Potem modlitwa, podziękowania i szczera opowieść o cierpieniu i chorobie. W sobotę w kościele oo. Jezuitów odprawiona została msza święta, której przewodniczył o. Andrzej Lemiesz, pierwszy kustosz Sanktuarium Matki Bożej Trybunalskiej, który do Piotrkowa przybył, by Pani Trybunalskiej podziękować za otrzymane łaski, a przyjaciołom za szczerą modlitwę. Był to jego pierwszy wyjazd podczas choroby.
- Przyszłam tu z sentymentu do o. Lemiesza, człowieka, który dla innych zrobił tak wiele. Zawsze można było liczyć na jego pomoc i dobre słowo. Mnie bezpośrednio też pomógł - mówi uczestniczka mszy świętej.
- Wszyscy kochają ojca Lemiesza. Przyszłam na mszę w swoim imieniu i w imieniu córki. Przepraszam, ale nie mogę mówić, bo się wzruszyłam - mówi inna wierna.
- Wiele zrobił i ma dużo serca dla ludzi. Można mówić o nim same dobre rzeczy - dodaje kolejna.
Takie głosy można było usłyszeć tuż przed rozpoczęciem mszy, której przewodniczył o. Lemiesz. Podczas nabożeństwa padło również wiele ciepłych słów pod adresem tych, którzy w tak ciężkim dla duchownego czasie nie zapomnieli o nim. On sam tłumaczył wiernym, że każde cierpienie czemuś służy.
- Cieszymy się, że z nami jest Andrzej, który będzie przewodniczył eucharystii, którą chce określić jako dziękczynienie za to wszystko, co ostatnio wydarzyło się w jego życiu - powiedział o. Zdzisław Jaśko.
- Dziękuję za waszą obecność, że jesteście tutaj dzisiaj, że chcecie razem ze mną modlić się do Matki Bożej Trybunalskiej. Chcę podziękować za modlitwy, które zanosiliście w mojej intencji. Matka Boża tyle lat chroniła mnie i ufam, że dalej będzie mnie chronić. Włosy odrosną, inne rzeczy też powrócą, ale na razie muszę się zmagać z chorobą - powiedział na początku mszy ojciec Lemiesz.
Ojciec Andrzej Lemiesz w swoim szczerym wyznaniu chciał przekonać wiernych, że cierpienie ma sens.
- Mam nowotwór złośliwy. Jestem po chemii i radioterapii. Jak widać, wyszły mi włosy. Pamiętam, ten moment, kiedy dowiedziałem się, że jestem chory. Zastanawiałem się wtedy, co Bóg chce mi przez to powiedzieć. Przecież człowiek żyje po to, by dawać innym radość, a tu Bóg zsyła mi ból i cierpienie. Bardzo trudne jest doświadczenie krzyża, ale w tym wszystkim można doświadczyć wielkiej mocy Pana Boga i Matki Bożej. Ona nigdy nie opuszcza człowieka. Potem były telefony, SMS-y, informacje, które do mnie docierały: Piotrków się modli, Warszawa się modli. Ktoś odmawia różaniec za ojca Andrzeja. Jak człowiek słyszał to wszystko, to jak w takich sytuacjach umierać czy powiedzieć, że nie chcę tego krzyża. Ja dziękuję Bogu, że za sprawą tego krzyża wyzwalają się w ludziach dobre emocje. Widocznie w ten sposób ratujemy grzeszników. Pan Bóg działa. Jestem tu z Wami, mimo że jeszcze wczoraj nie czułem się najlepiej. Myślałem, że nie zdołam przyjechać. To jest mój pierwszy wyjazd od czasu choroby. Poprzednie to tylko do szpitala. Przyjechałem do Matki Bożej Trybunalskiej, by podziękować za krzyż, za chorobę. Nie wiem, co przygotował dla mnie Bóg. Nie wiem, czy wyzdrowieję, czy nie będzie przerzutów, czy chemioterapia poskutkuje. Ale... zgadzam się ze wszystkim - powiedział ojciec Lemiesz.
Po mszy tłumy przyjaciół ustawiły się do ojca Lemiesza, by powiedzieć mu kilka słów pokrzepienia. On sam był wzruszony, radosny i spokojny.
Ewa Tarnowska