Jak wspominają ten czas i jakie mają życzenia urodzinowe? O tym “Tygodniowi Trybunalskiemu” opowiedział Michał Rosiak, pasjonat jazdy rowerowej i założyciel grupy oraz Damian Zuzański, jeden z członków PGR-u.
- Pojechałem na pierwszą swoją wyprawę zagraniczną. Tam poznałem ludzi z Bełchatowa, którzy też od lat organizują się podobnie jak my. Po powrocie stwierdziłem, że czegoś w Piotrkowie brakuje. Biłem się z myślami, ale postanowiłem ruszyć z założeniem grupy w październiku. Wszyscy mówili mi, abym poczekał do wiosny, ale ja na to nie zwracałem uwagi. Na pierwszą Masę Krytyczną, którą zorganizowałem sam z siebie, przyjechało ponad 50 cyklistów. To był 2005 rok i nasz początek... - mówi Michał Rosiak, założyciel Piotrkowskiej Grupy Rowerowej.
>>PODŁĄCZ SIĘ DO PGR na ePiotrkow.pl<<
Okazało się, że ludzie w Piotrkowie lubią jeździć rowerami i chcą to robić. Rowerzyści postanowili się zatem zrzeszyć i po jakimś czasie powstało stowarzyszenie – Piotrkowska Grupa Rowerowa (PGR). Po kilku tygodniach grupa funkcjonowała już pełną parą, organizując cotygodniowe wyjazdy, majówki, itp. - Do tego doszły wakacyjne wyjazdy zagraniczne, zawsze trzy tygodnie spędzamy gdzieś na rowerach w różnych krajach, które podobają nam się mniej lub bardziej. Nadal podtrzymujemy tę tradycję. Uczestniczymy we wszystkich możliwych imprezach w mieście, pojawiamy się na imprezach organizowanych przez OSiR, PTTK, nie stanowiąc żadnej konkurencji. Robimy po prostu to, co lubimy i tak się nam to kręci już przez 7 lat – zwiedzamy, poznajemy, a do tego aktywnie spędzamy czas – opowiada Michał.
PGR rozwinął się w dość szybkim tempie. - Tak naprawdę nie wiem, skąd ci ludzie się biorą. Po prostu przyjeżdżają, a największą robotę robi nam tutaj poczta pantoflowa i media, strona internetowa, portale społecznościowe. Pojawiamy się wszędzie, gdzie możemy. Ludzie z różnych części kraju, którzy zjawiają się w Piotrkowie, trafiają na nas w Internecie i nas znajdują. I zostają z nami na długie miesiące – mówi Michał.
Przez siedem lat zdarzyły się setki wspaniałych momentów. Nie obyło się także bez tych gorszych, smutniejszych. - Takich sytuacji, które sprawiały wielką radość, było naprawdę dużo i trudno je chyba zliczyć. Zdarzają się także momenty zaskakujące. Kiedyś w nocy, podczas jednej z wypraw, pobudkę zrobił nam... żubr. Była to sytuacja, na którą nie byliśmy, szczerze mówiąc, przygotowani, ale udało się jakoś z tym żubrem dogadać i odszedł od nas – opowiada Michał. Dodaje, że pewnego razu w Kole przed oczami rowerzystów przebiegło przeszło 40 jeleni. - Poza tym ludzie, których spotykamy. Są oni tak niesamowici, że można byłoby o nich napisać książkę. Bardzo często pomagają nam zupełnie bezinteresownie. Zdarzyło się, że starsza kobieta, którą poznaliśmy pod wschodnią granicą, zobaczyła nas zmokniętych po 10-dniowych ulewach i stwierdziła, że tak nie możemy funkcjonować. Zaprosiła nas do siebie do domu, zrobiła kolację i przenocowała. Rano zjawił się starszy mężczyzna i powiedział: jak tam moje dzieci, wyspały się? Było to przesympatyczne – mówi Michał.
Ostatnia wycieczka do Mińska także nie obyła się bez spotkania ciekawych ludzi. - Nocowaliśmy u cioci Kazi, która kazała nam myć rączki przed każdym posiłkiem. Gdyby zebrać te wszystkie wspomnienia, to naprawdę powstałaby kilkusetstronicowa książka. Spotykają nas raczej reakcje pozytywne – mówi Michał.