednoosobowe, którym zaczyna brakować pieniędzy, zaprzestają działalności. Dla małego przedsiębiorcy wszystkie ponoszone wydatki są kosztem. Musi sobie to wkalkulować, bo jego główną zaletą jest to, że oferuje na rynku coś atrakcyjnie taniego, w związku z tym każde podniesienie kosztów wytwarzania podwyższa cenę gotowej usługi, wyrobu. Wtedy traci na rynkowej atrakcyjności. Oczywiście do tuzów finansowych nie należymy, milionerów wielu nie mamy, a więc na naszym terenie działają firmy, dla których działalność gospodarcza jest sposobem na samozatrudnienie, na zaspokojenie potrzeb rodziny i najbliższych, ewentualnie na podniesienie odrobinę standardu życia - mówi dr Rogalski. - Część zarobionych pieniędzy, część wygenerowanego zysku można przeznaczyć na dobra luksusowe, na wolny czas, na hobby, natomiast większość tych firm jednak zarobione pieniądze inwestuje w rozwój, zapewnia sobie bezpieczeństwo, zwiększa pozycję przetargową na rynku - kończy ekonomista.
Pewne jest, że firma, która dobrze stoi, będzie płaciła więcej (chociażby podatek dochodowy). Natomiast jeżeli w dobie kryzysu obciąży się ją dodatkowymi, większymi kosztami, jest ryzyko, że upadnie, a dochody miasta, zamiast się zwiększyć, spadną.
Joanna Szczepańska
Komentarze 0