Wychowałam się w domu dziecka

Tydzień Trybunalski Poniedziałek, 14 lutego 20110
Wiktoria* od urodzenia była w rodzinie zastępczej. Przerzucana do kolejnych jak niepotrzebna zabawka. Dziś jest studentką...
fot. J. Mizerafot. J. Mizera

... ma własne mieszkanie, paczkę przyjaciół i plany na przyszłość. Emilka* miała mamę, której ciągle brakowało czasu. Był bunt, papierosy, potem policja, sąd i placówka opiekuńcza. Teraz ma ciekawą pracę i wiele spełnionych marzeń na koncie. Mama Karoliny wzięła dzieci za ręce i zaprowadziła do pogotowia opiekuńczego. Mimo to Karolina jest dziś silną, otwartą i zaradną kobietą.

Nie miały prawdziwych rodzin, nie miały wzorców i często brakowało rodzicielskiej miłości. Ich dzieciństwo to placówki opiekuńcze. Mimo trudnego startu, poradziły sobie świetnie. Wiktoria* bardzo boi się spotkania. Rozmowa o przeszłości jest dla niej bardzo trudna. Przeżyła tyle, że niejedna osoba nie potrafiłaby sobie poradzić z takim losem. Ona przezwyciężyła trudności, choć często trauma z dzieciństwa wraca.

Marzyłam, by trafić do domu dziecka

Wiktoria od urodzenia była w rodzinie zastępczej. Najpierw u babci ze strony ojca. Matki nie pamięta. Po śmierci babci była u ojca. Ten pił i wszczynał ciągłe awantury. Jakiś czas spędziła u chrzestnej, która traktowała ją jak intruza. Potem zabrał ją chrzestny. Tam Wiktoria przeżyła kolejne piekło.
- Po moim urodzeniu ojciec rozszedł się z mamą. Babcia została moją rodziną zastępczą. Ciągle wmawiała mi, że mama mnie nie chciała, nie kochała, nie chciała widzieć. Wiem, że to nieprawda. Jak przez mgłę pamiętam takie sytuacje, kiedy jako cztero-, może pięciolatka czekałam przy furtce na mamę. Ona przychodziła, chciała mnie zobaczyć, może przytulić, ale babcia wtedy zamykała mnie w domu i mamie mówiła, że mnie nie ma. Kiedy mama umarła, babcia z tatą nie chcieli jechać ze mną na pogrzeb. Nie pozwolili mi jechać z kimś innym. Wcale jej więc nie pamiętam, tylko ze zdjęć. Nie miałam szansy jej poznać. Miałam osiem lat gdy zmarła - opowiada Wiktoria.
Potem Wiktoria mieszkała z tatą, który był alkoholikiem. Awantury i alkohol to chleb powszedni. Nie wiedziała, co ma zrobić. Całe dnie chowała się u koleżanek. Marzyła wtedy o domu dziecka. Pragnęła z całych sił, by ktoś ją adoptował i kochał jak w prawdziwej rodzinie. Wtedy jej marzenie się nie spełniło. Zamiast tego trafiła do chrzestnej, wtedy partnerki jej ojca, która do złudzenia przypominała złą macochę z “Kopciuszka”.

 

- Traktowała mnie strasznie. Nie pozwoliła wychodzić z domu, korzystać z telefonu, nawet nie mogłam wyjść do sklepu, nie mówiąc o tym, że mieszkając u niej, nie miałam nic. Nie kupiła mi ani jednej rzeczy - przypomina sobie Wiktoria.
Potem był chrzestny i jego rodzina. To kolejna rodzina zastępcza. Tam Wiktoria przeżyła prawdziwe piekło. To boli do dziś i dziewczyna nie chce o tym mówić.
Najpierw ukrywała swoją sytuację przed wszystkimi. Była smutna, apatyczna, z nikim nie nawiązywała kontaktu w szkole. Nauczyciele zauważyli, że coś jest nie tak. W końcu Wiktoria nie wytrzymała. Opowiedziała o wszystkim wychowawczyni. Kolejne wydarzenia potoczyły się szybko. Policja, pijany ojciec i… pogotowie opiekuńcze. Wiktoria nie widziała wyjścia. Była zagubiona. W dniu wyjazdu do pogotowia opiekuńczego… uciekła do koleżanki.

Czułam się winna, zła, najgorsza

- Bardzo się bałam. Pani kurator powiedziała mi, że mam się spakować, bo przyjdzie po mnie policja i zabierze do placówki. Uciekłam do koleżanki. Nie widziałam dla siebie wyjścia, ale bałam się tam iść. Wszyscy byli tam dla mnie dobrzy, dbali o mnie, opiekowali się, ale ja myślałam, że są przeciwko mnie. Myślałam o sobie jak o kimś najgorszym, bo opowiedziałam o swojej sytuacji w domu. Ojciec przyjechał do ośrodka i zrobił mi potworną awanturę. Mówił, że kłamię wszystkim o jego piciu, o dramatach u chrzestnej i chrzestnego. Czułam się winna, zła, najgorsza. Wtedy myślałam, że to przecież jednak rodzina. Rodzina nie uwierzyła mnie, tylko ojcu. Wszyscy się ode mnie odwrócili. Czułam się nikomu niepotrzebna - mówi Wiktoria.

 

To spowodowało bunt u Wiktorii. Wagary, złe stopnie, ucieczki z pogotowia opiekuńczego i ciągłe awantury wychowawców z dziewczyną.
- Dziś wiem, że byłam okropna. Wiem też, że ci ludzie robili wszystko dla mojego dobra. Zrozumiałam to po pewnym czasie. Dzięki wychowawcom wiele udało mi się zrozumieć, wytłumaczyli mi wiele ważnych spraw. Po kilku rozmowach skończyły się wagary i ucieczki, szybko poprawiłam oceny w szkole.
Wiktoria nie chce do końca ujawniać swoich dramatów z dzieciństwa. Boi się, jest jej trudno. Było ich tyle, że mało kto by to zniósł. Ona wytrzymała. Dziś jest studentką pierwszego roku. Chce pomagać takim, jak ona. Ma własne mieszkanie, które przyznał jej TBS.

Dorosłe życie. Trudne wyzwanie

Samodzielne życie też okazało się wyzwaniem. Zakupy, rachunki, posiłki. O wszystko musiała zadbać sama. Inaczej niż w placówce.
- Bardzo płakałam, opuszczając pogotowie. Zżyłam się z ludźmi i panicznie bałam się samodzielności. Początki były bardzo trudne. Nawet nie umiałam dysponować pieniędzmi. W pierwszym dniu wydałam wszystko na zakupy, drobiazgi, a potem nie było na rachunki. Dziś jest inaczej. Myślę, że bardzo dobrze sobie radzę. Przecież mogłam spaść na dno - mówi Wiktoria.
Dziś Wiktoria studiuje, z powodzeniem zdaje egzaminy, ma mieszkanie, paczkę przyjaciół i marzenia. Chce pomagać innym, zagubionym, bo rozumie ich jak nikt. Tylko boi się założyć rodzinę. Nie myśli o tym. Nie chce, by jej dziecko przeżywało to, co ona. Mówi, że najtrudniejsze egzaminy zdaje bardzo dobrze, czasem zdarzy jej się “oblać” najłatwiejszy. Podobnie jest w jej życiu. Ten najtrudniejszy egzamin zdała celująco.

Bo mama dużo pracowała

Mama Emilki nie miała dla niej czasu. Ogólnie jej dzieciństwo, jak twierdzi, nie było złe, nie brakowało jej niczego prócz… mamy, jej miłości i czasu.
- Wychowałam się w rodzinie niepełnej. Jestem jedynaczką. Opiekowała się mną mama, a raczej dziadkowie, bo mama dużo pracowała. Przez pierwsze 10 lat życia mieszkaliśmy wszyscy u dziadków, a później przeprowadziłyśmy się z mamą do nowego mieszkania. Ogólnie warunki bytowe były dobre, nigdy niczego mi nie brakowało. Wszystko układało się dobrze do czasu, aż wpadłam w tzw. złe towarzystwo. Brak kontroli ze strony mamy i poczucie osamotnienia sprawiło, że szukałam towarzystwa i zainteresowania wśród osób starszych ode mnie przynajmniej o kilka lat. Nie brałam nigdy narkotyków ani nie nadużywałam alkoholu, ale paliłam papierosy, opuszczałam szkołę i zdarzało mi się nie wracać na noce do domu. Oprócz tego przechodziłam straszny bunt przeciwko mojej mamie, kłóciłam się z nią albo w ogóle nie chciałam z nią rozmawiać. To spowodowało, że mama zwróciła się o pomoc na policję, a później do sądu i poprosiła o umieszczenie mnie w placówce wychowawczej - mówi Emilka.

 

Żal i tęsknota to emocje, które towarzyszyły jej w pierwszym okresie pobytu w placówce.
- Na początku było trudno. Był we mnie żal do mamy i ogromna tęsknota za dziadkami. Z czasem moje relacje z mamą diametralnie się odmieniły. Rozmawiałyśmy przez telefon, przyjeżdżała do mnie, jak tylko mogła, pisałyśmy do siebie listy. W ośrodku było mi naprawdę dobrze, czułam przez całe 3 lata wszechobecną troskę, miłość i zainteresowanie. Wychowawcy i nauczyciele robili wszystko, co było w ich mocy, aby pomóc mi naprawić relacje z rodziną (zwłaszcza z mamą) oraz czuwali nad moją własną przemianą wewnętrzną, nad moją drogą ku dorosłości - opowiada Emilka.
Dziewczyna ośrodek opuściła 9 lat temu. Nigdy nie zapomni tego dnia, tych emocji, tego strachu.
- Czułam strach przed samodzielnym podejmowaniem decyzji, przed załatwianiem spraw związanych z dalszą edukacją, usamodzielnieniem itp. I oczywiście radość, że jestem z rodziną i we własnym domu, pokoju, że mogę spać we własnym łóżku - wspomina Emilka.

Wychowawcy nauczyli mnie pięknie żyć

Dziś jest dorosłą kobietą i świetnie radzi sobie w życiu. Pracuje w placówce opiekuńczo-wychowawczej, gdzie jest wychowawcą.
- Będąc w placówce, marzyłam o studiowaniu, dobrej pracy, założeniu rodziny, o byciu kochaną i potrzebną. Teraz wiem, że większość tych marzeń się spełniła, a pozostałe są bardzo bliskie spełnienia. Na obecnym etapie życia marzę o pracy w zawodzie, dopóki starczy mi sił, o założeniu szczęśliwej, kochającej się rodziny i aby mnie oraz moim bliskim niczego nie brakowało - mówi Emila.
Dziewczyna bardzo dobrze wspomina pobyt w placówce.
- Nigdy nie odczuwałam potrzeby odcięcia się od mojej przeszłości związanej z ośrodkiem. Wręcz przeciwnie, wiem że zawsze mogę tam pojechać czy zadzwonić (co wielokrotnie czyniłam przez te 9 lat) i wiem, że są tam ludzie, którzy zawsze służą mi dobrą radą, wysłuchają, pomogą przetrwać i wesprą w ciężkich życiowych chwilach. Chcę teraz innym oddać tę dobroć, którą dostałam. Chcę podziękować moim wychowawcom, że nauczyli mnie pięknie żyć - mówi Emila

Mama sama zaprowadziła nas do ośrodka

Karolina bez problemu zgodziła się na rozmowę na temat jej dzieciństwa, chociaż ono nie było łatwe. Nie chciała zmieniać imienia, pozwoliła na umieszczenie fotografii.
- Wszystko zaczęło się od tego, że ja i moje rodzeństwo nie chodziliśmy do szkoły. W domu był alkohol. Nic poza tym. Były zaniedbania, głównie ze strony mamy. Rodzice pili, my nie chodziliśmy do szkoły. Nie było traumy w postaci awantur, agresji czy głodu. Kiedy musieliśmy trafić do placówki, nie przyjechała po nas policja, nie było szarpaniny, płaczu, wrzasku. Do domu przyszło pismo. Mama wzięła nas za ręce i sama zaprowadziła do ośrodka. Mnie - siedmiolatkę, siostrę sześciolatkę i czteroletniego brata. Kiedy byłam w placówce, nigdy nie zdarzyło się coś podobnego, bo rodzice nie chcą oddawać swoich dzieci. Nasza mama zrobiła to bez problemu. Dziś zastanawiam się, jak tak można. Wtedy było to dla mnie czymś naturalnym, nie wiem dlaczego. Dziwi mnie to, ale to nie było dla mnie wtedy trudne. Mama spytała, czy wiemy, co to jest pogotowie opiekuńcze. My powiedzieliśmy, że tak. A ona na to, że właśnie tam będziemy mieszkać - mówi Karolina.
Dziś dziwi ją, że matka tak łatwo je oddała, ale jest optymistką i twierdzi, że plusem jest brak tej całej afery.

Rodzeństwo chorowało z tęsknoty

- Miałam bardzo dobry kontakt z babcią. Ona nam to świetnie wytłumaczyła. Mówiła, że to lepiej, bo będziemy chodzić do szkoły i coś osiągniemy w życiu. Wtedy rodzice byli na takim etapie, że bardzo pili i było im wszystko jedno. Mimo to z tatą miałam dobry kontakt. Dla rodzeństwa to było trudne, przez pierwsze dni silna gorączka itp. Ja nie. Przeszłam nad tym szybko do porządku dziennego. Potem był dom dziecka. Mnie tam było bardzo dobrze. Szybko znalazłam przyjaciół. Zaprzyjaźniłam się z córką wychowawców. Dzisiaj, jak jestem starsza, jest mi ciężej, jak myślę o mamie i jej zachowaniu. Nie mogę się z tym pogodzić. Mam pretensje, że mama nas zostawiła, że piła, że się nie otrząsnęła. Czasem mijamy się na ulicy i mówimy sobie “dzień dobry”. Nie mogę jednak pojąć jednego. Kiedy miałam siedemnaście lat, mama urodziła czwarte dziecko i historia znów się powtórzyła. Dziś malutka jest w rodzinie zastępczej. Mama ma taki charakter, taka jest. Ma teraz jakiegoś faceta (rodzice się rozwidli, jak urodziło im się czwarte dziecko), który jest dla niej najważniejszy. Dzieci nigdy nie były. Po prostu jest potwornie egoistyczna. Ona nie widzi w tym nic złego. Twierdzi, że mogliśmy trafić gorzej i to, jacy jesteśmy (że nam się udało) uznaje za swoje zasługi. To już jest zabawne. Tata już nie żyje, ale kiedy był, to często z domu dziecka jeździłam do niego i babci - opowiada Karolina.

Ma pracę, mieszkanie, auto

Karolina jest niezwykła. Mimo młodego wieku dojrzała, operatywna, zaradna, zdecydowana i bardzo optymistyczna. Wie, czego chce. Mówi, że w domu nie miała wzorców, ale szybko je sobie znalazła w wychowawcach, koleżankach z fajnych domów. Dziś jest farmaceutką, pracuje w aptece. Tam znalazła “przyszywaną” ciocię, która jest teraz dla niej najważniejsza. Sama kupiła mieszkanie, auto. Ma psa. Planuje kolejne studia. Ma mnóstwo przyjaciół i przyjaciółek, bez których nie wyobraża sobie życia. Ma zdrowe podejście do życia. Marzy o dużej, kochającej rodzinie, mężu, dzieciach, najlepiej od razu bliźniakach. Nie boi się założenia rodziny. Nie ma traumy, bo doskonale wie, że nie skończy jak mama. To zawsze był jej główny cel.

 

***

 

Trudne dzieciństwo, brak rodziców czy rodzinne tragedie... Mogą zniszczyć lub wzmocnić człowieka. Trzy dziewczyny. Mogły być już na dnie, mogły skończyć jak rodzice i powielać złe wzorce. Dziś są na własnych szczytach i chcą wejść jeszcze wyżej.

Ewa Tarnowska

POLECAMY


Zainteresował temat?

0

0


Komentarze (0)

Zaloguj się: FacebookGoogleKonto ePiotrkow.pl
loading
Portal epiotrkow.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników. Osoby komentujące czynią to na swoją odpowiedzialność karną lub cywilną.

Na tym forum nie ma jeszcze wpisów
reklama
reklama

Społeczność

Doceniamy za wyłączenie AdBlocka na naszym portalu. Postaramy się, aby reklamy nie zakłócały przeglądania strony. Jeśli jakaś reklama lub umiejscowienie jej spowoduje dyskomfort prosimy, poinformuj nas o tym!

Życzymy miłego przeglądania naszej strony!

zamknij komunikat