Całkiem spora rzesza piotrkowian wciąż pamięta ten oryginalny, wykonany niemal w całości z drewna plac zabaw dla dzieci i młodzieży, usytuowany na osiedlu XXXV-lecia PRL-u (obecnie osiedle Słowackiego), pośród czteropiętrowych bloków, pomiędzy ulicami Belzacką, Kostromską i Aleją XXXV-lecia (dziś Al. Sikorskiego), na placu o wymiarach 86m x 53m, nazwany Wioską Wikingów. Oddano ją do użytku w sierpniu 1979 roku, a powstała z okazji przygotowań Piotrkowa do pamiętnych Dożynek Centralnych.
Z Wrześni do Piotrkowa
Totemy, szałasy i łodzie stylizowane na wzór architektury słynnych wojowników ze Skandynawii były pomysłem Ryszarda Warzochy. Prace nad wzniesieniem wioski trwały przeszło pół roku. Ale wszystko zaczęło się znacznie wcześniej. – Pomysł na Wioskę Wikingów był jakby naturalną konsekwencją tego, co robiłem w tamtym czasie, pracując w Spółdzielni Mieszkaniowej jako plastyk odpowiedzialny za projektowanie i wykonanie elementów małej architektury na piotrkowskich osiedlach – mówi wspomniany Ryszard Warzocha. – Jesienią 1978 roku spółdzielnia zorganizowała pracownikom wycieczkę do Wrześni, gdzie pokazano nam Wioskę Piastowską, jaką tam zorganizowano dla dzieci. Jak się później okazało zarząd spółdzielni zorganizował sobie tę wycieczkę na własną zgubę, ponieważ we mnie zrodziła się myśl: skoro taka mała Września ma taki ładny plac zabaw, to my możemy mieć Wioskę Wikingów. Jeszcze tego samego dnia po powrocie przystąpiłem do rysowania projektów.
Szpaler wojów i nie tylko
Wspominając Wioskę Wikingów, nie sposób nie zadać pytania, skąd w ogóle pomysł, by byli to legendarni skandynawscy wojownicy? – Interesowałem się historią różnych ludów europejskich i nie tylko. Miałem książkę z Serii Ceranowskiej pt. „Wikingowie”. To było dość opasłe tomisko, niezbyt bogato ilustrowane, ale jego zawartość potrafiła uruchomić wyobraźnię. Wiele rzeczy sam wymyśliłem – wyjaśnia Ryszard Warzocha. I tłumaczy dalej: – W alei prowadzącej do bramy głównej Wioski Wikingów, nad którą górowała taka wielka czacha z rogami, byli ustawieni wojowie, którzy trzymali dzidy, miecze i tarcze, oraz stał tam jeszcze szpaler, złożony z dwóch rzędów różnych postaci – była tam i kucharka, i karczmarz, i kowal. To był cały szereg ciekawych i oryginalnych rzeźb. Na placu głównym z kolei oprócz łodzi Wikingów stały jeszcze huśtawki podtrzymywane przez postacie Wikingów, trony, zjeżdżalnie, pawilony ze stołami, nie brakowało również wieży obserwacyjnej.
Dwóch rzeźbiarzy
Prace nad budową Wioski Wikingów przebiegały bardzo sprawnie, by nie powiedzieć błyskawicznie. – Pierwsze materiały potrzebne do jej budowy zaczęliśmy zwozić w marcu 1979 roku – wspomina Ryszard Warzocha. I dodaje: – Wtedy wszystko z racji przygotowań do dożynek szybko się zmieniało. Rosły bloki, powstawały ulice. Pamiętam, że jednego dnia pojechałem rowerem na Wioskę Wikingów, a drugiego już zabłądziłem, bo nie było tej drogi, którą tam dojechałem dzień wcześniej. Takie to było tempo prac.
O ile główne projekty wioski wyszły spod ołówka Ryszarda Warzochy o tyle ich wykonaniem zajęli się już utalentowani rzeźbiarze. – Byli oni ciekawymi postaciami – mówi nasz rozmówca. – Zatrudniliśmy ich dwóch. To był Józef Kępka – niedoszły magister wychowania fizycznego, który w Spółdzielni Mieszkaniowej na co dzień zajmował się sportem, a po godzinach pracy zgodził się pracować na rzecz Wioski Wikingów, bo już wtedy jego pasją było rzeźbienie. Mierzył przeszło 190 cm wzrostu i charakteryzował się oryginalną, taką turecką urodą. Drugim rzeźbiarzem był Eugeniusz (Gienio) Maszkowski – malutki, mierzący zaledwie 160 cm wzrostu, okrąglutki jak pulpecik, polski kresowiak, pamiętający Marię Konopnicką, która była jego wychowawczynią w sierocińcu na terenie dzisiejszej Białorusi. I ten Gienio Maszkowski nie dość, że był utalentowanym rzeźbiarzem i szło mu jak z płatka to rzeźbienie, to oprócz tego w wolnych chwilach uprawiał jeszcze podnoszenie ciężarów, a miał wówczas 75 lat. Obaj – Józek i Gienio – stanowili taki fajny, oryginalny duet. Poza tym świetnie się ze sobą dogadywali. Za swoją pracę dostawali wynagrodzenie ekstra, ponieważ wykonywali te projekty na rzecz Wioski Wikingów po godzinach pracy.
Wykonanie rzeźb trwał sześć miesięcy, kolejne cztery zajął ich montaż w terenie, na obszarze administrowanym przez spółdzielnię. Przy pracach montażowych było zatrudnionych sześć osób
ze spółdzielni mieszkaniowej.
Etap 1 z 3
To, co mogli już pod koniec lata 1979 roku podziwiać piotrkowianie i nie tylko, jeśli chodzi o Wioskę Wikingów, było tak naprawdę pierwszym z trzech etapów jej wznoszenia. Pierwotny projekt zakładał bowiem jej nieustanną rozbudowę w kolejnych kilku latach. Mówi nasz rozmówca:
– To, co zostało oddane na Dożynki to był pierwszy etap. Następnego roku mieliśmy robić drugi – wtedy miały być postawione kolejne trzy czy cztery łodzie Wikingów, nowe urządzenia zabawowe i jeszcze trochę pawilonów. A później, po dosadzeniu zieleni, w trzecim etapie miały powstać kolejne elementy, które uzupełniłyby całość. Niestety nic z tego nie wyszło. Z kilku powodów. Jednym z nich był fakt, iż byłem wówczas bardzo zajęty, bo tak, jak wszyscy pracowałem na rzecz dożynek – trzeba było przecież do tego wydarzenia przygotować także inne osiedla.
Urban legend
Piotrkowska Wioska Wikingów już w chwili powstawania wzbudzała duże emocje. Największe zainteresowanie dotyczyło oczywiście kosztów jej wzniesienia. A te wyniosły około 1,5 mln zł, choć pojawiły się także głosy, jakoby były one znacznie wyższe i zamknęły się w kwocie ponad 3 mln zł. Nieprawdziwe okazały się również informacje o wynagrodzeniu projektanta wioski. – Realizując projekt Wioski Wikingów liczyłem na to, że prezes spółdzielni czy ktoś z jej zarządu powie mi chociaż słowo: „Dziękuję”. Niestety nic takiego się nie stało – wspomina Ryszard Warzocha. – Co ciekawe za Wioskę Wikingów wręczano nagrody, nawet awansowano ludzi, a mnie nawet ręki nie podano. A byłem przecież jej pomysłodawcą, projektodawcą i współwykonawcą. Z kolei z prasy dowiedziałem się, że dostałem jakieś ekstra pieniądze, jakieś 40 tys. złotych za projekt. Moja pensja wynosiła wówczas niecałe 2 tys. złotych. Praca nad Wioską Wikingów odbywała się w ramach moich obowiązków zawodowych. Nie dostałem nawet dodatkowej złotówki za ten projekt. Musiałem to wszystko prostować. Środowisko piotrkowskich plastyków myślało, że złapałem niesamowicie intratne zlecenie.
Początek końca
Wioska miała być osiedlowym miejscem rekreacji i zabawy dla najmłodszych mieszkańców miasta. W dniu jej otwarcia uroczyście przekazano ją w opiekę piotrkowskiego hufca. Niestety bardzo szybko rozpoczął się proces jej dewastacji. Jak pisała lokalna prasa, Wioska Wikingów stała się miejscem dzikich imprez, urządzanych na jej terenie po 22.00 przez tzw. miejscowy element. Już w rok po otwarciu, z uwagi na zniszczenia dokonane przez wandali, została poddana pierwszym pracom konserwatorskim. Mówi Ryszard Warzocha: – Po kilku latach, gdy tam pojechałem zobaczyłem dosłownie jej resztki. Postanowiłem więc już więcej tam nie jeździć, bo mnie serce bolało, kiedy na to patrzyłem. Co więcej dochodziły do mnie wiadomości, że te rzeźby z wioski, które stamtąd znikały, widywano w ogrodach i na posesjach piotrkowskich przedstawicieli ówczesnej władzy.
Trudne początki
Warto jeszcze wspomnieć, że pomysł budowy Wioski Wikingów na nowo budowanym osiedlu bloków z wielkiej płyty w zachodniej części Piotrkowa nie wzbudził początkowo uznania wśród osób stojących wówczas u władz w spółdzielni. Mówi Ryszard Warzocha: – Moim pomysłem naraziłem się bardzo kierownictwu spółdzielni mieszkaniowej, bo zbliżały się słynne Dożynki Centralne’79 i była masa pracy na rzecz tychże dożynek. Próbowano wbić mi go z głowy, tłumacząc między innymi, że przecież w Zduńskiej Woli czy gdzieś tam w okolicach Sieradza jest zakład, który specjalnie na użytek placów zabaw robi huśtawki, karuzele, zjeżdżalnie czy piaskownice i wystarczy to zakupić i poustawiać na osiedlach. Na szczęście dla pomysłu spółdzielnia była w tej kwestii na straconej pozycji, bowiem ja już te swoje szkice pokazywałem dookoła i Wioska Wikingów zaczęła żyć własnym życiem jako projekt. I chcąc nie chcąc zarząd spółdzielni musiał się zgodzić na jego realizację. Tym bardziej, że tak zwane czynniki polityczne już o tym usłyszały i rozpoczęły o tym mówić. A jakby tego było mało do Piotrkowa z okazji wielkich przygotowań miasta do dożynek przyjeżdżali dziennikarze z całej Polski i przeprowadzali wywiady z różnymi ludźmi. A kiedy dowiedzieli się, że powstaje Wioska Wikingów zaczęli zjeżdżać także do nas, łącznie z telewizją. Niezależnie od kontekstu politycznego to są jednak fantastyczne wspomnienia.