„Myślałem, że wojna nie wybuchnie"
Niby wszyscy się jej spodziewali, ale jednak jej wybuch dla wielu był zaskoczeniem. Tak pierwsze działania wojenne hitlerowskich Niemiec wspominają dziś ci, którzy je przeżyli.
- Miałem wtedy 16 lat i prawdę mówiąc myślałem, że wojna nie wybuchnie - wspomina Stanisław Mielczarek, późniejszy żołnierz Ludowego Wojska Polskiego i więzień obozu pracy przymusowej. - Dla nas, mieszkańców Woli Krzysztoporskiej wojna zaczęła się w niedzielę 2 września. Niemcy zaatakowali od strony Częstochowy. Na niebie pojawiły się samoloty, które najpierw zbombardowały zakład chemiczny. Ludzie zaczęli uciekać całymi rodzinami w stronę Łodzi. Naiwnie myśleli, że przed wrogiem da się uciec...
Już kilkanaście kilometrów za Piotrkowem tabuny uciekających zostały zatrzymane przez okupanta. Ucieczka się nie powiodła. Trzeba było wracać do siebie. A tam już pierwszego dnia swojej obecności Niemcy zabijają siedem osób. Złapano je na słuchaniu radia.
Droga powrotna jest dłuższa: trzeba grzebać zabitych, których ciała leżą w rowach i przy drogach.
- Cześć ciał zakopywaliśmy tuż przy drodze, a niektóre nawet w przydomowych ogródkach - mówi pan Stanisław. - Niemcy do naszych żołnierzy strzelali jak do zajęcy...
- Atakowali od strony Milejowa, bo chcieli sobie przebić drogę na Warszawę, a nasi właśnie tam mieli te stanowiska ogniowe i tam Niemców powstrzymywali. Już 4 września ich zaatakowali, odparli podobno jeden atak, drugi atak, dopiero 5 września to zostało przełamane - opowiada uczestnik tamtych wydarzeń, Marian Cecotka. - My, chłopcy pobiegliśmy tam wtedy jak było już po działaniach. Zresztą mocno baliśmy się. Na rogu, tam gdzie teraz stoi hangar lotniczy, wtedy stało działko przeciwpancerne. To był naprawdę cud techniki dla Polski, bo dla Niemiec to była rzecz normalna. To było działko na kołach gumowych, a my byliśmy przyzwyczajeni do armat na kołach żelaznych. Obok działka był też wózek, w którym były pociski. I tam te pociski jeszcze wszystkie były. Chcieliśmy sobie postrzelać, ale nie udało się, bo już zamka nie było i myśmy zaczęli to działko rozbierać... Potem to działko do tych spalonych studni wrzuciliśmy, bo prawie wszystkie stajnie i studnie były spalone... Myśmy tam wrzucali wszystko, cośmy znaleźli. Dlaczego? Bo Niemcy przyjeżdżali, zabierali nas, chłopców i kazali po polach chodzić i zbierać i broń, i amunicję, i co tam leżało, bo oni to zabierali ze sobą. Żołnierzy chowaliśmy też na polu wyścigowym, za trybunami. Na początku po czterech, pięciu, a potem powstał jeden grób na sto osób. Dopiero w 1945 roku, po wojnie, niemieccy jeńcy ekshumację robili i wtedy wszystkie ciała zostały pochowane na cmentarzu wojskowym...
- My schowaliśmy się z siostrą w słomie, za stodołą - mówi Genowefa Pająk, dziś mieszkanka Piotrkowa, wtedy Milejowa. - Ale nie pamiętam, czy to było u nas, czy u koleżanki w sąsiedniej wsi. Miałam wówczas 11 lat, siostra 15. Niemców było dużo, coraz więcej, byłyśmy całe w strachu, bałyśmy się o naszych rodziców, ale nic im nie zrobili. Wrzucali tylko coś do studni i mówili żeby stamtąd nie pić wody. Było strasznie. Pamiętam, że mimo września to była piękna pogoda. Niebo bez chmur, tylko te bombowce i ten huk... Czekaliśmy, aż polskie wojsko wkroczy do naszych wsi i przegoni Niemców. Ale się nie doczekaliśmy.
To nie koniec, to dopiero początek...
- Mobilizację ogłoszono 30 sierpnia, a już 29 sierpnia postawiono w stan gotowości bojowej 25. Pułk Piechoty. 31 sierpnia pułk był na pozycjach 7. Dywizji pod Częstochową - mówi Marcin Gąsior, historyk, wieloletni dyrektor Muzeum w Piotrkowie. - Zaczęli go zasilać rezerwiści przewidziani do 146. Pułku Piechoty, który nie został niestety, z uwagi na tempo wydarzeń, w całości zmobilizowany. Na pozycje pod Piotrkowem na rozkaz Naczelnego Dowództwa przybywały kolejne oddziały armii „Prusy". Dwa pułki, w tym 86., położone były na południe i południowy zachód, na granicach miasta, a 84. znajdował się w odwodzie mniej więcej w rejonie lasu wolborskiego. Na prawo od linii Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej rozciągał się pas obronny grupy operacyjnej „Piotrków". W tym czasie, czyli 31 sierpnia i 1 i 2 września nie było jeszcze w pełni zorganizowanej obrony. Pododdziały przybywały czasem z daleka, a przybywały z coraz większymi trudnościami: samoloty niemieckie już nad Polską latały i bombardowały. Zwłaszcza węzły komunikacyjne. W tej fazie dochodziło do bombardowania Piotrkowa. Już 2 września Luftwaffe rozpoczęła atak lotniczy na Piotrków i wtedy to zaatakowano linię kolejową, okolice zamku, czyli koszary na placu pofranciszkańskim, kamienice stojące obok. Kamienice uległy zniszczeniu, zamek na szczęście nie. W tym czasie w zamku PCK starał się zorganizować szpital polowy dla rannych, nie tylko żołnierzy.
W pierwszych dniach w wyniku bombardowań i ostrzału artyleryjskiego, który zaczął się 4 września, kiedy niemieckie oddziały podeszły pod Rozprzę, zginęło ok. 150 osób, rannych zostało kilkaset. Miasto straciło ok. 200 różnych budynków. Tzw. bitwa piotrkowska trwała do 5 września.
Ale to nie był koniec. To był dopiero początek wojennego koszmaru.
***
Piotrków odgrywał znaczną rolę w początkowej fazie II wojny światowej. Miasto znalazło się na głównym szlaku operacyjnym 10. Armii niemieckiej, która przemieszczał się tzw. szosą piotrkowską.
O pierwszych dniach wojny, która rozgrywała się w naszym regionie, wiele napisano. Już w latach 50. o tzw. szosie piotrkowskiej pisał Leszek Moczulski. Pisali także m.in. dr Jan Góral, Jan Wróblewski czy Marian Bielski.
MCtka