Każdy jego występ w radiu wywołuje emocje. Nie owija w bawełnę, potrafi prowokować, ale też zaraża pasją do historii. Jakub Czerwiński, znany jako „irytujący historyk”, po raz kolejny przypomina, że 11 listopada to nie tylko rocznica, lecz także lekcja odpowiedzialności za własną wolność. Z Jakubem Czerwińskim rozmawiała Beata Hołubowicz-Stachaczyk.
– Szczerze mówiąc, 11 listopada to przypadek. Pierwsze biało-czerwone flagi pojawiły się już pod koniec października w Krakowie. Moglibyśmy więc równie dobrze świętować koniec października albo początek listopada – mówi Czerwiński.
Jak tłumaczy, data utrwaliła się głównie dzięki postaci Józefa Piłsudskiego.
– To było święto środowisk legionowych. Piłsudski sam nie tworzył kultu swojej osoby, ale pozwalał, by inni go budowali. Dopiero po jego śmierci władze sanacyjne nadały temu dniowi rangę państwową – dodaje historyk.
– W Piotrkowie rozbrajanie Austriaków przebiegło spokojnie. To była dobrze zaplanowana akcja, bez ofiar, bez chaosu. Mądrze przeprowadzona – podkreśla Czerwiński.
Jak zaznacza, miasto miało ogromny udział w procesie odzyskiwania niepodległości już wcześniej. – W latach 1915–1916 Piotrków był jednym z centrów ruchu legionowego. Działały tu instytucje Naczelnego Komitetu Narodowego, biura werbunkowe, drukarnie wydające patriotyczną literaturę. To wtedy obudził się duch narodowy – przypomina.
– Dwa najważniejsze miejsca związane z tamtymi wydarzeniami już nie istnieją: koszary pofranciszkańskie i kamienice przy obecnej ulicy Narutowicza. Zniszczyła je wojna i powojenne przebudowy. To, co było sercem tamtych dni, dziś istnieje tylko na zdjęciach – mówi Czerwiński.
Jednym z nielicznych śladów pozostała Willa Wanda.
– Tam mieściły się biura legionowe. To miejsce, które widziało historię – dodaje.
Dla Jakuba Czerwińskiego historia to nie tylko przeszłość, ale też ostrzeżenie. – Wolność nie jest dana raz na zawsze. Jeśli nie bronisz swojego domu, ktoś zrobi to za ciebie – i to we własnym interesie. Jak nie chcesz śpiewać swojego hymnu, będziesz śpiewać cudzy – mówi z naciskiem.
– Bandyta nie rozumie innego języka niż język przemocy. Nie można w nieskończoność uciekać, bo zawsze kogoś zostawimy za sobą. Wolność wymaga odwagi i świadomości, że czasem trzeba jej bronić – dodaje.
Historyk nie idealizuje II Rzeczypospolitej.
– To był kraj gigantycznych nierówności, biedy, głodu i brutalnych pacyfikacji. Ale to był też kraj, który dokonał cudów: zwalczył analfabetyzm, budował Gdynię, Centralny Okręg Przemysłowy, uczył ludzi, że są Polakami. To było odrodzenie świadomość – podkreśla.
Czerwiński przypomina, że Piotrków był wówczas miastem wielokulturowym.
– Oprócz Polaków żyła tu silna społeczność żydowska — nawet do 40% mieszkańców. Około jednej trzeciej nieruchomości i zakładów należało do Żydów. Byli też Niemcy, Ukraińcy, Rosjanie. To była prawdziwa mozaika – opowiada.
– Byli tacy, którzy chcieli się integrować i budować wspólne państwo, ale też tacy, którzy uważali, że najlepiej wziąć pałkę i dać po głowie drugiemu. I to jest niestety część naszej historii – dodaje gorzko.
Na koniec Czerwiński przypomina, że za niepodległość odpowiadało zaledwie kilka tysięcy ludzi.
– Z 26 milionów Polaków w trzy zaborcze armie wciągnięto miliony, ale tych, którzy naprawdę walczyli o wolność, było może 15 tysięcy. Niewielka garstka, która rzuciła na szalę wszystko – mówi.
I dodaje:
– Dlatego nie traktujmy wolności jak czegoś oczywistego. Bo historia pokazuje, że zawsze ktoś może chcieć ją nam odebrać — jeśli my sami o nią nie zadbamy.
Komentarze 15