4 listopada tego roku, dokładnie w 55. rocznicę tragicznych wydarzeń w zelowskiej szkole, przy kościele rzymskokatolickim w Zelowie odsłonięto tablicę poświęconą kanonikowi księdzu Józefowi Stankowi, wieloletniemu wikariuszowi tamtejszej parafii. Ryzykując własne, ksiądz Stanek uratował życie innych.
***
Był chłodny, listopadowy, poniedziałkowy poranek. Niektóre dzieci nie poszły do szkoły, bo w mieście panowała wtedy grypa. Trzynastoletnia Janka również nie chciała iść, bo nie czuła się jeszcze dobrze i płakała, że zostanie w domu. Jej mama zdecydowała jednak inaczej. Potem bardzo tego żałowała.
- Byłam w siódmej klasie podstawówki. Czekaliśmy na odpytywanie z chemii. Lekcja z dyrektorem. Wszyscy się bali, bo dużo osób się nie nauczyło. A dyrektor był niemiły, w stosunku do dziewczyn można powiedzieć, że nawet niestosowanie się zachowywał. Chłopaki opowiadali, że jego ciosów w szyję lepiej było unikać. Z dobrej strony go nie pamiętam – mówi z żalem pani Janina Konieczna. - Nauczyciel się spóźniał. Stanęłam więc sobie przy piecu kaflowym obok wejściowych drzwi, żeby się ogrzać. Dochodziła 8.15, a pana Tadeusza Byjocha jeszcze nie było. Trochę się zaniepokoiliśmy, bo zawsze był punktualny – opowiada. - Nagle usłyszałam potworny krzyk, jakby cała klasa wpadała w przepaść. Byjoch wtargnął do klasy i przyłożył siekierą w piec. Ostra krawędź leciała w dół po kaflach i uderzyła mnie z ogromną siłą w głowę. Zdążyłam się obejrzeć. Ujrzałam wielką postać (ze 2 metry wzrostu, ja byłam drobna) w więziennej piżamie z rozczochranymi siwymi włosami na głowie i błędnym wzrokiem. Straciłam przytomność. Ocknęłam się, kiedy wychowawca na rękach wynosił mnie do karetki. Krew lała się wszędzie. Stan krytyczny. Rana w głowie – długa na 14, głęboka na 7 centymetrów. Natychmiastowa operacja w Łasku. Ściągnęli helikopterem dobrego chirurga z Warszawy. Operacja powiodła się. W szpitalu pozostałam jednak pół roku – mówi pani Janina.
Była pierwszą ofiarą dyrektora szaleńca. Dopiero na rozprawach, z relacji szkolnych kolegów i świadków dowiedziała się całej prawdy o masakrze. – To nie był pierwszy napad furii dyrektora. Leczył się psychiatrycznie, o czym wcześniej nie wiedzieliśmy. Zostawiła go żona, właśnie ze względu na ataki. W noc przed tym strasznym dniem całą noc pił w knajpie. Nad ranem kazał swojemu synowi przywiązać się do polowego łóżka sznurami – widocznie czuł, że coś niedobrego się z nim dzieje (wiem, jak wyglądało łóżko, bo ten syn, to był mój kolega - bywałam u nich w domu). Zaniepokojona nieobecnością dyrektora sekretarka poszła po niego. Byjoch zaczął krzyczeć, żeby go natychmiast odwiązała. Ona, nic nie wiedząc o złych stanach psychicznych, od razu to zrobiła. Dyrektor złapał siekierę i zaatakował ją. Udało jej się uciec do pokoju nauczycielskiego. Po jej ostrzeżeniu pedagodzy zabarykadowali się. A tamten ruszył na szkolny korytarz. Pierwsza była nasza klasa. Potem kolejne. Wszędzie były dzieci bez nauczycieli, bo skoro dyrektor nie przyszedł, to i oni siedzieli w kancelarii. Do uczniów pierwszej klasy licealnej poszedł jedynie ksiądz Stanek. Dyrektor szalał z siekierą po szkole. W naszej klasie w plecy ranił jeszcze moją koleżankę. Reszta dzieci pouciekała w kąty, przez okna zjeżdżała po rynnie – ratowali się jak mogli. W następnej sali rąbał kilkoro młodszych od nas dzieci. Następna klasa już wiedziała, co się dzieje. Chłopcy zabarykadowali wejście. Dyrektor próbował pociąć drzwi siekierą, ale odpuścił i zszedł piętro niżej. Na końcu niestety już zabił. Biedny mój kolega Romek Gapik spóźnił się na religię. Przebierał się w szatni, kiedy zmierzyli się wzrokiem ze wściekłym dyrektorem. Romek schował się za wieszak. Byjoch podbiegł do niego, zaczął szarpać i zadał śmiertelny cios w głowę. Wiem, że później koledzy pobiegli go ratować. Nie wiedzieli pewnie do końca, jak. Chcieli się pozbyć krwi z głowy. Wzięli go pod pompę, woda lała się na mózg i wypłukała tkanki. Wykazały to późniejsze analizy. Gdyby byli nauczyciele, udzieliliby na pewno lepszej pomocy. On trafił jeszcze do szpitala, ale to już było dla niego za późno – mówi pani Janka.
- Dyrektor Byjoch w końcu napotkał na swojej drodze księdza Józefa Stanka. Ten próbował go powstrzymać (a warunki fizyczne miał znacznie skromniejsze). Oberwał siekierą w ramię (wtedy księża mieli na ramionach takie duże poduchy; to trochę zamortyzowało uderzenie). Ksiądz mnie później odwiedzał, przynosił mi paczki na święta. Wiem, że wzniósł oczy ku niebu i pomyślał sobie: “Boże, pomóż mi”. Siekierę udało się w końcu napastnikowi odebrać. Całe szczęście, bo ten zmierzał już do klas najmłodszych. Te biedne dzieci pewnie by wyciął. Później ranny został również woźny, ale wkrótce milicja była na miejscu. Od razu zabrali dyrektora. Sześciu mężczyzn nie mogło go obezwładnić – dodaje.
- To straszne wspomnienia – dla nas i dla rodziców. Mama opowiadała mi, że jak poszła po moje rzeczy do szkoły, zobaczyła rzekę krwi płynącą po schodach. Potem już nigdy nie byłam do końca zdrowa. Nie mogłam podróżować. Zawsze wymioty. Często wynosili mnie nieprzytomną z pracy, bo dostawałam nagłego bólu głowy. Czasem był tak silny, że bolały mnie nawet stopy i nie mogłam chodzić. Pomógł mi dopiero neurolog, gdy skończyłam 50 lat. Nie zostałam jednak bez pomocy (podobnie jak inne poszkodowane dzieci). Otrzymałam kwartalną rentę – dożywotnio 400 złotych (przepadło po rewaloryzacji) i comiesięczną pomoc 1100 złotych od Towarzystwa Przyjaciół Dzieci do 18 roku życia. To było dużo pieniędzy. Mój ojciec zarabiał wówczas 600 złotych. Nie skończyłam jednak nawet ósmej klasy. Promocję z siódmej do ósmej otrzymałam, ale braki miałam spore, dlatego nauczycielka zaproponowała rok przerwy, by nadgonić materiał. Poszłam na szwaczkę i do szkoły niestety już nie wróciłam. Szkoda, bo uczyłam się bardzo dobrze. Los dał mi jednak później dobrą pracę. Teraz jestem już na emeryturze – zaznacza z uśmiechem pani Janka.
Czy ktoś poniósł konsekwencje masakry? W zasadzie tylko kurator. Został zwolniony dyscyplinarnie, bo ponoć wiedział o problemach psychicznych dyrektora placówki. Tadeusz Byjoch, uznany za niepoczytalnego, trafił do szpitala psychiatrycznego. Grono pedagogiczne nie zostało pociągnięte do odpowiedzialności.
Janusz Kaczmarek
- “Całe to skrzyżowanie jest do du.. !”
- Sześciolatki w szkołach. Dla kogo zabraknie miejsca?
- Italiano, co dalej z tobą?
- Unikalne miejsce w piotrkowskim sądzie
- BHT Piotrkowianin JUKO Piotrków Trybunalski – plany na nowy rok
- HARC kręcił teledysk
- Pozytywnie nakręceni – Stowarzyszenie Przyjaciół Dzieci i Młodzieży HARC
- Jak rozpoznać powiat
- Andrzej Poniedzielski – jestem poetą użytkowym