Miałem zostać marynarzem, a zostałem piosenkarzem

Tydzień TrybunalskiKraj Poniedziałek, 05 kwietnia 202127
5 kwietnia 2021 roku w wieku 74 lat zmarł Krzysztof Krawczyk. Przypominamy wywiad, który ukazał się po jego koncercie w Piotrkowie w 2007 roku, który przeprowadziły wówczas dla „Tygodnia Trybunalskiego” Agnieszka Warchulińska i Anna Warych.
fot. PAP fot. PAP

27 kwietnia 2007 roku, w piotrkowskim kinie „Hawana” wystąpił znany i powszechnie lubiany artysta, ikona polskiej muzyki rozrywkowej, Krzysztof Krawczyk. W trakcie trwającego blisko dwie godziny piosenkarz zaśpiewał m.in. przeboje ze swojej najnowszej płyty „Tacy samotni”, w tym tytułowy utwór oraz „To wszystko sprawił grzech” i „Tylko ty, tylko ja”. Nie zabrakło również innych wielkich hitów artysty takich jak: Rysunek na szkle”, „Jak minął dzień”, „Parostatek” czy „Mój przyjacielu”. Organizatorom koncertu zdarzyła się także mała wpadka, w czasie imprezy zabrakło prądu. Krzysztof Krawczyk udowodnił jednak, że poczucia humoru mu nie brakuje i potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji. Przez kilka minut można więc było podziwiać artystę w wersji unplugeed.

 

Panie Krzysztofie, nie pierwszy już raz wystąpił Pan w naszym mieście...

 

Na przestrzeni czterdziestu pięciu lat mojej działalności to na pewno nie był pierwszy występ w Piotrkowie. Tak naprawdę w wielu salach koncertowych w Polsce grałem już po kilka razy. To jest i przerażające i imponujące jednocześnie.

 

Chyba nikt, tak, jak Pan, nie potrafi porwać publiczności – piotrkowianie od pierwszych taktów śpiewali razem z Panem...

 

Na reakcje publiczności składa się chyba kilka elementów. Moje piosenki są napisane z myślą o publiczności i dla publiczności. Dziś nie można śpiewać „pod publiczność” – trzeba śpiewać piosenki prawdziwe. Inaczej one po prostu  nie „chwytają”, bo ludzie – starsi, czy młodsi wyczuwają fałsz. Jeśli za dużo jest komercji, to wszystko odnosi zły efekt. Trzeba się starać, żeby każda piosenka miała swój własny „kolor”, własny charakter. Mam nadzieję, że jestem w tym sensie eklektycznym, w dobrym tego słowa znaczeniu, piosenkarzem, staram się zmieniać style. Antologia, którą mam w niedalekich planach, która będzie zawierała dwadzieścia płyt, będzie zawierała także utwory, których nikt jeszcze nie słyszał w moim wykonaniu, ale będą także te najbardziej znane i najważniejsze dla mnie.

 

Które z pańskich piosenek są Pana zdaniem najbardziej prawdziwe?

 

Każda piosenka jest jak rodzące się dziecko, powstaje w studio, towarzyszą temu zawsze emocje, którymi się kierujemy. Do każdej piosenki, którą mamy się zająć, zaaranżować podchodzimy z największą uwagą. To prawie tak, jak inżynier „przykłada się” do zrobienia silnika, szewc do wykonania butów, a krawiec do uszycia garnituru. Są piosenki, które nie są grane na koncertach, bo nie zyskały sobie naszej aprobaty scenicznej, bo publiczność je niezbyt entuzjastycznie przyjmuje. Zostawiamy te piosenki, które coś w ludziach poruszają, chociaż troszeczkę.

 

Kto jest pierwszym recenzentem pańskich piosenek? Czy zdarzyło się, żeby jakiś utwór został odłożony, a po jakimś czasie okazał się świetnym przebojem?

 

Dokładnie takiego przypadku nie było. Jeśli chodzi o obsadę recenzującą, to mam ją dosyć wymagającą. Jest to mój producent, z którym pracuję dwadzieścia osiem lat i mój meneger, który m. in. pisze teksty i z którym pracuję już ponad trzydzieści lat. Oprócz nich jest realizator dźwięku z Poznania – wraz z tymi trzema osobami decyduję, którą piosenkę nagrywamy, a którą zostawiamy na później. Ostatecznym recenzentem w każdym rodzaju sztuki są odbiorcy, do których jest ona adresowana. Byłoby totalnym nieporozumieniem, gdybym pisał piosenkę tylko dla siebie, to byłaby dla mnie największa kara, gdyby ludzie przeszli obok niej obojętnie.

 

Gdyby nie został Pan piosenkarzem, to jak Pan myśli, kim by Pan teraz był?

 

Kiedyś myślałem, że zostanę marynarzem, ale zostałem, jak wiadomo piosenkarzem (uśmiech). Tak właściwie, to na pewno byłbym aktorem. Kiedy stałem przed wyborem szkoły, mój ojciec, który wykonywał ten właśnie zawód przygotowywał mnie na egzamin – miałem zagrać rolę Cześnika Raptusiewicza z „Zemsty” Aleksandra Fredry. To miał być mój egzamin wstępny, ale mój ojciec zmarł, kiedy miałem szesnaście lat. To był wielki dramat w moim życiu, ale widocznie tak „na górze” postanowiono, że musiało tak się stać, że musiałem przejść przez ogień i wodę. Były i szpitale, i wypadki, i choroba syna, i inne trudności, ale widzę, że im więcej człowiek się nacierpi, tym bardziej szanuje innych i siebie. Słowem – im więcej burz, tym więcej spokoju.

Ciężko mi jest teraz powiedzieć do kogokolwiek nieżyczliwe słowo, zawsze staram się postępować dyplomatycznie, choć trzeba oczywiście zachowywać niezbędną dozę stanowczości. Nie potrafię narzucać swoich poglądów, czy bezmyślnie mówić coś, co mogłoby kogoś urazić, można jedynie spekulować, droczyć się z kimś pół – żartem, pół – serio.

 

Obserwując polską scenę muzyczną dochodzi się do wniosku, że jest Pan jednym z najbardziej pracowitych artystów – niemal każdy rok przynosi kolejną płytę, czasem dwie. Jak Pan to robi?

 

Rozmawiacie z pracoholikiem (śmiech). Przyszedł taki moment, że nagle się zorientowaliśmy, że mamy nagranych czterysta piosenek, ludzie znają z tego może pięćdziesiąt, więc powiedzieliśmy  sobie, że jeśli mamy czterysta, to czemu nie mamy nagrać sześciuset? I muszę przyznać, że aktualnie chyba tyle ich mamy. To może nie jest kwestia typowego pracoholizmu, pracy dla pracy. Nie do końca potrafię odpowiadać na pytania dziennikarzy „jak to się robi?”. Tego się nauczyć nie można, nie wiem, od czego zależy to, że przy jednych piosenkach ludzie bawią się świetnie, a przy innych nie do końca. Oczywiście nie decyduje o tym jeden czynnik – atmosfera, którą się podczas występu tworzy i wiążące się z tym zachowanie wykonawcy. Jak widać podczas występów, nie przerysowuję gestów, nigdy tego nie robiłem, zresztą postawiono mi za to niegdyś wiele krytycznych zarzutów. Wtedy, żeby mnie „ruszyć”, trzeba było chyba cudu.

 

Czy teraz jest w Pana odczuciu inaczej?

 

Teraz czuję na scenie trochę więcej swobody, jestem na takim etapie życia, kiedy czujemy się dojrzalsi - jestem niewiele młodszy od Rolling Stones’ ów, czy Roda Stewarta. Porównuję swój wiek z tymi artystami, bo mam wrażenie, że wszyscy w pewnym wieku czujemy, że to, co mieliśmy zrobić najważniejszego, już zrobiliśmy, a teraz przyszedł czas na śpiewanie o prawdziwych sprawach. Z takim podejściem wiąże się moja ostatnia płyta – „Tacy samotni”. Ona powstała po śmierci mojej matki, dlatego mówi tak wyraźnie o samotności, o zwalczaniu zła dobrem. Na własnej skórze przekonałem się, że to najlepszy sposób na życie, choć tak po ludzku, kiedy ktoś źle nas potraktuje, to my chcemy mu „oddać” podwójnie. Taka niestety nasza natura.

 

Jak pańskie „moll i dur” odebrała tym razem piotrkowska publiczność?

 

To miasto, to są dla mnie sąsiedzi. Tak często kiedyś tu przyjeżdżaliśmy z estradą łódzką, jeszcze z „Trubadurami”, pamiętam, że to było wtedy, kiedy mieliśmy po dwadzieścia lat, a naszym jedynym skarbem były gitary w rękach. Nikt nas wtedy nie znał, ale potrafiliśmy rozgrzać publiczność repertuarem własnym, ale także Beatles’ ów. To były niezapomniane czasy, zdobywaliśmy wtedy publiczność, a każdy koncert traktowaliśmy jak bitwę, z której staraliśmy się wyjść jak najbardziej zwycięsko. Jeśli zdarzyło nam się polec, to tylko z przyczyn technicznych. Dziś mamy XXI wiek, ale technika też potrafi spłatać figla – również podczas koncertu w Piotrkowie zdarzyła się nam przerwa w dostawie prądu...

 

... ale poradził Pan sobie na scenie tak, że część osób była przekonana, że sytuacja została wyreżyserowana...

 

To wynika z tego, że w takich nietypowych sytuacjach próbujemy się jakoś zachować. Czasem opowiadamy o tym, jakie wierszyki mówią nam nasze dzieci i wnuki, to może trochę dziwić, bo ostatecznie ojcowie z nas i dziadkowie, ale za sprawą takiego naszego podejścia ludzie nabierają większego luzu. A najważniejsze, że zaczynają nas postrzegać jako normalnych ludzi, bo dotąd myśleli, że jesteśmy z innego świata. Ja sam widzę wielu artystów w innym świetle, dopóki ich nie poznam, wety często okazuje się , że jest to normalny człowiek, jakiego go sobie wyobrażaliśmy. W moim wieku, już naprawdę bez sensu byłoby nie zachowywać się szczerze. Choćby wywiad, na który idę, miał przeprowadzać jakiś najbardziej krytyczny dziennikarz, ja się nie przygotowuję.

Kiedyś zdarzyło mi się rozmawiać z dziennikarką – feministką, która czekała na ten wywiad ładnych parę lat. Mimo, że mocno mnie atakowała, to ja się nie dałem, odpowiadałem jej bardzo spokojnie i z przekonaniem zapewniałem ją, że nie powodu, żebyśmy wyszli ze studia pokłóceni.

 

Myślał Pan kiedyś o wydaniu płyty unplugeed (bez prądu)?

 

Zdradzając część panów muszę przyznać, że planowana jest taka płyta. Oprócz niej myślimy o krążku z duetami – mamy już duety z Norbim, Muńkiem Staszczykiem, z Edytą Bartosiewicz, z Andrzejem Piaskiem, brakuje nam duetu z Edytą Górniak, będą jeszcze nie nagrane duety z żoną, z synem, a także z biskupem Długoszem, który pięknie śpiewa i z moim kardiologiem, który mi uratował życie. Najważniejsze, co się w tym roku wydarzy to jest wspomniana antologia dwudziestu płyt, które będą się ukazywały przy jednym z tytułów prasowych. Nie będzie droga, a będzie zawierać książeczkę, opisującą moje życie, fragmenty mojej biografii. A ja mam już sześćdziesiąt jeden lat i nic nie będę tam przerysowywał, ale będę pisał prawdę prosto w oczy (śmiech).

 

A czy antologia będzie zawierać piosenkę „Zabawa w stylu folk”?

 

Oczywiście, że tak.

 

Dziękujemy za rozmowę.

 

                                                        Rozmawiały Agnieszka Warchulińska i Anna Warych


Zainteresował temat?

4

1


Zobacz również

Komentarze (27)

Zaloguj się: FacebookGoogleKonto ePiotrkow.pl
loading
Portal epiotrkow.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników. Osoby komentujące czynią to na swoją odpowiedzialność karną lub cywilną.

Urojone przyczyny ~Urojone przyczyny (Gość)06.04.2021 07:38

Żona Krzysztofa Krawczyka zaprzeczyła, że muzyk zmarł na COVID-19. "Zasłabł i trafił do łódzkiej placówki"

33


zgr. ~zgr. (Gość)05.04.2021 22:10

Byłem na koncercie "Trubadurów" w obecnym MOK-u a dawnym Domu Kultury w Al. 3 Maja. Były to lata 70 ubiegłego wieku . Musiało to być przed 1974 rokiem , ponieważ występowali z H. Żytkowiak.

71


pandemiczna panda ~pandemiczna panda (Gość)05.04.2021 20:29

Zdrowy był, przez ponad rok go covid nie dopadł. Zaszczepił się, i zaraz po tym rozchorował i już z tego nie wyszedł. Ale to pewnie "zbieg okoliczności"...
Wielki Artysta, wielka strata. Na zawsze pozostanie w naszej pamięci.

133


Obiektywny ~Obiektywny (Gość)06.04.2021 12:13

Czy Krzysztof Krawczyk musiał odejść by radio strefa FM zaczęła puszczać jego utwory?

60


I tyle ~I tyle (Gość)06.04.2021 01:00

Po co się szczepił???

82


SSczepionka ~SSczepionka (Gość)06.04.2021 09:58

szczep czep czepionki sralalalalalaaa

61


go?ć_gość ~go?ć_gość (Gość)06.04.2021 09:41

Ile miał szczepień?

14


go?ć_aleksandra ~go?ć_aleksandra (Gość)06.04.2021 07:05

Za mało szczepionek

62


go?ć_gość ~go?ć_gość (Gość)05.04.2021 23:49

Panie Krzysztofie byłeś wielkim człowiekiem. Do zobaczenia na górze.

70


robertoo ~robertoo (Gość)05.04.2021 22:16

Maseczki są niepotrzebne, zabierają wolność.

73


reklama
reklama

Społeczność

Doceniamy za wyłączenie AdBlocka na naszym portalu. Postaramy się, aby reklamy nie zakłócały przeglądania strony. Jeśli jakaś reklama lub umiejscowienie jej spowoduje dyskomfort prosimy, poinformuj nas o tym!

Życzymy miłego przeglądania naszej strony!

zamknij komunikat