Mieszkańcy mają tego wszystkiego dość. Ich zdaniem drewniak, w którym mieszkają, nadaje się tylko do rozbiórki. Zdaniem zarządcy mieszkańcy chcą wymusić na nim mieszkania w blokach.
W znajdującym się przy ulicy Słowackiego 52 drewniaku w dość ciężkich warunkach mieszka kilka rodzin. - To nora, 130-letni barak - mówią mieszkańcy drewniaka, którzy jednocześnie mają do zarządcy pretensje o ciągłe podwyżki czynszu. Jak twierdzą, ich dom nadaje się tylko do rozbiórki. Żadne remonty nie pomagają, bo mija pół roku i ściany są całe spękane. Dodatkowo po mieszkaniach biegają myszy i szczury, po ścianach pełzają ślimaki, za listwami chodzi robactwo. - Wszystko dostaje się do mieszkań z dworu ze względu na ogromne dziury w ścianach i w oknach. Przy ziemi znajdują się takie dziury, że bez problemu można włożyć rękę. To co, szczur nie wejdzie? - mówi jeden z lokatorów.
Inaczej widzi to zarządca. - Wcześniej lokatorzy płacili czynsz regulowany ustalony przez gminę w wysokości poniżej 2 zł za m kw. (z wodą, ściekami i śmieciami; to razem ok. 60 zł miesięcznie). Odkąd zostałam zarządcą były dwie podwyżki (na 4,5 zł i na 7 zł – wszystko zgodnie z obwieszczeniem wojewody łódzkiego; nie są to maksymalne stawki, jakie mogłabym zastosować). Jak z takiego czynszu można było zrobić jakikolwiek remont budynku, który ma ponad 100 lat? – pyta zarządca. I dodaje. - To nie są osoby ubogie, za jakie się podają, skoro Urząd Miasta nie przyznał wszystkim prawa do lokalu socjalnego (zbyt wysokie dochody rodzin).
Jak mówią mieszkańcy, najnowszym pomysłem zarządcy drewniaka jest nakaz opróżnienia drewnianych komórek, gdzie trzymany jest opał, rowery, itp. - Gdzie mamy trzymać węgiel, drewno i swoje rzeczy, skoro piwnica jest całkowicie zniszczona, a kiedy przyjdą deszcze, po kolana stoi tam woda? O to samo zapytaliśmy właścicielkę, która odpowiedziała nam: nosiliście podania do Inspektoratu, to macie jak macie - mówią zbulwersowani mieszkańcy, którzy dodają, że według pisma, jakie otrzymali, jeżeli nie opróżnią komórek - ich rzeczy zostaną przewiezione na wysypisko śmieci.
Drewniak na prawdę jest w tragicznym stanie. Wszystko się sypie, jest niestabilne i odnosi się wrażenie, że zaraz wszystko runie. - Tutaj zarywają się podłogi. W zeszłym roku przecież zapadła mi się w łazience podłoga i musiałam robić remont, nową wylewkę itp. Oczywiście właścicielka nie zgodziła się dołożyć do tego remontu - mówi młoda kobieta. Inna dodaje, że w jej łazience do połowy w podłogę zapadł się sedes. Problemów jest masa. Inna młoda rodzina nie może otworzyć normalnie okien, bo przy każdej próbie na ziemię spada kawałek dachu. - Kiedyś mało co nie doszło do tragedii, bo kawałek dachu upadł kilkadziesiąt centymetrów od malutkiego dziecka, które bawiło się na podwórku - opowiadają. Wali się komin, którego spadające kawałki także zagrażają, przede wszystkim maluchom. Jak rozwiązano tę sprawę? Wywieszono kartkę: “przejścia nie ma, zagrożenie dla życia i zdrowia”.
Brak łazienki – to problem kolejnego młodego małżeństwa z małym dzieckiem, któremu od lat za wannę służy miska z wodą. Kobieta opowiada, że mimo licznych próśb, właścicielka nie wyraziła zgody na utworzenie im łazienki. Kolejny lokator zgłaszał do zarządcy, że w mieszkaniu leje się woda podczas deszczu. W odpowiedzi usłyszał, że we wrześniu nie będzie padał deszcz. A zalane jest wszystko: kontakty, podłogi, futryny. - Raz przecież było spięcie. Dobrze, że byliśmy w domu, bo gdyby nas nie było, wszystko by się prawdopodobnie spaliło - mówi żona lokatora. Dodaje, że w oknach są dziury, woda bez problemu przedostaje się do środka, a zimą, mimo palenia w piecu, w mieszkaniu jest zimno.
W strasznym stanie są podłogi. Nie dość, że strach po nich chodzić, bo odnosi się wrażenie, że zaraz się zapadną, to różnica w poziomie między jednym, a drugim końcem pokoju wynosi ok. 17 cm. W jednym z mieszkań nie sposób ustawić mebli, szafa na przykład stoi... przykręcona do futryny drzwi. - Teraz ustawiono nam na środku podwórka śmietniki. Jak robi się gorąco, to jest tak niesamowity smród, że nie można otworzyć okna - żalą się mieszkańcy. A okna nie można otworzyć z jeszcze jednego powodu. Mianowicie pojawiają się roje os i bąków. - Powiedzieliśmy właścicielce i obiecała, że przyjedzie straż i coś z tym zrobi. Minęły dwa miesiące – nic. Osy jak były, tak są. A jest lato i w mieszkaniach maleńkie dzieci muszą siedzieć przy zamkniętych oknach.
- Najgorsze jest to, że każdy remont, próba polepszenia warunków w mieszkaniach kończy się wyrzucaniem naszych pieniędzy w błoto, bo za jakiś czas jest tak samo, a nawet jeszcze gorzej - mówią mieszkańcy. Jedynym racjonalnym wyjściem byłoby się zburzenie drewniaka i zapewnienie lokatorom nowych mieszkań, co leżałoby oczywiście w obowiązku zarządcy i właściciela budynku. Tutaj jednak pojawia się problem, gdyż po zgłoszeniach mieszkańców do Inspektoratu Nadzoru Budowlanego, otrzymali oni pismo, że Inspektorat nie może nic zrobić, bo czeka od grudnia zeszłego roku na ekspertyzę, którą właścicielka drewniaka musi dostarczyć. - Jeśli będzie ekspertyza, jakieś stanowisko możemy zająć, oczywiście w zależności od tego, co w niej będzie - mówi Antoni Kozień, powiatowy inspektor nadzoru budowlanego.
Udało nam się skontaktować z zarządcą nieruchomości, która reprezentuje swojego 14-letniego syna, właściciela większości udziałów nieruchomości. Kobieta, która jest zarządcą dopiero niespełna dwa lata, ma odmienne zdanie na temat całej sytuacji. - Są to mieszkańcy na trzyletnim wypowiedzeniu, z których część nie płaci w terminie za mieszkania, śmieci i wodę. Jeden z lokatorów ma już nakaz eksmisji bez prawa do lokalu socjalnego. Rodzina, która m.in. skarży się na mnie, jest gdzie indziej zameldowana, a mieszka w drewniaku, którym zarządzam, nie płacąc od 6 miesięcy całości czynszu (mimo że otrzymuje dodatek mieszkaniowy, który zresztą pomogłam jej uzyskać). Do drewniaka schodzą się pijacy, przeklinają, krzyczą (nawet w nocy), a sąsiedzi narzekają i proszą o interwencję. Jeśli chodzi o komórki, to muszą być rozebrane ze względu na swój “wiek”, stan techniczny i samowolę budowlaną. Ci państwo mają gdzie poprzenosić rzeczy, po prostu wszystko utrudniają. To są osoby, które całe życie były nauczone, że wszystko im się należy. A ponieważ właścicielem większości udziałów nieruchomości jest mój małoletni syn, zgodę na wszelkiego rodzaju czynności przekraczające zakres zwykłego zarządu (np. rozbiórka, remont kapitalny wymagający kredytu hipotecznego) musi wyrazić Sąd Rodzinny, a Sąd takiej zgody nie wydał – tłumaczy zarządca. - Ekspertyza techniczna budynku drewnianego jest w trakcie przygotowania. Kiedy powstanie, dostarczę ją do Inspektoratu. Niech ci ludzie nie oczekują od 14-letniego dziecka (współwłaściciela), że on im poprawi komfort i warunki mieszkaniowe. Ja powiedziałam jedno - ci państwo nie muszą tutaj mieszkać, skoro jest im tutaj tak strasznie, a ja jestem dla nich taka zła. Ale zostają, bo wiedzą, że inni właściciele na przykład odcinają wodę, jeśli ktoś nie płaci. Ja rozumiem, że nie da się tam warunków poprawić, bo to jest drewniak z 1880 roku. Dlatego czekam na ekspertyzę i na to, co z niej wyniknie - mówi zarządca i dodaje, że kilkoro mieszkańców nie ma problemów z przydziałem mieszkania socjalnego. Wszyscy lokatorzy mają trzyletnie wypowiedzenia. - Naprawdę nikt nikogo nie trzyma siłą w tych mieszkaniach. Ci ludzie chcą poprawić swoją sytuację mieszkaniową kosztem mojego dziecka i innych współwłaścicieli - podsumowuje kobieta.
Co stanie się z lokatorami drewniaka przy Słowackiego? Tego dowiemy się za dwa lata, kiedy upłynie okres wypowiedzenia umów na zajmowanie lokali. Czy wtedy sami będą musieli zadbać o lokum dla siebie... już w zupełnie innym miejscu?
Magdalena Waga