Jak postrzegają miasto, jak przyjęli ich piotrkowianie i czym różni się życie “tam” od tego “tu” opowiadają Vira i Nestor Kutkowscy.
- Jak mówię dom, to myślę o Piotrkowie. Tu mamy swoje mieszkanie, pracę, tu urodziło się nasze dziecko. Tutejsi mieszkańcy zaakceptowali nas, mamy tu znajomych. Moi rodzice są szczęśliwi, że mieszkam w Polsce, bo spełniłem ich niespełnione marzenie - mówi Nestor Kutkowski.
Vira i Nestor urodzili się na Ukrainie. Do Polski przyjechali “za chlebem”. Jako młodzi ludzie chcieli mieszkać tam, gdzie będą mieć pracę, gdzie będzie im się dobrze żyć. Ich ojczyzna nie dawała im takiej możliwości. Szczęście znaleźli w Polsce. W Piotrkowie. - W Polsce mieszkam od 1997 roku. Studiowałem we Wrocławiu. Ministerstwo Edukacji Narodowej w tamtym momencie umożliwiło m.in. mieszkańcom Ukrainy pochodzenia polskiego podjęcie studiów. Skorzystałem z tej możliwości. Przez rok uczyłem się intensywnie języka polskiego. Dostałem się na wrocławską Akademię Ekonomiczną. Otrzymałem stypendium, skończyłem uczelnię i znalazłem pracę. Na Ukrainie byłoby to dużo trudniejsze. Po studiach pracowałem w polskiej firmie na terenie Ukrainy, jako przedstawiciel handlowy w firmie komputerowej. Potem były inne prace w podobnym charakterze. Wreszcie trafiłem na tę obecną, w Paradyżu - mówi Nestor.
- Ja skończyłam studia ekonomiczne we Lwowie, a do Polski przyjechałam za Nestorem. Zaraz po studiach odbyłam kilka rozmów kwalifikacyjnych, ale szybko wyjechałam. Poznaliśmy się na Ukrainie i tu w sobie zakochaliśmy. Pewnego wieczora w dyskotece Nestor chciał pokazać ukraińskie koleżanki swoim polskim kolegom, a potem, po trzech dniach znajomości, wyjechał do Polski. Długo porozumiewaliśmy się za pośrednictwem listów. Jeszcze kilka lat temu Internet na Ukrainie nie był tak popularny jak dziś - mówi Vira.
Vira i Nestor wzięli ślub. Jako małżeństwo postanowili osiedlić się w Polsce. Krótko wynajmowali mieszkanie w Tomaszowie Mazowieckim, bo było blisko do pracy. Szybko postanowili, że zamieszkają w Piotrkowie. - Zastanawialiśmy się, jakie miasto wybrać, by osiedlić się w nim na stałe. Kryteria, jakie wzięliśmy pod uwagę, to przede wszystkim dobry dojazd do pracy Nestora, koszty mieszkania, no i chcieliśmy, by miasto się rozwijało - mówi Vira.
- Tomaszów był mały i trochę się tam nudziliśmy. Myśleliśmy też o Łodzi, ale nie podobała nam się jako miasto, poza tym jest za daleko. Podobnie było z Bełchatowem. Wreszcie wybór padł na Piotrków klimatem przypominający ukraińskie miasto Stryj, w którym się wychowaliśmy. W tym czasie mieszkania tu nie były zbyt drogie. Dziś, po kilku latach pobytu w Polsce, w Piotrkowie stwierdzam, że różnica między Polską a Ukraina jest duża. Te dwa kraje znacznie różnią się poziomem życia, różnią się pod względem finansowym - mówi Nestor. Nestor w Polsce jest zameldowany na stałe. Vira przez długi czas mieszkała tu dzięki wizom. Co miesiąc jechała na Ukrainę, stała w kolejkach, zbierała dokumenty. Potem karta tymczasowego pobytu. Od kilku dni jest wreszcie zameldowana na stałe.
- Wielokrotnie musieliśmy się meldować i udowadniać, że nasze małżeństwo nie jest fikcyjne, osobno opowiadać, gdzie i kiedy się poznaliśmy, jak wyglądało wesele. Ja miałem kłopot, bo wielu szczegółów nie pamiętałem, ale traktowano nas bardzo dobrze - mówi Nestor.
- Ja chętnie odpowiadałam na pytania, mówiłam nawet, jaką miałam sukienkę ślubną i pokazywałam wspólne zdjęcia z uroczystości - dodaje Vira.
Pierwsze dni w Piotrkowie
- Były straszne. Mąż dużo pracował, ciągle był poza domem. Ja zostawałam sama. Siedziałam w czterech ścianach sama. Nie miałam nikogo w Polsce, w Piotrkowie, do kogo mogłabym zadzwonić, spotkać się, porozmawiać. Tęskniłam za rodziną. Na Ukrainie zostali rodzice i cała duża rodzina. Dużo cioć , wujków i ich dzieci. Pierwszy rok to był płacz. Płakałam jak jechałam na Ukrainę i widziałam najbliższych, płakałam jak się z nimi żegnałam, wracając do Polski. Było mi bardzo trudno. Nie znałam tak dobrze języka jak mąż, ale w sklepie, nie chcąc zwracać na siebie uwagi, udawałam, że jestem stąd, że jestem Polką. Ukrywałam akcent i tak dobierałam słowa, by nikt się nie poznał. Przyznać muszę, że trochę bałam się, jak inni będą nas odbierać w Piotrkowie. Czy będą nas dobrze traktować, czy sąsiedzi nas zaakceptują. Obawy okazały się niepotrzebne. Spotkaliśmy się z wieloma przyjaznymi zachowaniami - mówi Vira - Mnie było łatwiej. Dłużej od żony mieszkałem w Polsce. Tu studiowałem i miałem kolegów, znajomych. Poza tym dużo pracowałem. Do dziś wielu ulic Piotrkowa nie znam, bo ciągle jestem w trasie. Pytam Virę, jak dotrzeć na daną ulicę - mówi Nestor. - Ja znam miasto. Szukając mieszkania, rozwieszałam ogłoszenia i zwiedziłam wiele miejsc - dodaje Vira.
Sprawa urzędowa tylko za bombonierkę
Małżeństwu z Ukrainy bardzo podoba się życie w Polsce, dobrze czuje się w Piotrkowie. To, na co narzekają piotrkowianie, oni przyjmują ze spokojem i zadowoleniem. - Drogi w Piotrkowie? W Polsce? Są w porządku. Często słyszę, że Polacy narzekają na nie. Na Ukrainie jest jeszcze gorzej. Tam bywa, że jezdnią auta poruszają się z prędkością 30, 40 km/h, bo szybciej się nie da. Wiele dróg na Ukrainie Polacy uznaliby za nieistniejące - mówi Nestor.
- Służba zdrowia? Jesteśmy zadowoleni. Wiele o tym wiemy, bo nasze dziecko ma problemy ze zdrowiem. Tutaj można iść “państwowo” albo zapłacić i skorzystać z opieki prywatnej. Na Ukrainie w jednym i drugim przypadku trzeba zapłacić. Dosłownie za każdy wacik, opatrunek, każdy kawałek bandaża, za każdą strzykawkę. Poza tym konieczne są dodatkowe pieniądze, żeby dobrze wyleczyli - mówi Nestor.
- Jak urodziłam córkę, to znajomi z Ukrainy pytali mnie, ile zapłaciłam. Tak się zdarzyło, że córcia urodziła się bardzo szybko i nie zdążyłam kupić niezbędnych rzeczy do szpitala, ale na miejscu wszystko dostałam. Znajomi nie uwierzyli, że nic mnie to nie kosztowało - dodaje Vira.
- Podobnie z moją uczelnią. Nie mogłem przekonać kolegów, że dostałem się na uczelnię i nie zapłaciłem łapówki. Na Ukrainie, żeby coś załatwić, nie wolno iść z pustymi rękoma. Każdy najdrobniejszy papierek urzędowy kosztuje. Co najmniej bombonierkę. W Polsce tak nie jest. W Piotrkowie nigdy nie mieliśmy żadnego problemu, by załatwić coś w urzędach. Zawsze pracownicy byli dla nas uprzejmi, pomocni, bardzo życzliwi. Nikt do tej pory nie potraktował nas źle w tym mieście. Może po prostu mieliśmy takie szczęście, że spotykamy tylko fajnych piotrkowian - mówi Nestor.
- Niestety dobrze wiemy, dlaczego na Ukrainie tak jest. Tam po prostu ludzie nie mają pieniędzy, dlatego każdy pozyskany dodatkowy grosz czy cokolwiek jest cenne.
więcej w najnowszym (36) numerze "Tygodnia Trybunalskiego"
Ewa Tarnowska-Ciotucha