W tym roku grupa piłkarek ręcznych Piotrcovii obchodzi niezwykły jubileusz – 25. rocznicę awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej. Jak dziś reprezentacja drużyny wspomina czas zwycięstw i awansów?
Dorota, Małgorzata, Sylwia i kilka innych dziewczyn stanowiły wtedy o sile tego zespołu. Dzięki ich talentom sportowym, wysiłkowi i ogromnej pracy trenera zdobyły awans do ekstraklasy. - Pamiętam, że tamten rok (1987), kiedy zdobyłyśmy awans, nie był łatwy, ale nasz kochany trener podtrzymywał nas bardzo na duchu. On jest ojcem tego sukcesu. My byłyśmy zawodniczkami, które kochały piłkę ręczną i do tej pory mamy do niej zamiłowanie. Było trudno, ale wspaniale - mówi Sylwia Cygan, była zawodniczka.
- Dla nas wtedy bardzo ważnym meczem przed wejściem do ekstraklasy był ten z Elblągiem. Nigdy tego nie zapomnę - mówi Dorota Laskowska, była zawodniczka Piotrcovii. - Pamiętam, że to nie był łatwy bój. Co prawda ja bezpośrednio nie brałam w nim udziału, bo wtedy jeszcze grałam w Ślęzie Wrocław, ale po wejściu moich koleżanek do ekstraklasy skończyłam tam wcześniej grę i w ekstraklasie zagrałam już z piotrkowiankami. Pamiętam jedna, jakie to były emocje, jak doskonale koleżanki walczyły - dodaje Małgorzata Kozłowska.
Ewenement w skali kraju – zespół z samych wychowanek
Trenerowi udało się stworzyć fajny kolektyw, składający się z samych wychowanek Piotrcovii. To był wtedy ewenement. - Traktowałem je jak swoje córki i tak zostało do dziś. Bardzo je kocham, kocham ich rodziny i bardzo się przyjaźnimy. Wtedy to był jedyny przypadek w Polsce, gdzie klub wszedł do pierwszej ligi (dziś mówi się o ekstraklasie) wyłącznie z własnym składem - mówi Krzysztof Kazimierski, trener.
- To był piękny czas. Wszyscy żyliśmy wieloma turniejami, wyjazdami, zwycięstwami i porażkami. Bywało ciężko, bo okiełznać taką grupę dziewczyn nie jest łatwo. Zaczęło się już od piątej klasy szkoły podstawowej. Zaczynały trenować jako dzieci. Potem sekcja nasza była w dołku, bo dziewczyny zaczęły studiować, wyjechały z miasta albo poszły do innych klubów. Jednak na hasło, że tworzymy siłę sekcji, zaczęły wracać. Pierwszą jaskółką, która przyleciała, była Sylwia. Skończyła studia, wróciła jako wykształcona kobieta. Ona swoją postawą zachęciła inne dziewczyny, by też wróciły. I wróciły. Zrezygnowały z gry w innych klubach i chciały wygrywać razem z nami. Tych nazwisk było sporo: Beata Szafnicka, Ela Kopertowska, Marzena Ściepłek, Ewa Więcek, Marta Cytlau. Bardzo się boję, wymieniając te osoby, by nikogo nie pominąć, bo wszystkie były tak ważne. Dziś po latach czasem jednak pamięć zawodzi - dodaje trener.
- Wśród tych wszystkich dziewczyn, które chciały być ciągle coraz lepsze i kochały to, co robią, nie możemy zapominać o naszym wspaniałym kierowniku Krzysiu Laskowskim, który świetnie organizował nasze wyjazdy, dbał o hotele, wyżywienie i wiele innych spraw, z którymi same byśmy sobie nie poradziły - mówi Sylwia. Po awansie do pierwszej ligi wiele osób twierdziło, że skoro to są tylko same wychowanki klubu, to na pewno sobie nie poradzą. One jednak miały wielką siłę. Czerpały ją z niesamowitych relacji w grupie i wielkiego szacunku do trenera. Tę siłę wykorzystywały na boisku. - Byli tacy, co mówili, że sobie nie poradzimy. My jednak chciałyśmy udowodnić, że potrafimy. Myślę, że naszym sukcesem było nie tylko to, że weszłyśmy do ekstraklasy, ale też potrafiłyśmy się w niej utrzymać - mówi Dorota.