Dziś, 26 września mija 88 rocznica tragicznego skoku Eugeniusza Szyklaya. Pamięć o tym pionierze sportów spadochronowych, którego doczesne szczątki pochowano na piotrkowskim cmentarzu wciąż jest żywa wśród członków Aeroklubu im. gen. Stanisława Karpińskiego.
Dziś, 26 września mija 88 rocznica tragicznego skoku Eugeniusza Szykleya (inny spotykany zapis nazwiska Węgra to Szikley). Bez wątpienia to była największa tragedia w dziejach piotrkowskiego, międzywojennego lotnictwa. Z uwagi na fakt, iż zginął pilot o międzynarodowej sławie, przez wiele dni doniesienia o tej tragedii nie schodziły z pierwszych stron gazet. Wszystko rozegrało się na oczach tłumu piotrkowian w ciągu zaledwie kilkunastu sekund. Spadając z wysokości dwóch tysięcy metrów Węgier nie miał szans przeżyć zderzenia z ziemią. Zawiódł skonstruowany według jego własnego projektu spadochron, któremu nadał miano „Prometeo”. Pamięć o węgierskim pionierze sportów spadochronowych wciąż jest żywa wśród członków piotrkowskiego aeroklubu.
Uroczystości przy grobie Szykleya na Nowym Cmentarzu w Piotrkowie rozpoczynają się dziś o godzinie 14:00 – mówi Jarosław Cempel, dyrektor Aeroklubu im. gen. Stanisława Karpińskiego. – Wspólnie z członkami naszego aeroklubu spotkamy się tam z piotrkowską młodzieżą i seniorami lotnictwa wojskowego z Tomaszowa Mazowieckiego. Naszą obecność na uroczystości traktujemy jako część naszej misji krzewienia kultury oraz historii lotnictwa piotrkowskiego i lotnictwa polskiego.
Rekonstrukcja zdarzeń
W pogodne popołudnie, 26 września 1925 roku, na plac Toru Wyścigów Konnych w Piotrkowie, teren już wówczas zaplanowany na przyszłe lotnisko, ciągnęły tłumy mieszkańców miasta. Powodem tak wielkiego poruszenia była wizyta słynnego pioniera sportów spadochronowych, Eugeniusza Szyklaya, który jak zapowiadała entuzjastycznie ówczesna lokalna prasa – m.in. „Dziennik Narodowy” i „Głos Trybunalski” – miał wykonać szereg nadzwyczaj niebezpiecznych ewolucji samolotowych, które zetną krew w żyłach nawet najodważniejszych widzów, a na ich zakończenie śmiały lotnik zamierzał wyskoczyć z samolotu na wysokości dwóch tysięcy metrów i przy szybkości dwustu kilometrów na godzinę opuścić się na ziemię na spadochronie „Prometeo” własnej konstrukcji.
Do Piotrkowa Szyklay przyleciał własnym aeroplanem, jednak w asyście – na piotrkowskich błoniach wylądowały dwa samoloty, oba miały też wziąć udział w pokazach. Przybyły na południowe błonie miasta kordon policji z trudem utrzymywał porządek. Stróżom prawa starali się pomagać członkowie piotrkowskiego Komitetu Powiatowego Ligi Obrony Powietrznej Państwa. Choć bilety wstępu kosztowały odpowiednio: 1 zł dla dorosłych i 20 gr dla młodocianych, tłum gęstniał z minuty na minutę. Nie zabrakło także widzów „na gapę”. Wśród gości honorowych, którzy zasiedli na głównej trybunie, był ówczesny prezydent Piotrkowa Jan Wallas.
Tragiczny finał
Jeszcze tylko ostatnie zdjęcia dla prasy – dosłownie ostatnie za życia, jak się niebawem okazało – i uśmiechnięty Szyklay wsiadł do samolotu. Aeroplan szybko nabrał prędkości i dołączył do drugiego na niebie. Po kilku minutach samolot z Szyklayem oddalił się na zachód, w stronę torów kolejowych. Rozgorączkowany tłum z napięciem wyczekiwał skoku. Wreszcie coś wypadło z samolotu i… błyskawicznie, niczym kamień, zaczęło spadać w dół. Ci w tłumie, którzy choć trochę wiedzieli coś na temat lotnictwa, zorientowali się, że właśnie stali się świadkami wielkiej tragedii…
Pierwszy na miejsce wypadku pospieszył komendant piotrkowskiej policji Ostrowski wraz ze swoimi podwładnymi. Ciało Eugeniusza Szyklaya odnaleziono w polu, około 200 m od lasku przy dworze w Bujnach. Aparatura spadochronu odmówiła posłuszeństwa. Węgier osierocił żonę i dwójkę dzieci.
Przyczyny tragedii i spekulacje
Dwa dni po tragedii na łamach zarówno lokalnej, jak i ogólnokrajowej prasy próbowano dociec przyczyn wypadku. Za najbardziej prawdopodobną hipotezę uznano niedokładne powiązanie parasola spadochronu. Pilot Worledge, kierujący samolotem, z którego wyskoczył Szyklay, zeznał że na chwilę przed skokiem Węgier raz jeszcze sprawdził, czy wszystko jest w porządku, uśmiechnął się i… runął w dół. Szokujące wrażenie robiło również zdjęcie śmiertelnych szczątków lotnika, jakie obiegło miasto – na pierwszym planie buty, skrwawiony kombinezon i nieotwarty węzełek spadochronu. Nie mniejsze emocje wzbudziło stanowisko lekarzy, którzy twierdzili, iż Szyklay podczas skoku po przebyciu 100 m stracił przytomność, a następnie odzyskał ją w chwili zderzenia z ziemią. Tę tezę miała potwierdzać wypowiedź kobiety, która przypadkowo znalazła się w pobliżu miejsca upadku spadochroniarza. Wedle jej słów usłyszała ona jęk wraz z rozlegającym się uderzeniem czegoś o ziemię.
Pogrzeb
Pogrzeb Eugeniusza Szyklaya odbył się 29 września 1925 roku. Uczestniczył w nim niemal cały Piotrków. Jak donosił „Głos Trybunalski” w wydaniu z 30 września, trumnę ze zwłokami pioniera światowego spadochroniarstwa pokrywały sztandary: rumuński i polski oraz morze kwiatów. Marsze żałobne grała orkiestra 25. Pułku Piechoty. Nieprzebrane tłumy szły za trumną i nieprzebrane tłumy tworzyły szpaler w drodze prowadzącej na miejsce ostatniego spoczynku Węgra na piotrkowskim Nowym Cmentarzu. Mieszkańcy Piotrkowa długo jeszcze mieli przed oczyma ostatni, trwający jakby ułamek sekundy, skok człowieka, który tuż przed wejściem na pokład samolotu uśmiechał się do nich pogodnie, tak jak pogodny był wrześniowy dzień w chwili niespodziewanej tragedii.
Ostatni wywiad Szyklaya
Na łamach wspomnianej prasy z tamtego okresu zachował się ostatni wywiad z Węgrem. Tuż przed rozpoczęciem tragicznego skoku Eugeniusz Szyklay rozmawiał z dziennikarzem „Głosu Trybunalskiego”. Nikt wówczas nie przypuszczał, że była to jego ostatnia rozmowa. Nawet dziś po tylu latach od tragedii czyta się ją z niedowierzaniem. Co więcej węgierski śmiałek chciał umówić się na kolejny wywiad, tuż po wykonaniu skoku…
Poznajemy się z Szyklayem: sympatyczny szatyn, lat około 28[w rzeczywistości miał 33 lata, przyp. aut.], włada węgierskim i niemieckim. Pospiesznie ubiera się, bo aeroplany muszą zaraz wracać do Warszawy. Mimo to chętnie udziela nam informacji– relacjonował reporter wspomnianego „Głosu Trybunalskiego”, cytując treść rozmowy:
- Jakiej jest pan narodowości?
- Jestem Węgrem, poddanym rumuńskim.
- Czy dawno jest pan lotnikiem?
- Prawie 10 lat, już podczas wojny służyłem w armii austriacko-węgierskiej, jako pilot. Wzloty zawsze udawały mi się.
- Czyjej konstrukcji jest spadochron?
- Mojej własnej.
- Czy jest pan przekonany, że aparat będzie prawidłowo funkcjonował?
- O tak, wypadek jest wykluczony.
- Czy pan często skakał w próżnię?
- 12 razy z aeroplanu i 11 razy z balonu.
Tu Sziklay informuje reportera o szczegółach technicznych dzisiejszego zadania spadochronowego, a na koniec, jak się okazuje, ostatniego w życiu wywiadu mówi:
- Spadnę koło panów, w przybliżeniu na odległość 100 metrów. Powodzenie zapewnione! Po wzlocie opowiem panom dalsze ciekawe szczegóły, tymczasem – do widzenia...
Agawa
Foto: materiały Aeroklubu im. gen. S. Karpińskiego.