TERAZ5°C
JAKOŚĆ POWIETRZA Dobra
reklama

Rygor czy samowolka, czyli jak wygląda życie w bursach i internatach

JaKac1
JaKac1 pon., 23 stycznia 2012 10:22
“Po wypiciu kilku piw wszedłem z kolegami na parapet, by pogadać z dziewczynami, które mieszkały wyżej. Nasz pokój był na trzecim piętrze”.

“Innym razem wychowawca o 3 nad ranem zastał mnie w pokoju z dziewczyną i zostałem natychmiast wyrzucony”, “Nie raz udawało nam się wypić alkohol w pokoju. Zawsze po ciemku i w wielkiej tajemnicy przed wychowawcami”. Te przewinienia Konrada*, mieszkańca bursy i internatu, w najgorszym wypadku kończyły się naganą lub usunięciem z placówki. Edyty* nie ciągnęło do rzeczy zakazanych. Od alkoholu wolała salę muzyczną, w której spędzała całe dnie. Agata* nie miała tyle szczęścia. Jej wyjście z bursy skończyło się tragicznie. Dziewczyna nie żyje. To skłania do pytań, jak wygląda życie w bursach i internatach? Rygor i dyscyplina, czy może samowolka wychowanków?

 

Alkohol przemycaliśmy w plecakach

 

Z relacji Konrada wynika, że jego życie w bursie i internacie, gdzie mieszkał kilka lat, było bardzo “aktywne”. Za tę aktywność nie raz płacił zawieszeniem w prawach wychowanka. W końcu został wyrzucony. Dziś, z perspektywy kilku lat, mówi o sobie “młody – głupi”.

 

- Swego czasu w internacie mieszkałem dwa lata, w bursie trzy. Gdy trafiłem do tej placówki, miałem 15 lat. Moje życie w tamtym czasie było barwne, ale nie ma to nic wspólnego z wolnością w bursie czy internacie - opowiada Konrad, były mieszkaniec placówek poza Piotrkowem. - Byliśmy bardzo pilnowani przez wychowawców. Zakaz opuszczania internatu po 22.00, każde wyjście to wpisywanie się do specjalnej księgi wyjść, gdzie trzeba było zanotować miejsce, godzinę wyjścia i powrotu do placówki. O imprezowaniu nie było mowy, bo nasi opiekunowie byli bardzo na tym punkcie wyczuleni. W moim przypadku, kiedy mieszkałem w internacie, zdarzyło się to może dwa, trzy razy. To bardzo mało. Czasem bywało, że przemycaliśmy alkohol w plecaku, ale nie był to częsty proceder, bo to groziło wyrzuceniem z placówki. Piliśmy tylko po ciemku i oczywiście po obchodzie wychowawcy. W bursie było podobnie. Bardzo nas pilnowali: gdzie wychodzimy i kiedy wrócimy. Po 22.00 obecność w pokoju była obowiązkowa, choć w bursie częściej imprezowaliśmy i raz zostaliśmy przyłapani. Konsekwencje oczywiście były. Jeden kolega został wyrzucony na rok, inny na miesiąc, a u mnie i pozostałych uczestników imprezy skończyło się na zawieszeniu - opowiada Konrad.

 

Konrad w bursie miał na sumieniu jeszcze więcej grzechów niż w internacie. - Chyba człowiek im starszy, tym głupszy. Tak dziś myślę. W bursie bawiliśmy się więcej, ale kulturalnie i “po cichu”. Zawsze znaleźliśmy jakiś sposób, by wychowawca się nie dowiedział. Trzeba było nieźle kombinować. W czwartej klasie przeszliśmy samych siebie. Po piwku lub dwóch razem z kolegami weszliśmy na parapet, by pogadać z dziewczynami, które mieszkały wyżej (wstęp na ich piętro po godzinie 22.00 był kategorycznie zabroniony). Gadka – szmatka, a sęk tym, że ten parapet był na trzecim piętrze. Jak wychowawczyni weszła do naszego pokoju i to zobaczyła, miała strach w oczach (delikatnie mówiąc). Trudno się dziwić. Jeden nieodpowiedni ruch i pewnie dziś by mnie tu nie było. I po tym wydarzeniu znów byłem na warunkowym. Kilka miesięcy później wychowawca zastał mnie w pokoju z dziewczyną. O trzeciej nad ranem. Jeszcze tego samego dnia wyleciałem z bursy - mówi Konrad.

 

Chłopak opowiada, że wtedy każdy młody mieszkaniec placówki tylko kombinował, żeby łyknąć trochę alkoholu. To było wyzwanie. No i oczywiście, by wychowawca nie wyczuł, nie przyłapał.

- Wiem, że wychowawcy nie mieli złych intencji i bardzo chcieli nas ustrzec przed niebezpieczeństwem, powstrzymać od picia alkoholu. Chcieli dobrze. W sumie w internacie miałem dobre relacje z wychowawcami, nie chciałem ich zawieść i trzymałem się zasad, ale w bursie o tych zasadach już zapomniałem. Bo wtedy myślałem, wiek zobowiązuje, a w moim rozumieniu oznaczało to “można więcej” - mówi Konrad.nextpage Powroty skrupulatnie przestrzegane

 

Edyta przez cztery lata mieszkała w piotrkowskiej bursie. Wychowawcy przyjaźnie nastawieni do podopiecznych i żelazne zasady, których trzeba było przestrzegać. Ona z kolei ich nie łamała, od alkoholu i potajemnych imprez wolała salę muzyczną, w której spędzała długie godziny.

- Młodzież, która wtedy tak jak ja mieszkała w placówce, nie kombinowała, nie kłamała, jakoś nie było takiej potrzeby. Ja też nie. Zasady wyniesione z domu sprawiły, że nie było ze mną problemów - mówi Edyta, była mieszkanka piotrkowskiej bursy.

 

Edyta z pobytu w bursie dokładnie pamięta rytm dnia, jaki tam panował. Pobudka, śniadanie, szkoła, potem obiad i czas na naukę. Wtedy obecność w pokoju obowiązkowa. Godzina 22.00 była godziną “zero”. Do tego czasu trzeba było stawić się w placówce. Oczywiście bardzo skrupulatnie były przestrzegane wpisy do zeszytów. Trzeba było zanotować, dokąd idziemy i o której godzinie wrócimy. W czasie juwenaliów czy innych fajnych imprez dla młodzieży na mieście mogliśmy wrócić trochę później, po wcześniejszym poinformowaniu. Pamiętam jednak, jak wychowawcy na nas czekali. Czasem wychodzili przed budynek, wyglądali, sprawdzali, czy już idziemy. Martwili się, więc z czystej przyzwoitości nie chcieliśmy ich okłamywać. Byliśmy jak jedna wielka rodzina. Wychowawcy byli dla nas przyjacielscy i myślę, że tym więcej osiągnęli niż terrorem - mówi Edyta.

 

Dziewczyna twierdzi, że ludzie z jej grupy uczyli się, organizowali uroczystości w bursie i nie było czasu ani ochoty na kombinowanie. - Była sala muzyczna, gdzie można było śpiewać , grać na pianinie (tam byłam najczęściej wraz z innymi, którzy kochali muzykę). Dziewczyny mieszkały w innym skrzydle niż chłopcy, a po środku znajdował się pokój wychowawcy. Zamykanie na klucz tych skrzydeł było normalne. Trzeba było meldować, kto i kiedy przychodzi w gości do danej osoby i oczywiście ta osoba musiała opuścić placówkę do określonej godziny. Jasne, że zdarzyło mi się, że kiedyś później wróciłam, niż powinnam, tak jak i innym (chodziliśmy wtedy przepraszać wychowawcę). Zdarzały się też sytuacje niebezpieczne, ale były to bardzo sporadyczne przypadki. Ten czas wspominam z ogromnym sentymentem - mówi Edyta.

 

Na wspomnienie o tragicznym wydarzeniu sprzed kilkunastu dni (niewyjaśniona śmierć wychowanki piotrkowskiej bursy), pracownicy innych, podobnych placówek mówią: u nas też to się mogło stać, nieszczęśliwe zrządzenie losu.

 

Młodzież coraz trudniejsza

 

Regulamin placówki, nagrody, kary, upomnienia - te elementy pomagają utrzymać porządek i dyscyplinę w internacie przy Zespole Szkół Rolniczych Centrum Kształcenia Praktycznego w Bujnach. Jednak jak twierdzi długoletni kierownik placówki, życie weryfikuje wszystkie ustalenia. - Regulamin obliguje do zachowania porządku w internacie. Jest obszerny i ciągle wychowankom przypominany. Stosujemy nagrody, ale są też kary za mniejsze i większe przewinienia. W drastycznych przypadkach usuwamy z placówki. Na szczęście to są sporadyczne sytuacje. Zdecydowanie więcej jest upomnień - mówi Elżbieta Rytych, kierownik internatu w Bujnach.

 

Ciągły kontakt z rodzicami, nauczycielami dyrekcją pozwala kontrolować uczniów. Jednak ci ostatni zawsze znajdą sposób, by spod tej kontroli się uwolnić. - Regulamin regulaminem, ale nasze starania bardzo często weryfikuje życie. Bardzo skrupulatnie przestrzegamy notowania każdego wyjścia ucznia z placówki. Wychowanek musi wpisać się do specjalnego zeszytu, nawet jeśli wychodzi do pobliskiego parku czy sklepu. Do Piotrkowa młodzież zwalniamy tylko raz w tygodniu, chyba że uczeń jeździ na korepetycje czy inne dodatkowe zajęcia. Wtedy potrzebna jest pisemna zgoda rodziców. Nie zawsze jest tak różowo. Zdarzają się wagary i spóźnienia do szkoły czy internatu. Robimy wszystko, by dbać o ich bezpieczeństwo - mówi Elżbieta Rytych.nextpage Nad 74-osobową grupą młodzieży na danej zmianie czuwa dwoje opiekunów i kierownik. Pracownikom pomaga monitoring. Do godziny 20.00 wychowankowie muszą stawić się w swoich pokojach. Poza tym pracownicy internatu są w nieustannym kontakcie z nauczycielami, wychowawcami szkolnymi i dyrektorem placówki. Każde spóźnienie do szkoły, wagary czy inne przewinienie nie pozostają bez echa.

 

- Młodzież nigdy nie będzie idealna i nie będę ukrywać, że w naszej placówce także zdarzają się trudne sytuacje. Młodzi ludzie palą papierosy i to jest nie do opanowania. Ponad 50% młodych osób w internacie sięga po te używki. Kontrolujemy to, upominamy, nakładamy kary. Nie zawsze działa. Młodzież potrafi kombinować i jak chce, to znajdzie sposób, by wychowawca się nie dowiedział. Alkohol jest bardzo surowo karany w placówce i za to można być usuniętym. Upomnienia, nagany i kary w postaci sprzątania internatu to najczęściej efekt przyłapania na piciu piwa lub paleniu papierosów. Na szczęście sytuacje bardzo trudne zdarzają się sporadycznie. Wtedy jednoczymy siły z rodzicami i wychowawcami i wspólnie radzimy sobie z problemem - mówi kierownik placówki.

 

Elżbieta Rytych z młodzieżą w internacie pracuje już od 23 lat, a od 16 jest kierownikiem w tym miejscu. Ma porównanie, jak zachowywała się młodzież kilkanaście lat temu, a jak to wygląda dziś. Wnioski nie są wesołe. Młodzież generalnie pod względem zachowania jest coraz trudniejsza. - My, pracownicy internatu w Bujnach, nie powinniśmy jednak narzekać. Do naszej placówki głównie trafia młodzież z małych miejscowości lub ze wsi. To młodzi ludzie wychowani przez ciężką pracę, narażeni na mniej pokus niż młodzież z miast. Dlatego jest lepiej, ale z drugiej strony mają świadomość, że to my jesteśmy dla nich, a nie oni dla nas. Zdają sobie sprawę, że to dzięki nim my mamy pracę i dzięki nim istnieje szkoła, internat. Doskonale znają swoje prawa i czasem potrafią je w niemiły sposób komunikować. Są bardziej śmiali i potrafią w taki sposób odezwać się do nauczyciela, w jaki jeszcze kilkanaście lat temu nikomu nie przyszłoby do głowy. Niektórzy chcą dyktować warunki wychowawcom, ale potrafią też przepraszać i być w porządku - dodaje kierownik placówki.

 

By zająć wolny czas i dobrze go spożytkować, wychowankowie zachęcani są do działań pozaszkolnych. Redagują gazetkę, organizują uroczystości, mają własny samorząd młodzieżowy.

- Młodzież trzeba zachęcać do działań, bo większość wolałaby poleżeć na tapczanie i nic nie robić. Jeśli już się za coś zabierają, to bardzo fajnie im to wychodzi - mówi kierownik internatu.

 

Rygor i dyscyplina w internatach tak, ale okazuje się, że młodzież potrafi poradzić sobie z każdym zakazem. Po latach młodzi ludzie przyznają, że nie raz, nie dwa dali w kość wychowawcom. Ci ostatni drżeli przy każdym wyjściu młodego człowieka poza obiekt. Historia Agaty mogła zdarzyć się wszędzie.

 

* Imiona bohaterów zostały zmienione.

 

Ewa Tarnowska-Ciotucha

Podsumowanie

    Komentarze 0

    reklama

    Dla Ciebie

    5°C

    Pogoda

    Kontakt

    Radio