„...ale, że Dudka na mundial nie wzięli...” - to oczywiście zdanie z kultowego skeczu Kabaretu Moralnego Niepokoju, opowiadającego o kolędzie w jednym z polskich domów. W ten sposób jeden z mniej gorliwych parafian próbuje przerwać niewygodną ciszę i „zagadnąć” księdza, który przyszedł z wizytą duszpasterską. Od premiery tego skeczu minęło kilkanaście lat, ale w wielu domach kapłańskie wizyty wciąż tworzą takie niezręczne sytuacje. Przełom roku to czas, w którym piotrkowscy księża wyruszają do wiernych z kolędą. Po okresie pandemii w większości parafii ta forma duszpasterstwa wróciła do tradycyjnej formy. Do naszych domów w najbliższych dniach znów zapuka (bądź już zapukał) ksiądz. Kolędowe wizyty budzą bardzo wiele emocji. Jednych bulwersują, innych cieszą. Są miejsca, w których na księdza czeka się w drzwiach czy w bramie posesji, a są i tacy wierni, którzy nieco się dziwią na widok kapłana, ale zapraszają go do domu. Nie brakuje również takich, którzy widząc księdza przez wizjer w ogólnie nie otwierają drzwi. Rozmawiając o kolędzie często mówimy o własnych odczuciach. Tym razem postanowiliśmy zobaczyć, jak wizyty duszpasterskie wyglądają z innej strony – od strony duchownego. Ksiądz Piotr Niedzielski w jednej z piotrkowskich parafii posługuje już od kilku lat. Dla niego to szósta kolęda. Jak podkreśla, samo wyjście do wiernych, jest wielką radością i szansą na poznanie parafian, a także na zaniesienie im Bożego błogosławieństwa. Duchowny wskazuje, że idzie do parafian, bo mu na nich – na wszystkich: wierzących i niewierzących – bardzo zależy, i chce im opowiedzieć o tym, że Bóg ich kocha i że jest dla nich dobry. Pragnie im także pokazać dobrą twarz Kościoła.
W szlafroku i piżamie
W poprzednim roku wizyty duszpasterskie odbywały się jeszcze na zaproszenie, więc wierni na wizyty kapłana byli przygotowani. - To było bardzo miłe. Księdzu łatwiej jest iść na kolędę, kiedy wie, że ktoś go zaprasza i na niego czeka. To była ogromna radość – mówi ks. Piotr. Równocześnie podkreśla, że księża w żaden sposób nie dyskredytują osób, które nie są na tę kolędę przygotowane. - Jeśli ktoś ma ochotę nas przyjąć, ale w danej nie może tego zrobić, to umawiamy się za kilkanaście minut, czy w innym terminie. Nie ma z tym żadnego problemu. W Piotrkowie wiele osób chodzi do przeróżnych parafii. Bywa też tak, że ludzie do kościoła nie chodzą, ale akurat kolędę przyjmują – wyjaśnia wikariusz. Jak wskazuje kapłan, około połowa osób przyjmujących księdza jest na to przygotowanych, natomiast drugie pięćdziesiąt procent jest obecnością księdza nieco zdziwiona, ale także chce go u siebie przyjąć.
Zdarzają się sytuacje, w których kapłan zastaje parafian w szlafroku czy piżamie. - Wtedy należy okazać kulturę osobistą, przeprosić i iść dalej - mówi ks. Piotr. Czasami ksiądz musi się także dostosować do sportowych transmisji. - Słyszymy nieraz: niech ksiądz chwilę poczeka, bo właśnie skacze Kubacki, Żyła czy Stoch – dodaje kapłan i ze śmiechem mówi, że sam chętnie z parafianami obejrzy przez chwilę skoki czy jakiś mecz. Jak wskazuje, bardzo śmieszne są często powtarzające się dialogi w różnych domach: - Oooo. Ksiądz to u nas nowy, prawda? - Tak. Z pięć lat już jestem na tej parafii – opowiada. - Oczywiście, ja o takiej rodzinie nigdy źle nie myślę. Może naprawdę chodzą do innego kościoła i wówczas nie kojarzą parafialnego wikariusza czy proboszcza – zaznacza wikariusz.
Kiedy poczyta się fora internetowe i wpisy różnych osób można odnieść wrażenie, że chodzenie z kolędą jest w dzisiejszych czasach… groźne. Morze nienawiści wylewane w Internecie pod adresem księży i Kościoła nie przekłada się jednak na takie sytuacje w realnym życiu. - Muszę powiedzieć, że nie spotkałem się z żadnym aktami agresji. Zupełnie nie ma takich rzeczy. Nigdy mnie nikt nie postraszył. Myślę, że w Internecie ludzie są bardziej anonimowi. Skrytym za loginem łatwiej pisać niezbyt przychylne rzeczy. W życiu najczęściej bywa tak, że osoba, która nie życzy sobie kolędy, po prostu mówi „nie”, grzecznie dziękuje i tyle – wskazuje ks. Piotr. A co ksiądz czuje, kiedy słyszy właśnie słowo „nie”? - Smutek – odpowiada krótko kapłan. – Jako ksiądz chciałbym porozmawiać z każdym, nawet niewierzącym, który jest daleko od Kościoła. Nie zależy mi na tym, żeby przejść jak najszybciej tą kolędę i wejść tylko do tych znajomych, których widzi się w kościele. Chciałbym poznać tę drugą stronę. Porozmawiać z ateistami, dlaczego nie wierzą i czy mógłbym zrobić coś, żeby się to zmieniło – dodaje.
Nasz rozmówca zwraca uwagę także na inną ciekawą, a równocześnie bardzo niepokojącą, rzecz. Osoby, które księdza przyjmują, częstokroć nie chcą (nie potrafią?) o Kościele rozmawiać. - Kiedy jest już po błogosławieństwie i zaczynamy rozmowę z rodziną, to na początku zawsze pytam, czy macie jakieś pytania do Kościoła? Czy macie wątpliwości w sprawie wiary czy Pana Boga? Mamy chwilę czasu, więc mogę spróbować coś wyjaśnić. Bardzo często odpowiada mi cisza, lub też ludzie mówią, że wszystko im się podoba, a o swoich problemach czy wątpliwościach nie chcą wspominać - relacjonuje ks. Piotr, a zapytany o przyczynę takiego stanu rzeczy, wskazuje na szerszy problem braku zainteresowania życiem Kościoła. - To pewnie temat na zupełnie inną rozmowę. O tym debatują najtęższe umysły Kościoła w Polsce i na świecie. Szczególnie młodzi ludzie praktycznie do Kościoła pytań nie mają. To też jest problem i wyzwanie na przyszłość – dodaje. Ksiądz zdradza nam także, że stara się walczyć z atmosferą pewnej sztywności czy lęku podczas kolędy. - Bardzo często jest bowiem tak, że wierni nie wiedzą, jak się podczas takiej rozmowy zachować, co powiedzieć. W efekcie faktycznie może pojawić się cisza lub skrępowanie. Zawsze staram się ocieplić takie spotkanie, poprzez uśmiech, życzliwość czy nawet żart. Chodzi o pokazanie, że ksiądz też jest normalnym człowiekiem, z którym można porozmawiać – wskazuje.
Warto lubić zwierzęta
Wizyta duszpasterska przede wszystkim niesie ze sobą błogosławieństwo Boże. Kapłan udziela go dla całego domu i wszystkich jego mieszkańców. Jak wiadomo, w wielu domach i mieszkaniach bardzo ważnymi członkami tych rodzin są czworonogi, najczęściej psy albo koty. O ile z kotami jest mniej zamieszania, bo z natury są mniej ekspresyjne, o tyle z psami bywa różnie, a przeważnie śmiesznie. – Ksiądz raczej nie powinien bać się psów, bo z nimi spotykamy się na kolędzie dość często – mówi ksiądz Piotr i wskazuje, że najczęściej są to bardzo sympatyczne sytuacje. – Bardzo często właściciele czworonogów starają się swoich pupili zamknąć w którymś pomieszczeń, aby w tym czasie modlitwy i rozmowy nie przeszkadzały. Ze skutecznością tej metody jest różnie. Psy bardzo często tak bardzo chcą wyjść z tych pomieszczeń, że i tak nie ma jak porozmawiać. Kiedy takiego czworonoga się uwolni z tego tymczasowego więzienia, to wówczas księża muszą się nastawić na wielokrotne obwąchiwanie. Dzieje się tak z bardzo prostego powodu. Chodząc po różnych domach i mieszkaniach, zbieramy stamtąd różne zapachy. Pies to wszystko wyczuwa i stąd jego ekspresyjne reakcje – wskazuje ks. Niedzielski i dodaje, że po prostu trzeba się do tego przyzwyczaić. – Zdarzały mi się też sytuacje, że pies chciał porwać stułę lub komżę i delikatna interwencja właścicieli musiała być – śmieje się ks. Piotr, dodając, że parafianie bardzo dobrze postrzegają otwartość księdza na zwierzęta.
Co z tą kopertą?
Ofiara, czy jak kto woli kolokwialnie „koperta”, to rzecz, która w trakcie kolędy budzi chyba najwięcej kontrowersji. Na pytanie o tę część wizyty duszpasterskiej ks. Piotr nie unika odpowiedzi, ale podkreśla, że jest to jego osobista opinia na ten temat. – Bez wątpienia nie należy tak sztywno wiązać wizyty duszpasterskiej z ofiarą. Ona jest dobrowolna. To należy stanowczo podkreślić. Nie ma żadnego przymusu dawania takiej ofiary. Są wizyty, podczas których nie otrzymujemy żadnej ofiary i nic się nie dzieje. Bywają też sytuacje, w których ksiądz zostawia w domu jakieś pieniądze, bo widzi, że sytuacja finansowa danej rodziny jest niełatwa – wyjaśnia ksiądz Piotr. Sam byłby zwolennikiem zrezygnowania z ofiary podczas kolędy i np. składania ofiar kolędowych w kościele. Równocześnie apeluje także o zrozumienie całej sytuacji. – Zaledwie niewielka część tej ofiary idzie na utrzymanie księdza. Resztę proboszczowie przekazują na cele związane z utrzymaniem kościoła. W dzisiejszych czasach nie należy to do rzeczy łatwych. Jest wiele potrzeb remontowych, rewitalizacyjnych. Nieraz spotykam się także z sytuacją, że wiele osób bardzo chce tą ofiarę przekazać. Chodzi im właśnie o wsparcie utrzymania kościoła. Są np. osoby chore, które nie mają możliwości przyjścia do kościoła i podczas tej dorocznej wizyty chciałyby w taki sposób wyrazić swoje wsparcie – dodaje. Nasz rozmówca zwraca także na uwagę, że czymś niedopuszczalnym jest domaganie się przez księdza ofiary od wiernych lub komentowanie jej wysokości.
Potrzebna rewolucja czy ewolucja?
Kiedy rozmawia się o przebiegu kolędy to wielokrotnie pokutuje taki stereotyp, że duchowny wpada do ludzi „jak po ogień”. Wejdzie, pomodli się, poświęci mieszkanie, usiądzie na chwilę i już pędzi dalej. Nasz rozmówca wyjaśnia, skąd to się bierze. - Jeśli kapłan ma w ciągu jednego popołudnia do przejścia kilkadziesiąt mieszkań, to z natury te wizyty nie mogą trwać zbyt długo. Jeśli ksiądz się zasiedzi u jednego parafianina, to inni czekają – wyjaśnia i dodaje, że w Kościele powoli przychodzi czas na zmianę takiej postawy. - Nasz metropolita, ks. abp Grzegorz Ryś w wywiadzie przedkolędowym proponował, aby np. wizyty u parafian zacząć np. już na początku Adwentu lub może podzielić parafię na dwie części i odwiedzać daną rodzinę nie co rok, a co dwa lata. Wówczas ksiądz ma więcej czasu i może dłużej posiedzieć u rodziny. Nie jest to wówczas taka rozmowa z urzędnikiem kościelnym, ale wizyta przyjaciela i duszpasterza. Z mojej perspektywy najgorsza na kolędzie jest gonitwa. Chciałbym, aby w przyszłości się to zmieniało. Można zaczynać kolędę wcześniej, można chodzić także w miesiącach wiosennych czy letnich. Przecież nikt nie powiedział, że wizyta duszpasterska musi odbywać się tylko w styczniu czy lutym – wskazuje ks. Piotr, ale równocześnie podkreśla, że kluczowa jest tutaj tradycja, z którą trudno się walczy. - Jeszcze przed pandemią w naszej parafii przymierzaliśmy się do takiej zmiany, ale wśród parafian było jednak sporo oporu. Przede wszystkim związanego z tradycją. Parafianie nie mogli sobie wyobrazić, jak to ksiądz może przychodzić w odwiedziny, kiedy nie ma jeszcze choinki, a dom nie został wysprzątany na święta – uśmiecha się młody wikariusz.
Na koniec naszej rozmowy ks. Piotr zachęca wszystkich, aby w tym roku przyjąć księdza po kolędzie. - Ksiądz nie przychodzi w swoim imieniu. Przychodzi po to, żeby dać Boże Błogosławieństwo. Myślę, że z perspektywy człowieka wierzącego to wielka łaska. Przez błogosławieństwo kapłańskie Chrystus przychodzi do każdego domu. Jeśli ktoś z tego rezygnuje, to po prostu szkoda – podsumowuje.