TERAZ 4°C
JAKOŚĆ POWIETRZA Umiarkowana
reklama

Kryminalny Piątek: Aresztowany – cztery i pół roku spokoju?

pt., 15 sierpnia 2025 21:16

Mieszkańcy niewielkiej wsi w gminie Wola Krzysztoporska powiatu piotrkowskiego wreszcie odetchnęli z ulgą po aresztowaniu jednego z jej mieszkańców – pana W., który stanowił zagrożenie dla otoczenia. Mężczyzna był znany z licznych kradzieży, rozbojów i podpaleń. Nie dziwiły nikogo wizyty policji, wezwanej przez najbliższe jego otoczenie. Nie dziwiły też jego szybkie powroty z więzienia.

Autor: Fot. Archiwum Tygodnia Trybunalskiego

Mieszkańcy jednak ciągle nie mogli zrozumieć, dlaczego człowiek, którego wszyscy we wsi się bali, podlegał tak łagodnej karze, i to po licznych interwencjach. Interwencjach nie tylko ze strony mieszkańców, ale także lokalnych mediów. Stróże prawa, często nie sprawdzając sytuacji, lekceważyli skargi mieszkańców, myśląc, że będą mieć do czynienia ze zwykłymi awanturami między sąsiadami.

Mieszkańcy wsi nie chcieli już rozmawiać z mediami. Bali się. Twierdzili, że nie warto o tym mówić, ponieważ nie chcą się narażać. Po chwili milczenia wyznawali jednak, że o panu W. można by napisać niejedną książkę.

– Boimy się, aby nie podpalił nam stodół, nie ukradł krowy czy konia – mówił wtedy sąsiad.

 

Początkowo widzieli ratunek w nagłośnieniu sprawy przez media. Później twierdzili, że nawet one nie pomagają.

– Pan W. nie boi się nikogo i niczego. Kradnie wszystko, co się da. Jego łupem padają najczęściej zwierzęta: konie, krowy, psy, kury. Z relacji mieszkańców wynikało, że robił to w niezwykle sprytny sposób. Potrafił ukraść konia, a potem dla niepoznaki pomalować go, obciąć mu grzywę i ogon, by właściciel zwierzęcia nie mógł go rozpoznać. – Ukradł mi kilka kur – mówił jeden z sąsiadów. – Miałem pewność, że to moje, dlatego poszedłem na jego podwórko, by je odebrać. Zobaczyłem kury poprzywiązywane za nogi sznurkiem do „piórek” prasy. Odebrałem moją własność. Kiedy W. zorientował się, przybiegł do mnie z widłami. Obroniłem się, choć chwilę później przyszedł z uwagą, że kury są jego – opowiadał pan K. Inny mieszkaniec nie miał tyle szczęścia. Pan W. uciął mu ucha krowie. Wielu ludzi widziało, jak na podwórku pan W. chwalił się „swoimi” zwierzętami pochodzącymi z rabunków.

 

– Widziałam, jak psa przywiązał do drzewa. Oplótł zwierzę tak, że pies nie mógł odejść. Słychać było przerażające dźwięki. Zawołałam męża, by uwolnił szczeniaka, bo sama nie miałam odwagi tego zrobić – mówiła pani S. – Kradnie, co mu wpadnie w ręce: wiadra, widły, grabie, drobne maszyny rolnicze, które potem przerabia, by trudniej było rozpoznać właścicielowi – mówili inni. Jeżeli akurat potrzebuje snopek słomy, idzie do najbliższej stodoły i zabierał.

Zrabował komuś ule z pszczołami, ozdobny pług z domu starców w sąsiedniej wsi. Na jego ogromnym podwórzu można było znaleźć łupy w postaci osi z kołami od lokomotywy, które prawdopodobnie chciał złomować.

Mieszkańcy jednak najbardziej bali się jego zemsty. Jeżeli któryś z nich w najmniejszy sposób go zirytował, mógł spodziewać się jej ze strony groźnego W.

 – Cały czas wszystkim się odgraża, że podpali komuś stodołę czy dom – mówił pani S. – Któregoś dnia we wsi paliła się stodoła, mieszkańcy zbiegli się, by pomóc ratować dobytek.

Podczas zgromadzenia pani S. podejrzewała, że sprawcą jest pan W. Powiedziała to głośno. Następnego dnia i ona została bez stodoły. Inna kobieta zażądała, by oddał jej słomę, którą „wziął” z jej podwórka. Po tej rozmowie i u niej wybuchł pożar. Podobnych „zbiegów okoliczności” we wsi było dużo więcej.

 

One nikogo już nie dziwili. Mieszkańcy podejrzewali, kto jest ich sprawcą, jednak nie mogli nikogo oskarżać, ponieważ podpalacz nie został złapany na gorącym uczynku. Nigdy też mieszkańcy nie wiedzieli, kiedy mogą zostać przez pana W. napadnięci. Z ich relacji wynikało, że czasem potrafił zaatakować kosą przechodzących obok jego „posesji”. Po dłuższej chwili rozmowy tubylcy zapominali na chwilę o strachu i zaczynali przypominać sobie coraz więcej przykładów rozbojów pana W.

 

Było ich mnóstwo. Niektóre mogły nawet śmieszyć. Jednak mieszkańcom wsi nie było z tego powodu do śmiechu. Nie mogli zrozumieć, dlaczego nikt nie reagował na takiego osobnika i cała wieś musiała żyć w strachu. Niektórzy nawet twierdzili, że on im nic nie zrobił, więc nie będą nic złego mówić na jego temat. Inni natomiast sądzili, że to wynik ogromnego strachu. Wszyscy bali się pana W.

 

Sytuację tej wsi opisywało wiele gazet, interweniowała też niejedna telewizja. Mieszkańcy twierdzili, że nawet zgłoszenia na policję nie pomagały. Funkcjonariusze przyjeżdżali, zabierali pana W., po kilku godzinach lub dniach wracał. Sama pani kurator prowadziła interwencje przez płot, bo nie miała odwagi wejść do niego na podwórze. Sąsiedzi relacjonowali: jeżeli pan W. ma ochotę zamienić słowo z kuratorką, rozmawia z nią. Są jednak dni, kiedy nie wyraża chęci na konwersację – w ogóle nie wychodzi ze swojego baraku.

U pana W., mimo że miał bardzo duże podwórko, nie było domu. Spalił go pewnego dnia, próbując ogrzać się ogniem ze snopka słomy. Mieszkał w nim z… koniem. Sąsiedzi widzieli, jak zwierzę często wystawiało łeb za okno i „patrzyło” na jadące samochody.

Do momentu ostatniego aresztowania zamieszkiwał w baraku, który został zakupiony dla niego przez wójta gminy. Barak przytulony do dużej stodoły z rozlatującymi się drzwiami, posiadający dwa małe okna, a w nich coś na podobieństwo firanek. Obok blaszanego „domu” porozrzucana imitacja sprzętów gospodarstwa domowego: stara miotła, rozsypujące się krzesło leżące pod barakiem, rozsypane szmaty przypominające ubrania. Widok zadziwiał, że w taki sposób mógł mieszkać człowiek w XXI wieku.

Niektórzy mieszkańcy twierdzili, że pan W. to tylko pionek w lokalnej szajce – grupie, która działa nocą, kradnąc cenniejsze rzeczy niż wiadra i kosy. Często łupem padały drzewa wycinane z lasu, większe zwierzęta czy maszyny rolnicze. Denerwowali się, że policja nie reaguje.

Okazało się, że jedna z ostatnich wtedy interwencji funkcjonariuszy policji spowodowało uwolnienie ich od uciążliwego sąsiada. Wszyscy we wsi odetchnęli po aresztowaniu pana W. Obawiali się jednak, że ten spokój będzie krótki. Nie wiedzieli, na jak długo został aresztowany. Według nich ich niebezpieczny sąsiad w każdej chwili mógł wrócić do swojego „domu” i wszystko zaczęłoby się od początku.

Okazało się, że osoba pana W. była już bardzo dobrze znana nie tylko mieszkańcom gminy Wola Krzysztoporska, ale także piotrkowskiej policji. W tej sytuacji komendant wydał polecenie, by przy najmniejszej kradzieży policjanci wnioskowali do prokuratora o umieszczenie go w areszcie tymczasowym.

Ostatecznie udało się doprowadzić kilka spraw do sądu. Sąd piotrkowski wytoczył cztery sprawy panu W. Jedną z nich udało się zakończyć 4,5-rocznym wyrokiem w sierpniu 2007 roku.

 

Reklama

Podsumowanie

    reklama

    Komentarze 10

    reklama

    Dla Ciebie

    4°C

    Pogoda

    Kontakt

    Radio