Rodzice poruszyli niebo i ziemię, by zdobyć pieniądze. Wspierało ich w tym całe Radomsko, uczestnicząc w aukcjach, koncertach. Być może dlatego zaskoczeni rodzice nie zachowali czujności. - Któregoś dnia zadzwoniła przedstawicielka firmy Promyczek, zbierającej pieniądze na chore dzieci. Mówiła, że nam pomoże - wspomina mama Kacperka. - Przyjechała do nas szefowa Barbara G. i jej synowa. Zapewniały, że ich firma pomogła już wielu dzieciom. Miały sprzedawać obrazki w Radomsku i okolicach. Część dochodu miała trafić na nasze konto.
Rodzice Kacperka podpisali umowę na trzy miesiące. - Daliśmy im zdjęcie synka i historię jego choroby. Firma zobowiązała się przekazywać 300 złotych miesięcznie - dodaje matka.
Przez pierwsze dwa miesiące firma płaciła po 300 zł, a rodzice nie mieli wątpliwości, że postąpili słusznie. Aż skontaktował się z nimi ksiądz z Chociwla w Zachodniopomorskiem.
- Mówił, żeby nie ufać tej firmie. Zamarliśmy. Skąd o naszym synku wie ksiądz z Pomorza? - zastanawia się Zuzanna Rudzka.
Szybko dowiedzieli się, że firma kwestowała na konto Kacpra w całej Polsce. Pojawiły się też sygnały od ludzi z różnych miast, którzy sprawdzali, czy Kacperek w ogóle istnieje. - Informowali, jakie kwoty zamierzają wpłacić lub wpłacili. Zrozumieliśmy, że na konto Promyczka przelewane były wielkie sumy. Do nas trafiało tylko 300 złotych. Postanowiliśmy zakończyć współpracę z tymi ludźmi - mówi mama Kacperka.
Zerwanie umowy nie było proste. - Przestali odbierać telefony. Pojawili się dopiero, jak postraszyłam ich policją. Nie oddali jednak ani dokumentacji medycznej synka, ani zdjęć. Dostaliśmy tylko kserokopie. To może oznaczać, że wciąż posługują się moim dzieckiem do naciągania ludzi... - podejrzewa pani Zuzanna.
Sprawa pewnie nie ujrzałaby światła dziennego, gdyby nie ksiądz Krzysztof Musiałek z Chociwla: - Dałem pieniądze na Kacperka. Zrobiłem jednak ksero pisma od tej firmy, by sprawdzić jej wiarygodność.
Okazało się, że firma zarejestrowała się w urzędzie gminy Gidle kilka dni przed wizytą u mamy Kacperka. Działalność zgłoszona na nazwisko Barbary G. nie obejmowała akcji charytatywnych, tylko m.in. handel. 2 lipca firma została wyrejestrowana. - To hieny żerujące na ludzkim nieszczęściu - denerwuje się ksiądz Musiałek.
Policja nie wszczęła śledztwa w tej sprawie, bo nie ma zgłoszeń od osób oszukanych. - Nikt nie złożył zawiadomienia, że został oszukany, bo płacił na chore dziecko, a pieniądze zasiliły inne konto - mówi Wojciech Auguścik, rzecznik policji w Radomsku.
Zadzwoniliśmy na numer, którym posługiwała się Barbara G. Przedstawiliśmy się jako osoby, które chcą pomóc choremu dziecku. Telefon odebrała kobieta, która twierdziła, że nie zna ani G., ani jej firmy. Inny telefon, który miał należeć do syna G., odebrał mężczyzna, który tłumaczył, że to pomyłka. Ale gdy usłyszał, że chodzi o pieniądze, zaczął wypytywać o intencje. Po godzinie odezwała się kobieta, która z zastrzeżonego numeru pytała, czy chcemy wesprzeć chore dziecko. Obiecała podać numer konta. Potem jednak zawiadomiła, że sprawa jest nieaktualna. Na koniec zadzwoniła z awanturą. - Nazywam się Barbara G., odpi...... ode mnie - wrzasnęła i rzuciła słuchawką.
Justyna Drzazga POLSKA Dziennik Łódzki
- Dzień Pracownika Socjalnego. Statuetki dla MOPR i PCPR w Piotrkowie
- Podsumowali tegoroczną kwestę
- Kto zostanie mistrzem gminy Sulejów?
- Problem mieszkańców bloków w Woli Krzysztoporskiej
- Szukali ciała w dawnym szpitalu
- Lubisz jazz? Wpadnij na dwa dni do Sulejowa
- Budowa tężni solankowej w Piotrkowie oficjalnie zakończona
- Policja ukarała Antoniego Macierewicza. Czy poseł straci prawo jazdy?
- Jazda elektryczną hulajnogą kosztowała go łącznie 2700 zł. Wszystko przez alkohol