Ponad 160 tys. zł zarobił Piotrków w 2011 r. na tych, którzy mają na sumieniu wykroczenie drogowe zarejestrowane przez miejski fotoradar. Nie jest to dużo. Tak twierdzi komendant Straży Miejskiej w Piotrkowie. Były lata, kiedy kwota ta wynosiła ponad 240 tys. zł. Trudno określić statystycznie, czy jest tendencja rosnąca, czy malejąca, bo i przepisy zmieniały się kilkakrotnie. Strażom miejskim i gminnym co jakiś czas zabierano i oddawano możliwość kontroli kierowców za pomocą fotoradarów.
- Uwarunkowania prawne w ostatnich latach miały duży wpływ na ilość pieniędzy pozyskanych z mandatów. W ostatnich latach były takie dwa okresy, kiedy straże miejskie nie mogły używać fotoradarów. W 2007 roku od marca do lipca na skutek orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, który zakwestionował prawny sposób powierzania tych uprawnień strażom. W 2007 roku jednak fotoradary wróciły na drogi. W ubiegłym roku ten zakaz jednak powrócił i przez pół roku kierowcy nie spotykali przenośnych mierników prędkości - mówi Jacek Hofman komendant Straży Miejskiej w Piotrkowie.
Pomiar prędkości przez przenośne urządzenia to niejedyne zadanie Straży Miejskiej. - Na liczbę “wyjść” przenośnego urządzenia do pomiaru prędkości i ilość mandatów ma wpływ wiele czynników. Jednym z nich jest chociażby to, że praca fotoradaru nie jest jedynym ani priorytetowym zadaniem piotrkowskiej Straży Miejskiej - mówi Jacek Hofman. Gdyby było inaczej, z pewnością wpływy z grzywien mogłyby być kilkakrotnie wyższe.
- Czas i miejsce wykonania kontroli nigdy nie jest przypadkowe. Tak naprawdę to policja wyznacza to miejsce na podstawie własnej analizy bezpieczeństwa ruchu drogowego. Nie jest tajemnicą, przynajmniej dla mieszkańców miasta i okolic, że najczęściej kontrolujemy prędkość na ciągu ulic Sikorskiego, Piłsudskiego i Kopernika. Ta świadomość z pewnością działa prewencyjnie na kierowców, a o ile dojdzie do ukarania mandatem, zaczynają zdawać sobie sprawę, że poza ubytkiem w portfelu - można uzbierać liczbę punktów karnych skutkującą utratą prawa jazdy - mówi Jacek Hofman.
Komendant przyznaje, że działalność niektórych straży gminnych tzw. fotoradarowych może prowokować do stwierdzeń, iż zostały stworzone, aby zbierać pieniądze na łatanie miejskiego lub gminnego budżetu. Czy wójt takiej gminy poprzez swoje decyzje czyha tylko na kierowców i ich pieniądze pochodzące z kontroli za pomocą przydrożnych urządzeń pomiarowych, czy też bardzo chce poprawić bezpieczeństwo ruchu drogowego - to jest trudne do udowodnienia.
- Zawsze będą zwolennicy i przeciwnicy fotoradarów. Rozstrzygnięcie tego sporu jest o tyle trudne, że z jednej strony fotoradary powodują, że kierowcy zdejmują nieco nogę z gazu i to rzeczywiście poprawia bezpieczeństwo na drodze. Jak bowiem wiadomo, nadmierna prędkość jest jedną z głównych przyczyn wypadków. Z drugiej jednak strony wójt czy prezydent miasta albo Straż Miejska nie są winni tego, że kierowcy nie przestrzegają przepisów, popełniają wykroczenia drogowe, co w konsekwencji przynosi w majestacie prawa często niemałe dochody gminie – dodaje Jacek Hofman.
Proces od ujawnienia wykroczenia do ukarania kierowcy za wykroczenie drogowe zarejestrowane za pomocą fotoradaru jest długotrwały i wiąże się z koniecznością wykonania wielu czynności procesowych. Jeszcze do niedawna na postępowanie mandatowe straże miejskie miały 30 dni, potem sprawy trafiały do sądu. Dziś ten czas wydłużył się do pół roku.
- Dobrze, że ten czas został wydłużony, a przy okazji uproszczone zostały również procedury dla kierowców. Nie wystarczy wydrukować zdjęcie z fotoradaru. W każdej sprawie postępowanie wyjaśniające zmierza do ustalenia właściciela pojazdu, którym może być na przykład firma, bank, osoba fizyczna, a następnie uzyskania informacji, kto w danym miejscu i czasie kierował pojazdem. Czasem są z tym problemy. Wszystko odbywa się drogą korespondencyjną. A spraw są tysiące. W naszej Straży trzy osoby są odpowiedzialne za ten element pracy - dodaje komendant.
Ewa Tarnowska-Ciotucha