Wspólna praca? Taki ich taneczny „układ"
Kasia i Tomek tańczą. Swój talent przekazują dzieciom i młodzieży podczas zajęć. Na scenie spędzają większość dnia. Uczą, trenują, zarażają miłością do tańca, czasem nawet wychowują, jeżdżą na turnieje i... wygrywają. Praca zawodowa to dla Kasi i Tomka wielka pasja, od której nie ma odpoczynku. Czas spędzony wspólnie w pracy to całe ich życie.
- Tańcem zajmujemy się od wielu lat. Ja i żona prowadzimy zajęcia z różnymi wiekowo grupami tanecznymi. Tańczy też nasza ośmioletnia córka. Jeśli miałbym określić, czy więcej jest plusów, czy minusów wspólnej pracy, to w naszym przypadku nie przesadziłbym, jeśli powiedziałbym, że są prawie same plusy - mówi Tomasz Balcerek, instruktor tańca w Miejskim Ośrodku Kultury w Piotrkowie.
- Po pierwsze czas spędzony razem bardzo cieszy. Cieszy dlatego, że poza praca mamy go bardzo mało. Gdybyśmy pracowali w innych miejscach, to widywalibyśmy się późnym wieczorem, bo o tej porze wracamy do domu. Z racji naszego trybu życia traktujemy go prawie jak hotel. W pracy jest z nami też nasza ośmioletnia córka Nela. Taniec to bardziej nasza pasja niż zawód. Myślę, że jeśli jedno z nas tylko by tańczyło, a drugie uprawiało nieartystyczny zawód, to związek miałby małe szanse. Nie byłoby zrozumienia. Nasza praca czyni, że jesteśmy ciągle razem w dobrym tego słowa znaczeniu. Ona nas łączy. Współpracujemy i jest to współpraca, która powstaje bardzo naturalnie. Kasia prowadzi grupę małych dzieci. Uczy je tańczyć. Kiedy posiadają już jakieś umiejętności i są nieco starsze, trafiają pod moje skrzydła. Jest fajna chronologia. Wszystkie dzieciaki dobrze nas znają i my często wymieniamy się zajęciami albo zastępujemy. To jest niesamowity komfort, zwłaszcza wtedy, kiedy zachoruje nam dziecko i Kasia musi wziąć „wolne" czy ma do załatwienia pilną sprawę lub chce po prostu odpocząć. Wtedy zastępuję żonę. Nie ma problemu, że musimy odwoływać zajęcia czy szukać zastępstwa - kontynuuje Tomasz.
Państwo Balcerkowie mają nie tylko wspólną pasję, ale także wspólny cel, który się z tym łączy. Uczą swoich podopiecznych tych samych zasad, wpajają te same wartości i budzą w nich pozytywne nawyki związane z tańcem. Jak twierdzą, nigdy nie żałowali wspólnej pracy. Przeciwnie.
- Często wyjeżdżamy wspólnie ze swoimi grupami na konkursy, turnieje. Bywa, że występuje tylko moja grupa, a Kasi nie. W takich sytuacjach i tak proszę ją, by mi towarzyszyła. Wtedy pomaga dzieciakom w strojach, makijażu. Fajne jest to, że świetnie się rozumiemy. Nie musimy sobie niczego tłumaczyć. Oboje doskonale wiemy, ile wysiłku trzeba włożyć, czekając na efekt. Ile pracy w nowy układ, stroje, dekoracje. Jako plus mógłbym wymienić także werwę, uśmiech, pozytywne nastawienie do życia i młodość, którą daje nam taniec i praca z młodzieżą. Czasem znajomi, widząc nasze zabieganie i radość z tego, mówią, że zazdroszczą nam i że też by tak chcieli - mówi Tomasz.
Państwo Balcerkowie nie przeczą, że jednak małe minusy tej współpracy da się zaobserwować. Nie zawsze jest kolorowo. Bywają sprzeczki, artystyczne kłótnie, ale przyjmują to z wielkim spokojem i pozytywnym nastawieniem.
- Oj czasem spieramy się o układy taneczne czy pomysły na prezentacje artystyczne, jakieś rozwiązania, muzykę. Żona woli współczesną muzykę, ja wolę sięgnąć do tradycji. Do tych dyskusji często włącza się nasza córka i... wtedy się zaczyna. Nela oczywiście popiera poglądy mamy. Nie mam lekko. Oczywiście przenosimy pracę do domu. Oglądamy wspólnie programy taneczne i wtedy też dyskutujemy, spieramy się. Ja jestem raptusem, ale po zastanowieniu często przyznaję żonie rację. Bywa, że niekiedy muszę się po prostu poddać. Małym minusem jest to, że często znajomi zapraszają nas na wspólne wypady, a my musimy odmawiać, bo nie mamy czasu. Ja prowadzę zajęcia również w weekendy, bo dużo uczestników studiuje. Często z Kasią organizujemy dodatkowe próby, jeśli zbliża się jakiś konkurs czy wyjazd. Generalnie nigdy nie żałowaliśmy, że uprawiamy taki zawód i że robimy to razem - mówi Tomasz.
Podobnego zdania jest Katarzyna Balcerek, także instruktor tańca w MOK-u. Wzajemne wsparcie w pracy i miłe chwile są to - jej zdaniem - największe plusy takiego „układu".
- Podobno nie powinno się łączyć pracy z uczuciami i rodziną. Ja uważam, że wręcz przeciwnie. Współpracując z mężem, dostrzegam zdecydowanie więcej plusów niż minusów. Wzajemnie się wspieramy w realizacji projektów tanecznych, podpowiadamy sobie ciekawe rozwiązania choreograficzne. Choć każdy z nas jest indywidualistą w tym co robi, preferujemy inne style i techniki tańca, to współpracujemy ze sobą. Wspólnie wyjeżdżamy na konkursy czy turnieje i cieszymy się nawzajem z odnoszonych sukcesów, pocieszamy w sytuacji porażki. Mimo że pracujemy w jednej instytucji, to nie widujemy się zbyt często, harmonogram naszych zajęć nam na to nie pozwala. Jednak w przerwach między zajęciami jest czas na uśmiech, przytulenie, buziaczka. Jedynym negatywnym przykładem pracy razem jest przenoszenie problemów z pracy do domu, praca nie kończy się u nas po wyjściu z budynku - mówi Katarzyna Balcerek.
Wspólna praca nas połączyła
Wspólnie na scenie stają również Magda i Bartek Gumulcowie, kiedyś trzon lubianego przez piotrkowian kabaretu Nie My. Na niej się poznali, pokochali i ona jeszcze bardziej umocniła ich związek. Zgonie twierdzą, że sporów nie brakuje i bywa, że pojawia się nuta zazdrości. Na pewno nie zamieniliby teatru na pracę za biurkiem. Tam czują się bezpiecznie i rodzinnie.
- Tak naprawdę to my prowadzimy grupy teatralne osobno. Ja mam dwie grupy w Busoli i Bartek ma swoje dwie. Pracujemy w inne dni tygodnia, czasem w innych salach, ale w końcu przychodzi taki moment w naszej pracy, że trzeba zapytać tę drugą osobę o zdanie czy poprosić o pomoc. Czasem dopytuję męża, jak rozwiązać dany problem na scenie, jakiego środka użyć itp., najczęściej jednak zwracam się z pytaniem typu: jak powiesić tę płachtę, żeby ona w odpowiednim momencie się na scenie rozsunęła. To, co mnie wydaje się nie do zrealizowania technicznie, Bartek zawsze potrafi zrobić. Czasem jest odwrotnie - mąż pyta mnie o zdanie - mówi Magda Gumulec, instruktor teatralny.
- Jeśli chodzi o typową, wspólną pracę na scenie, to ona też istnieje. Wystawiamy bajki dla dzieci, w których występujemy razem. Tutaj, jeśli chodzi o reżyserowanie, to jesteśmy zgodni i nie ma problemu, ale jeśli chodzi o grę aktorską, to często się spieramy - mówi Bartek.
- Zgadza się. Ja czasem uważam, że coś powinno być inaczej, a Bartek mówi, że ta postać to w ogóle jest inna i w inny sposób powinno się ją zagrać - mówi Magda.
- Jeśli do tego grona i sporu dołączy ktoś trzeci i ma swój własny pomysł, to już spór nie ma końca. Znaleźliśmy na to patent. Wszystko nagrywamy i mamy czarno na białym. Wtedy już nie ma czasu na dyskusje. Zdarza się, że jedną piosenkę wałkujemy podczas kilku spotkań - mówi Bartek.
- Dzięki temu, że pracujemy w jednym miejscu, możemy ustalać sobie grafik tak, by nie zakłócał on naszego życia rodzinnego. Zazwyczaj na początku roku ustalamy dni, w których będziemy przychodzić do MOK-u. Jest tak, że jak ja pracuję, to Bartek zajmuje się naszą córką, i odwrotnie. To duży plus. Fizycznie nieczęsto się spotykamy w pracy, ale po powrocie do domu trochę tą pracą żyjemy. Dyskutujemy, ustalamy, konsultujemy swoje pomysły. Poza tym odkąd mamy Zosię, pracujemy konkretnie. Nie trwonimy czasu. Skupiamy się, wykonujemy to, co mamy wykonać, i wracamy do rodziny - mówi Magda.
- Ciągnie nas do wspólnej pracy. Bardzo chcielibyśmy robić wspólnie nowe rzeczy, nowe spektakle, ale zazwyczaj albo nie mamy czasu, albo brakuje nam ludzi do kompletu. Maciek Łagodziński i Magda Wróbel mają inne przedsięwzięcia czy zadania na głowie i trudno nam się zgrać - mówi Bartek.
- Ja bardzo się cieszę, że mamy wspólne zainteresowania i pasje, pracę. Jedna uzdolniona artystycznie osoba w rodzinie czy w związku może nie być rozumiana przez inną osobę. Często w takich sytuacjach następuje konflikt, bo ta druga osoba nie rozumie, ile ta praca wymaga poświęcenia, ile prywatnego czasu. Myślę, że gdybym była z kimś innym niż Bartek, to ta osoba nie zrozumiałaby mnie, i odwrotnie - mówi Magda.
- Czasem jest to wadą, że robimy te same rzeczy. Problem powstaje, gdy nie mamy pomysłu na scenie albo jak się z kimś sprzeczamy w pracy. Przenosimy to wszystko do domu. Powstają konflikty i to jest męczące - mówi Bartek.
- Zgadzam się - mówi Magda. Magda i Bartek Gumulcowie dostrzegają jednak więcej pozytywnych stron uprawiania tego samego zawodu. - Największa zaleta to wspólna pasja i zrozumienie, bo przecież poznaliśmy się dzięki teatrowi i jesteśmy ze sobą kilka lat. Myślę, że praca razem i pasja jeszcze bardziej nas związały. Jest między nami namiastka rywalizacji. Czasem zazdrości, że mnie się udaje mniej, a mężowi lepiej, i odwrotnie. Ale to normalne. Bartek jest zdolny i twórczy, a ja odpuściłam, bo tę pasję dzielę jeszcze z rolą mamy. Myślę, że złagodniałam - mówi Magda.
- Naprawdę? Fajnie, że to mówisz... Poza wszystkim jeszcze my razem w tej pracy czujemy się bardzo bezpiecznie. Mówię o Busoli. Tam jesteśmy panami swojej sytuacji i wszystkie pomysły konsultujemy ze sobą i oczywiście kierowniczką Elżbietą Łągwą-Szelągowską. Nie ma relacji szef - pracownik. Jest rodzinnie. Ciepło. Świetnie nam się razem pracuje - mówi Bartek.
Naszej rozmowie towarzyszy mała Zosia, która mimo swojego młodego wieku powoli zaczyna dzielić pasję rodziców. Jak twierdzą jej rodzice, zdolności wykazuje w domu, na razie wśród obcych się nie ujawnia. Jednak pod koniec spotkania daje się namówić na „zagranie" radości, złości i smutku.
Możemy na siebie liczyć
Gosia i Bartek pracują w zupełnie innej branży niż poprzedni rozmówcy, lecz podobnie jak oni - razem. W tym samym pomieszczeniu, niemal przy jednym biurku. Okazuje się, że dobre i złe strony wspólnej pracy można odnaleźć również w branży motoryzacyjnej.
- Są dobre i złe strony. Fajne jest pracować z mężem, bo wiem, że mogę mu zaufać i zawsze mogę liczyć na niego, jeśli czegoś nie wiem. Z innymi pracownikami jest różnie, bo wiadomo, że różne są sytuacje w pracy i róże panują tam relacje i atmosfera. Nie muszę wstydzić się, prosić obcych. Mąż zawsze chętnie mi pomoże, a jeśli nie... to dostanie mu się za to w domu - żartuje Małgorzata.
- Tak naprawdę to mało możemy powiedzieć o wspólnej pracy, bo dopiero od 5 miesięcy spędzamy w niej czas razem. Kiedyś było inaczej. Pracowaliśmy osobno. Dziś mogę powiedzieć, że ten układ o wiele bardziej mi odpowiada. Głównie ze względu na pracodawcę - mówi Bartek.
- Znajomi pytają nas, jak to możliwe, że małżonkowie mogą spędzać ze sobą 24h na dobę. Takie mamy realia, taką sytuację i myślę, że całkiem nieźle sobie radzimy. Na razie widzę twarz męża non stop. Nie przeszkadza mi to, ale zobaczymy, jak będzie później. Żartujemy, że to chyba dla nas taki rodzaj próby małżeńskiej - mówi Małgorzata.
Gosia i Bartek mówią też o minusach wspólnej pracy, które już udało im się zaobserwować. - Minusem są dni wolne i urlopy. W tym roku będziemy mieć razem urlop, ale jeżeli chodzi o pojedyncze dni, to jest problem. Czasem coś się dzieje w rodzinie czy mamy do załatwienia pilną sprawę i trudno wtedy o wspólny, wolny dzień. Ogólnie jednak nie mogę narzekać - mówi Małgorzata.
- Dla mnie minusem wspólnej pracy jest to, że dużo czasu spędzamy poza domem i mamy za mało czasu dla dzieci. Pozytywne jest to, że udaje nam się nie przenosić pracy do domu. Choć bywają momenty, że się nie da.
***
Bilans? Wszystko wskazuje na to, że jednak wspólna praca i pasja dają radość, poczucie bezpieczeństwa i ten sam cel. Nawet drobne sprzeczki czy artystyczne kłótnie nie są w stanie zmazać pozytywnego obrazu uprawiania wspólnego zawodu.
*Jedno z nazwisk zostało zmienione na prośbę rozmówców.