Ci, którzy piątkowy wieczór, 26 lutego, postanowili spędzić na widowni Miejskiego Ośrodka Kultury z pewnością nie żałowali swej decyzji. Spektakl „Pamięć wody” w wykonaniu łódzkiego Teatru im. Jaracza okazał się prawdziwą ucztą dla koneserów sztuki. Wyreżyserowana przez Bogdana Toszę historia trzech kobiet, według tekstu Shelagh Stepehnson, to prześmiewcza farsa i psychodrama w jednym. Z pozoru banalna opowieść o rodzinnym spotkaniu sióstr w przededniu pogrzebu ich matki jest tak naprawdę zaskakująco trafną diagnozą na temat tego, jak bardzo przeszłość warunkuje naszą teraźniejszość. To także opowieść o zwalczaniu własnych demonów, o poczuciu samotności i nieumiejętności radzenia sobie z problemami.
Główne bohaterki sztuki, trzy rodzone siostry to trzy różne osobowości. 39-letnia Mary jest odnoszącą zawodowe sukcesy lekarką, uwikłaną w romans z żonatym kolegą z pracy, nieco starsza Teresa wraz z mężem prowadzi biznes ze zdrową żywnością, natomiast najmłodsza Catherine jest maniaczką butów i wielką fanką skrętów, nie potrafiącą nawiązać stałej relacji z mężczyzną. Wszystkie za swe życiowe niepowodzenia obwiniają dzieciństwo, a dokładnie matkę. Trudno im znaleźć wspólny język, nawet rodzinne zdarzenia każda z nich pamięta inaczej, próbując dowieść, że to ona była ich główną bohaterką – ofiarą bądź sprawczynią. Wieczór przed pogrzebem to czas, w którym ujawniają się wszystkie żale i animozje istniejące między siostrami, gdy wypływają głęboko skrywane sekrety sprzed lat.
Tytułowa pamięć wody to metafora, nawiązująca do naszej pamięci, która koduje wszystko niczym taśma magnetyczna, tak jak woda przenosi informacje o miejscach przez które płynie w swej pamięci molekularnej. Woda magazynując informacje życiowe reaguje na emocje, słowa i obrazy, dokładnie jak bohaterki spektaklu reagują na wspomnienia, które w nich zaczyna wywoływać powrót do domu.
„Pamięć wody” wciąga widza od samego początku i trzyma w napięciu do końca. Duża w tym zasługa reżysera, który umiejętnie przeplótł dramatyczne momenty w scenariuszu słownym i sytuacyjnym humorem, co sprawiło, że widownia nie czuła znużenia nadmiarem smutnych treści. Wiadomo jednak, że nawet najlepszy tekst nie ma racji bytu na scenie, jeśli nie jest poparty świetną grą aktorską. Tak było w piątek. Dobry scenariusz i jeszcze lepsze aktorstwo były gwarantem sukcesu łódzkiego spektaklu. Matylda Paszczenko, jako Teresa, w scenie w której jej bohaterka upija się i wyjawia wszystkim tajemnicę Mary, była niesamowicie wiarygodna, z jednej strony komiczna, z drugiej tragiczna. Tak bardzo „stopiona” ze swą postacią, że patrząc na nią odnosiło się wrażenie, że jest tą Teresą, a nie tylko odgrywa jej rolę. Warto dodać, że aktorka za tę kreację została nagrodzona Złotą Maską w sezonie teatralnym 2010/2011. Z kolei Urszula Gryczewska jako Mary, egocentryczka skryta we własnym świecie, która musi stawić czoła konsekwencji decyzji sprzed lat – oddania do adopcji swego synka – jak i zmierzyć się z wiadomością o śmierci nie tylko matki, ale także oddanego dziecka, wzbudza w widzach autentyczne współczucie. Podobnie jak Katarzyna Cynke w roli pogubionej w życiu uczuciowym Catherine. Choć trzeba przyznać, że z kolei ta bohaterka zyskuje największą sympatię publiczności. Jak niebieski ptak rozładowywała swym pojawieniem się na scenie napięcia między bohaterami. Trudno nie docenić w tym przypadku komediowego talentu aktorki.
Uzupełnieniem siostrzanego trio w spektaklu był Mike, kochanek Mary, w tej roli Mariusz Witkowski oraz Frank, mąż Teresy, którego zagrał Mariusz Ostrowski. Niemniej to postać Franka, mężczyzny próbującego wyrwać się z narzuconej mu przez żonę roli biznesmena, w tym duecie była tą wiodącą.
W postać matki trzech sióstr, a właściwie jej ducha, wcieliła się Monika Badowska.
Piątkowy spektakl był kolejnym jaki piotrkowianie mogli obejrzeć w ramach realizowanego od 2009 roku projektu „Utworzenia Europejskich Scen Teatru im. Jaracza w województwie łódzkim”.
Tekst: Agawa
Foto: Adam Staśkiewicz