Do zdarzenia doszło 28 kwietnia 2017 r. na wysokości miejscowości Krze Duże na 421. kilometrze remontowanej drogi S8. Łukasz jechał z rodziną swoim peugeotem z Warszawy w kierunku południowym. Ruch w tym miejscu odbywał się jednym pasem w każdym kierunku. Na trasie, ze względu na zbliżający się długi weekend majowy, był bardzo duży ruch, w efekcie mimo ograniczenia do 60 km/h, samochody poruszały się z prędkością nie większą niż 30-40. - Po prawej stronie pasa tuż przy krawędzi jezdni znajdowała się duża dziura wypełniona wodą, głębokości kilkunastu centymetrów - wspomina wydarzenia sprzed niespełna roku mieszkaniec Piotrkowa. - Koło dziury pozostawiony został duży element z betonu. Ani dziura, ani betonowa konstrukcja nie zostały w żaden sposób zabezpieczone. Brak było informacji o uszkodzonej nawierzchni, brak było jakiegokolwiek znaku ostrzegawczego. Kilkadziesiąt metrów za dziurą byłem zmuszony do zatrzymania, dalsza jazda okazała się niemożliwa.
Po zatrzymaniu samochodu Łukasz zauważył, że przed nim stoją już dwa inne samochody, których kierowcy również nie zauważyli dziury. Okazało się, że powietrza nie ma w obu oponach peugeota, a jedna z opon jest rozdarta. A ponieważ Łukasz tego dnia podróżował z żoną i 3-miesięcznym synem, do tego pogoda była fatalna, zdecydował się od razu zadzwonić na numer infolinii ubezpieczyciela. Zgłosił sprawę, podał dokładną lokalizację. Po 30 minutach otrzymał telefon od kierowcy lawety, który już zmierzał w jego kierunku. W międzyczasie liczba samochodów, które zostały unieruchomione z powodu dziury wzrastała. Po prawej stronie pasa w sumie ustawiło się ich kilkanaście. Na miejsce przyjechała policja z Żyrardowa.
Po kolejnych 30 minutach dotarła laweta, zabrała peugeota, jednak w kabinie było za mało miejsc, kierowca zostawił więc Łukasza z rodziną na najbliższej stacji paliwowej. - Otrzymaliśmy instrukcje, że mamy czekać na przyjazd kolejnego samochodu z kierowcą, który miał nas zawieźć bezpośrednio do teściów do Piotrkowa. Padał deszcz, było zimno, poszliśmy więc do KFC. Po godzinie oczekiwania skontaktował się z nami inny kierowca z tej samej firmy współpracującej z ubezpieczycielem, miał nas zawieźć do Piotrkowa Trybunalskiego. Powiedział, że kiedy po nas jechał, wpadł... w tę samą dziurę – opowiada Łukasz. - Uszkodził felgi i opony, nie był w stanie do nas dotrzeć.
Zrobiło się późno. Kiedy KFC zamknięto, Łukasz – nie mając innego wyjścia - przeniósł się z rodziną na stację paliw. Tam postanowili zaczekać na teścia.
Wszyscy dotarli do Piotrkowa grubo po północy.
Rano Łukasz zaczął szacować straty. Pożyczył samochód od teścia i pojechał do zakładu wulkanizacyjnego. Okazało się, że obie felgi są mocno wygięte i nie ma możliwości ich wyprostowania, dodatkowo opony były pęknięte w więcej niż jednym miejscu, nie było sensu, by je łatać. - Chciałem skorzystać z samochodu jeszcze tego samego dnia, przeszukałem więc internet, skontaktowałem się ze sprzedawcą, który wystawił najtańszy komplet felg z oponami pasujący do mojego samochodu. Autem teścia pojechałem za Bełchatów, kupiłem używany zestaw felg razem z używanymi oponami. Musiałem działać szybko, sytuacja rodzinna nie pozwalała mi zostać bez samochodu i czekać na ocenę szkody. Ani ja, ani żona nie mamy innego samochodu.
Za felgi wraz z oponami Łukasz zapłacił 1 800 zł. Za wymianę kół (felgi nieprzelotowe) - 100 zł.
Za benzynę (krążył przecież na trasie: Piotrków Trybunalski – Radziejowice-Parcel – Piotrków Trybunalski – okolice Piotrkowa Trybunalskiego – Piotrków Trybunalski – Bełchatów – Piotrków Trybunalski – okolice Piotrkowa Trybunalskiego – Piotrków Trybunalski – Łódź – Piotrków Trybunalski) kolejne 200 zł.
Kto powinien zwrócić Łukaszowi poniesione koszty? Zarządcą drogi jest Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad i właśnie tam zgłosił się w pierwszej kolejności. Kolejny krok to pismo do ubezpieczyciela GDDKiA. Kiedy i ten adres okazał się niewłaściwy, Łukasza skierowano do biura budowy Strabagu, firmy odpowiedzialnej za remont na S8. - Później okazało się, że to biuro budowy zmieniło adres, wysłałem więc pismo do centrali Strabagu w Pruszkowie – mówi.
Trochę to wszystko trwało w efekcie pismo pod właściwy adres, czyli do Pruszkowa, wysłane zostało w grudniu 2017 r.
Łukasz wystąpił do Strabagu o zwrot 2100 zł. - Nie ująłem w tym kosztów holowania, kosztów ubezpieczenia, które ponoszę i do którego skorzystania zostałem zmuszony, kosztów wynikających z czasu poświęconego na likwidację tej szkody, strat spowodowanych zmęczeniem, niewyspaniem – zaznacza.
W związku z tym, że Łukasz nie mógł doczekać się na odpowiedź na swoje pismo, poprosił o interwencję naszą redakcję, bo jak sam mówi, ma już dość chodzenia od drzwi do drzwi. - Najpierw pismo do Generalnej Dyrekcji, tam po zapoznaniu ze sprawą odsyłają mnie do swojego ubezpieczyciela, ubezpieczyciel odpisuje, jakie dokumenty muszę dostarczyć, dostarczam wraz z kolejnym pismem, ale po zapoznaniu się ubezpieczyciel stwierdza, że jednak temat jest po stronie wykonawcy - Strabagu, jakby nie mogli tego napisać w pierwszym piśmie, podają adres do biura budowy Strabag, tam wysyłam, po czym okazuje się, że adres jest niewłaściwy, bo biuro budowy go zmieniło, więc kolejny raz kolejne pismo wysyłam do Strabagu do centrali w Pruszkowie. Wiem że dotarło (mam potwierdzenie), ale nikt nie odpisał, ile mam czekać na rozpatrzenie sprawy itd. - opowiada Łukasz, którego frustracja narasta z każdym miesiącem… - Mam szczerze dość tego całego łańcuszka, co chwilę muszę pisać pismo do nowej instytucji, każdy przekazuje sprawę dalej, a to wszystko kosztuje czas i pieniądze. Na odpowiedź czeka się miesiąc tylko po to, by dowiedzieć się, że pismo trzeba jednak wysłać gdzieś dalej - dodaje.
Otrzymaliśmy stanowisko przedstawiciela Strabagu w tej sprawie. Ewa Bałdyga, rzecznik prasowy spółki zaczyna od tego, że do zdarzenia na S8 doszło w kwietniu ubiegłego roku, a Łukasz dopiero w grudniu 2017 r. wysłał do firmy pierwsze pismo z informacją o tym, że jest jednym z uczestników zdarzenia i poniósł w nim szkodę. - Jednocześnie jednak, z uwagi na błędny adres nadania, pismo wróciło do pana Łukasza jako niepodjęte – kontynuuje wyjaśnienia. - Pierwsze pismo pana Łukasza, z którego spółka Strabag dowiedziała się, że jest on jedną z osób poszkodowanych, sporządził 12 lutego 2018 r. i wpłynęło ono do firmy dopiero pod koniec lutego (choć Łukasz twierdzi, że było to dokładnie 15 lutego – przyp. red.). W piśmie tym pan Łukasz poinformował spółkę o swojej szkodzie oraz o błędnie wysłanym wcześniejszym piśmie z grudnia. W piśmie tym pan Łukasz zgłosił również swoje roszczenie odszkodowawcze.
Przedstawicielka Strabagu zapewniła nas, że spółka po otrzymaniu pisma od poszkodowanego przekazała jego roszczenie do ubezpieczyciela, teraz czeka na decyzję w sprawie. - Niezwłocznie po otrzymaniu decyzji ubezpieczyciela zwrócimy się do pana Łukasza – dodała.