M.in. na te pytania szukali odpowiedzi uczestnicy sesji historycznej, którą w 60. rocznicę katastrofy zorganizowano w Gminnym Ośrodku Kultury i Sportu w Moszczenicy. W dyskusji udział wzięli autorzy książki pt. "Dwie ukryte tragedie w cieniu atomowej apokalipsy" oraz reżyser filmu "Katastrofa w cieniu atomowej zagłady".
- Jedynymi źródłami o tej katastrofie były wycinki prasowe. Próbując zweryfikować oficjalne dane, zgłosiłem się do przewodniczącego Państwowej Komisji Badania Wypadków Kolejowych Tadeusza Rysia. Na moje pytanie, czy istnieją jakieś dokumenty, odpowiedział, nie - minęło 30 lat i zostały zniszczone. Nie była to prawda, jak się później okazało. Być może bano się, że jeszcze żyją potomkowie ofiar i będą chcieli dochodzić odszkodowań – tak opisywał początki prac nad książką profesor Paweł Soroka, który jako pierwszy zajął się badaniem tej katastrofy. Naukowiec nie poddał się i zwrócił się z wnioskiem do IPN o sprawdzenie ich zasobów. Czemu w Warszawie? W czasach PRL-u istniał obowiązek raportowania i przekazywania dokumentów do wyższych szczebli. Powiat składał meldunki do województwa, a województwo do władz centralnych. Istniał więc cień szansy, że mogło się coś zachować np. w milicyjnych archiwaliach.
Tu niezwykłą pracę wykonała dr Anna Jagodzińska z Instytutu Pamięci Narodowej, która wśród tysięcy dokumentów z tego okresu odnalazła teczkę z raportem Milicji Obywatelskiej, bogato ilustrowanym zdjęciami z miejsca katastrofy. Te cenne materiały znajdowały się w aktach opisujących działalność MO podczas pożarów, klęsk żywiołowych, katastrof, awarii w latach 1959 – 66.
- Zachowała się tylko jedna teczka. Dziwi fakt, że w innych błahych sprawach np. napisów na kolei dokumentacje są o wiele większe, a tu jedna cienka teczka. Dlatego warto dalej sprawdzać i szukać w innych lokalnych archiwach. Być może gdzieś znajdą się jakieś dokumenty – podkreślała historyk Anna Jagodzińska, obecnie pracująca jako niezależny badacz.
Kłopoty z dotarciem do materiałów archiwalnych potwierdza również dokumentalista Tomasz Świątkowski, reżyser filmu opowiadającego o wydarzeniach z 9 października 1962 r.
- Ja również zwróciłem się do Państwowej Komisji Badania Wypadków Kolejowych. Niestety do tej pory, choć minęło 6 lat od złożenia wniosku, nie dostałem odpowiedzi - śmieje się filmowiec, który zaznacza, że tego rodzaju filmy robi się bardzo trudno, ze względu na ograniczoną liczbę żyjących świadków i brak źródeł historycznych. - Wielu świadków odeszło, a dokumenty były skąpe. Na szczęście na wniosek profesora Soroki , dr Anna Jagodzińska odnalazła niezwykłą dokumentację. Na szczęście ten milicyjny raport przetrwał i mogła powstać książka, a potem film.
Czy wewnętrzne dokumenty MO zawierają nieprawdę co do ilości ofiar?
- Nie sądzę, aby sami siebie okłamywali. Niestety ze względu na brak innych dokumentów nie możemy tego zweryfikować – tak odpowiadał na pytania o wiarygodność tych materiałów prof. Soroka. Jak zaznaczał naukowiec, teza o dużej ilości ofiar mogła wziąć się faktu, że na miejscu katastrofy było ciemno, a ogrom tragedii przytłaczał świadków i mógł wpłynąć na ich ocenę sytuacji. Dodatkowo nie wiadomo, co stało się dalej z innymi rannymi, którzy trafiali nie tylko do szpitala w Piotrkowie Trybunalskim, ale do placówek w Tomaszowie Mazowieckim, Rawie Mazowieckiej, Radomsku i Łodzi.
Ekspertem analizującym katastrofę i przebieg akcji ratunkowej był dr inż. Lech Hyb, specjalista ds. śledztw i katastrof w ruchu lądowym. W swoim raporcie zamieszczonym w książce "Dwie ukryte tragedie w cieniu atomowej apokalipsy" zwraca uwagę na liczne zaniechania przy badaniu tej sprawy.
- Brak jednoznacznej odpowiedzi o przyczynę katastrofy. Czy to była wada materiałowa, czy może niewłaściwa eksploatacja, a być może nienależyte przytwierdzenie tej szyny do podkładu. Tu nie mamy jednoznacznej odpowiedzi. I to budzi cały czas „niedosyt” wśród badaczy i rodzin ofiar. Brak również informacji o przeglądach ciągów kolejowych i trakcji dotyczących usterek i niesprawności w miejscu zaistnienia katastrofy. Nie ma żadnej wzmianki o tym – podkreśla dr Hyb.
Pomimo, że nie ma zbyt wiele dokumentów, a większość świadków tego wydarzenia nie żyje, pamięć o ofiarach jest nadal pielęgnowana wśród mieszkańców gminy. – Pamięć zbiorowa to coś, co kształtuje narody, dlatego organizujemy takie spotkania i zapraszamy na nie młodzież. Starsze pokolenia dbały o to miejsce i teraz czas na nich – mówi wójt Marceli Piekarek.
Dziś o miejscu katastrofy przypomina mieszkańcom i przejezdnym pomnik, który upamiętnia ofiary tamtych tragicznych wydarzeń. Ufundowało go 15 lat temu lokalne stowarzyszenie m.in. z inicjatywy nieżyjącego już Jana Kaźmierczaka, który był naocznym świadkiem akcji ratunkowej tuż po zderzeniu lokomotywy z tarasującymi tory odczepionymi od innego pociągu wagonami. O katastrofie pisaliśmy w artykule Katastrofa kolejowa pod Jarostami. Minęło 60 lat
W 60. rocznicę na miejscu katastrofy odprawiono mszę polową w intencji ofiar i ich rodzin. Wzięło w niej udział kilkadziesiąt osób.