Za nowoczesność, przedsiębiorczość i odpowiednią dbałość o zwierzęta otrzymali pierwszą nagrodę w dziedzinie produkcji trzody. W konkursie brało udział ponad czterdziestu wytrawnych hodowców z całej Polski, a organizatorem był Polski Związek Hodowców i Producentów Trzody Chlewnej Polsus, Wojewódzkie Ośrodki Doradztwa Rolniczego oraz redakcja ogólnopolskiego czasopisma specjalistycznego “Trzoda Chlewna”. O tym, ile wysiłku kosztuje praca w zawodzie rolnika i jak wygląda funkcjonowanie nowoczesnego gospodarstwa, opowiadają laureaci konkursu.
Nagroda w ogólnopolskim konkursie była dla nich dużym zaskoczeniem. Są nowocześni i przedsiębiorczy, ale konkurowali z nawet dwudziestokrotnie większymi hodowlami, a przecież na rynku są dopiero od niespełna trzech lat. Cieszą się, że zostali docenieni. To dla nich duże wyróżnienie.
- Do konkursu zgłosił nas Wojewódzki Ośrodek Doradztwa Rolniczego w Bratoszewicach z siedzibą w Piotrkowie. Nie spodziewaliśmy się zajęcia czołowego miejsca, bo nasze gospodarstwo nie jest duże. Ma 10 ha. Prowadzimy je też stosunkowo krótko, bo od 2008 roku. Zajmujemy się hodowlą prosiąt. Mamy 120 macior - mówi Ola Nieśmiałek.
Państwo Nieśmiałkowie gospodarstwo odziedziczyli po rodzicach pana Pawła. A że hodowla małej ilości zwierząt się nie opłacała, zdecydowali, że założą firmę i ruszą pełną parą. Dziś nie żałują swojej decyzji, ale przyznają, że taka firma to czasem praca 24 godziny na dobę.
- Mamy 120 macior. Każda z nich co trzy miesiące ma około dziesięciu sztuk prosiąt w miocie. Odkąd zaczęliśmy hodowlę trzody, zmieniło się całe nasze życie. Musieliśmy dostosować warunki do hodowli oraz swój każdy dzień dopasować do zwierząt - dodaje Paweł Nieśmiałek.
Warunki, które stawia się przed właścicielami firmy hodowlanej, nie są łatwe do spełnienia. Państwu Nieśmiałkom się udało. Wzorowo wypełnili wszystkie wymogi chowu trzody.
- Zasady produkcji trzody są bardzo restrykcyjne. Kiedy zakładaliśmy firmę w 2008 roku, musieliśmy spełnić wiele warunków i pewnych zasad przestrzegać do dziś. Przede wszystkim kupując loszki od firmy, musieliśmy dostosować warunki przestrzenne (na każde zwierzę przypada odpowiedni metraż w chlewni) oraz pozbyć się z gospodarstwa wszystkich innych zwierząt. Nie mamy kur ani krów. Udało nam się zachować tylko psa. Wszystko to dlatego, że kupując loszki (dużo droższe niż normalnie, bo płaci się też za genetykę), mieliśmy gwarancję, że one są zdrowe. By nie narażać świń na choroby, trzeba było pozbyć się wszelkich innych zwierząt - mówi pani Ola.
- Przed zasiedleniem zwierząt trzeba było zdezynfekować te powierzchnie. Poza tym spełnić wszystkie normy unijne. Poza tym do dziś nikt oprócz mnie i żony nie może wejść do chlewni. Jeśli przyjeżdża lekarz weterynarii, to tylko w poniedziałki, przed kontaktem z innymi zwierzętami. Musi mieć też odpowiedni strój. Ja i żona też mamy specjalną odzież. Przed i po każdej wizycie w chlewni kąpiel. Wszystko po to, by nie narażać naszych zwierząt na zarazki. Poza tym obwarowania przestrzenne. Maciory stoją w specjalnych klatkach, mamy też nowo wybudowaną chlewnię - opowiada pan Paweł.
W zawodzie, jaki uprawiają państwo Nieśmiałkowie, nie ma dni wolnych od pracy, nie ma świąt, nie ma wakacji. Rytm dnia dyktują zwierzęta. Każdy dzień musi być skrupulatnie zaplanowany.
- Oprócz formalności związanych z prowadzeniem firmy musimy, dla samych siebie, prowadzić zeszyt, w którym znajdują się bardzo dokładne notatki dotyczące porodów, zapładniania i tzw. odstawiania zwierząt. Dzielimy maciory na grupy, transportujemy do innych kojców, pomieszczeń w zależności od potrzeb. W czwartki prosięta są odsadzane, we wtorki maciory są inseminowane. Jest sektor krycia, sektor porodowy itp. Długo by opowiadać. To cały proces rozpisany na konkretne dni tygodnia. Tu nie ma zaskoczenia. Wszystko chodzi jak w zegarku - mówi pani Ola.
Rolnicy i znawcy chowu trzody dobrze znają proces hodowli. Ci, którzy nie mieli nic wspólnego z rolnictwem, nie wiedzą, jak wiele pracy i wysiłku wymaga posiadanie firmy o takim charakterze.
- Pobudka o siódmej rano. Mąż idzie do chlewni nakarmić zwierzęta. Ja wyprawiam i zawożę synka do szkoły. Gdy wracam, dołączam do męża i pomagam mu. Zajmuje nam to około dwóch godzin. Wieczorem podobnie. Karmienie to nie wszystko. Szczepienia, kastrowanie, obcinanie kiełków, ogonów. Przygotowywanie pasz, profilaktyczne szczepienia, nie mówiąc już o tym intensywnym czasie porodów itp. Bywa, że pracujemy 24 godziny na dobę. W niedziele staramy się skrócić ten czas do minimum. Jednak spontaniczne, kilkudniowe wyjazdy, wakacje czy leniwe niedziele nie wchodzą w grę. Nawet kilkugodzinny wyjazd z domu musimy z mężem skrupulatnie zaplanować. W takim gospodarstwie jest ciągle dużo pracy. Musimy spełniać wymogi, bo w każdej chwili możemy spodziewać się kontroli i sprawdzenia, jak nasza firma funkcjonuje. Lekarz kontroluje dobrostan zwierząt. Mieliśmy też wizyty z Najwyższej Izby Kontroli. Przebiegły ona dobrze, bez zarzutów - mówi pani Ola.
Nie tylko za to, że bez zarzutów, ale także za nowoczesność linii produkcyjnej, dobrostan zwierząt i dobre prosperowanie firmy (mimo krótkiego czasu od rozpoczęcia działalności) państwo Nieśmiałkowie otrzymali nagrody. A były to: puchary, piła elektryczna, frytownica, naganiacz dla świń oraz... nasienie knura warte 1 tys zł.
Czy ciężka praca, dyspozycyjność i liczne obwarowania nie zniechęciły młodych rolników do prowadzenia takiej działalności.
- Jesteśmy zadowoleni. Wbrew pozorom jesteśmy dyspozycyjni, sami decydujemy o swoim czasie i nie mamy nad sobą szefa. Cieszymy się, że więcej czasu możemy spędzić z synkiem. Kiedyś pracowaliśmy zawodowo. Ja w słynnej, piotrkowskiej masarni, a żona w zakładzie ubezpieczeniowym. Postanowiliśmy zrezygnować z tych zajęć i zacząć pracę na roli pełną parą - mówi pan Paweł. - Mimo trudów nie żałujemy. Ja lubię to robić. Poza tym jestem jeszcze księgową naszej firmy i zajmuję się całą "papierkową robotą". Dzięki temu mam więcej czasu dla syna i sama planuję swój czas. To duży plus - podsumowuje pani Ola.
Ewa Tarnowska