Wystarczy wspomnieć, iż tylko w ciągu niespełna trzech pierwszych miesięcy bieżącego roku na ekrany kin weszły trzy filmy, w których zagrał czołowe role - „Kołysanka" Juliusza Machulskiego, „Różyczka" Jana Kidawy-Błońskiego oraz „Trick" Jana Hryniaka. Uznanie i sympatię widzów zdobył sobie rolami w „Vinci", serialu „Odwróceni", komediach „Ile waży koń trojański?", „Lejdis" czy kryminalnym dramacie „Dom zły". Na planie w Piotrkowie dał się poznać jako bezpośredni, pełen wdzięku i poczucia humoru człowiek.
- „Tydzień Trybunalski": Leopold Socha to Pana pierwsza rola u Agnieszki Holland?
- Robert Więckiewicz: Tak.
- A co zdecydowało o tym, że zagrał Pan w tym filmie? Agnieszka Holland mówiła, że od razu Pana widziała w roli Leopolda Sochy...
- Bardzo mi miło, że tak właśnie się stało, i oczywiście osoba Agnieszki Holland była podstawowym bodźcem, dla którego tutaj jestem. Trzeba też jednak wspomnieć o samym scenariuszu, całej tej historii i materiale na świetną rolę. Mam nadzieję, że dam radę.
- To nie jest rola typowego „twardziela", Socha to człowiek, który przechodzi rodzaj metamorfozy...
- Czy Pani sądzi, że ja gram tylko role „twardzieli"? (śmiech)
- Nie, absolutnie, jeśli - to na pewno nie typowych, ekranowych „twardzieli", tylko „twardzieli" niebojących się okazywania swoich uczuć, pokazywania, że wcale nie są tak twardzi i nieczuli, jak wszyscy mogliby sądzić, czego przykładem jest Pańska rola w „Różyczce"...
- Bardzo miło, że Pani o tym wspomina. W przypadku Sochy jest dokładnie tak, jak pani powiedziała - to jest człowiek, który pod wpływem okoliczności zmienia się zdecydowanie. I to w tej roli jest najciekawsze, ten cały proces przemiany. Z tym, że mamy tutaj do czynienia nie z taką przemianą oczywistą. Tu nie ma sytuacji ekstremalnej, kiedy mówimy sobie, że coś nas spotkało i od dzisiaj jesteśmy lepsi. Tylko to jest rozłożone na całą tę historię. To jest właściwie taka przemiana, co też jest najtrudniejsze w całej tej roli, której on sam do końca nie odczuwa. To się dzieje troszeczkę poza nim. Ale gdy popatrzymy na niego na początku i na końcu filmu, to dostrzeżemy tę przemianę bez trudu.
- To jest postać autentyczna, czy szukał Pan rodziny, osób z nim związanych, czy opiera Pan się na jakichś wspomnieniach, budując tę rolę?
- Nie. Ale rzeczywiście troszeczkę poszperałem w Internecie, ponieważ przyznam szczerze, że wcześniej nie zetknąłem się z Leopoldem Sochą. Nie wiedziałem, że w ogóle ktoś taki istniał. Zresztą już to kiedyś powiedziałem w wywiadzie, że gdyby nie te dziewczynki z Ameryki, które przyjechały do Polski robić przedstawienie o Irenie Sendlerowej, to też prawdopodobnie znacznie mniej Polaków by wiedziało, że ktoś taki był. Poczytałem trochę materiału, kilka książek, natomiast wiem, że jakaś rodzina Sochy jeszcze żyje. Nie było jednak możliwości, aby się z tymi osobami spotkać, aczkolwiek chyba nie było też takiej potrzeby, bo wszystko jest w scenariuszu.
- Ostatnimi czasy można odnieść wrażenie, że jest Pan jednym z najbardziej zapracowanych polskich aktorów. Pan chyba nie schodzi z planu filmowego?
- To jest tylko złudzenie. Tak się ostatnio złożyło, że filmy, które robiłem na przestrzeni półtora roku, miały tuż obok siebie premiery. To nie jest moja decyzja, tylko decyzja dystrybutorów. Do końca mi to też nie pasuje, ale tak się niestety złożyło. Teraz sobie zrobię dłuższą przerwę.
- A propos tych filmów, chciałam zapytać o „Kołysankę" Juliusza Machulskiego - pomysł, aby ta cała wampirza rodzina Makarewiczów była w konwencji amerykańskich amiszów, był Pana, czy też Juliusza Machulskiego?
- To jest pomysł Juliusza i Ewy Machulskich. Oni chcieli to tak wystylizować, żeby to nie były wampiry na początku, tylko aby to byli ludzie, którzy mogą funkcjonować na tej swojej wsi, ale też, żeby się troszeczkę odróżniali, bo trzeba pamiętać, że to jest rodzina, która żyje poza czasem, więc jakby stąd to się wzięło. I myślę, że ta konwencja się sprawdziła.
- A jak odbiera Pan Piotrków? Pierwszy raz jest Pan w ogóle w Piotrkowie?
- Nie miałem czasu go poznać, bo mieszkamy w hotelu poza Piotrkowem. Dzisiaj pierwszy raz jestem na Starówce i bardzo mi się tutaj podoba. Owszem, jest troszeczkę zaniedbana, ale widać, że te kamienice są pięknej urody i gdyby tu troszeczkę zainwestować, to mogłaby to być prawdziwa perełka.
- Ale z drugiej strony, gdyby były zadbane...
- ... to byśmy nie mogli tutaj robić tego filmu. Rzeczywiście. Tak się ładnie więc złożyło, ale jak już skończymy, to myślę, że władze miasta znajdą jakichś sponsorów, aby to troszeczkę podretuszować.
- A może jednak nie, następny film też w Piotrkowie...
- ... To zostawcie ze trzy... (śmiech).
Agawa