To będą święta bez Nich

Tydzień Trybunalski Sobota, 24 grudnia 20110
Od śmierci żony Tomasza minął już ponad rok. On do dziś jej grób odwiedza codziennie. Niewiele je, nie ogląda telewizji, nie czyta gazet, pozbył się samochodu...
foto E. Tarnowska-Ciotuchafoto E. Tarnowska-Ciotucha

Wiele wolnego czasu  spędza na modlitwie, szuka nowej drogi i chyba ją znalazł. Nie zapomina przy tym o swoim synu Piotrze, którego bardzo mocno kocha. Myśli o zmianie stanu na duchowny. Teresa nigdy nie pogodziła się ze stratą córek, które zginęły pod kołami pociągu. Do dziś czuje ich obecność i bardzo tęskni.

Tomasz przed świętami ubiera choinkę i stroi dom. Identycznie jak widziałaby to jego żona. Teresa drzewko świąteczne ubiera, płacząc. O tym, jak wyglądają święta bez Nich, opowiadają Tomasz i Teresa, mieszkańcy naszego regionu.


Nie zdążyliśmy się z nią pożegnać

Październik ubiegłego roku. Sobota. Pani Ewa jest w domu, zaczyna się źle czuć. Kłopoty z krążeniem i cukrzyca powoduje gwałtowne skoki poziomu cukru. Potem szpital, błyskawiczna pomoc i sytuacja opanowana. Opanowana na chwilę, bo następnego dnia do dolegliwości dołączają skoki ciśnienia i by ratować życie, trzeba wykonać trepanację czaszki. Jest lepiej. Przy szpitalnym łóżku mąż Tomasz. Syn jedzie do szpitala z Wrocławia, gdzie studiuje.

- Ewunia trafiła na oddział w sobotę, a w poniedziałek zmarła. Syn nie zdążył przyjechać na czas. To był szok, ogromny szok, który trwa do dziś - mówi pan Tomasz.
Pan Tomasz był bardzo związany ze swoją żoną. Każdą chwilę spędzali razem, każdą decyzję podejmowali wspólnie, mieli wspólnych znajomych i przyjaciół.
- Od 1984 roku, czyli od momentu, kiedy się pobraliśmy, aż do jej śmierci nie byliśmy  prawie nigdy osobno dłużej niż dobę. Byliśmy wielkimi przyjaciółmi. Bardzo lubiliśmy swoją obecność. Nawet nie musieliśmy ze sobą rozmawiać. Mnie wystarczała świadomość, że  ona jest w pokoju obok, że sprawdza klasówki lub przygotowuje się do zajęć z młodzieżą. Dziś bardzo mi tego brakuje - mówi pan Tomasz.

Nigdy nie zapomnę widoku moich córek

To było 19 stycznia 1990 r. Około 6.30 rano. Ula i Renata szły do szkoły. Torami. Z domku kolejowego, w którym mieszkały, nie było innej drogi do szkoły. Pewien odcinek trzeba było pokonać torami. Miały 16 i 18 lat. Zginęły pod kołami pociągu.
- Tego dnia około 3.00 nad ranem w okolicach Piotrkowa zginęła kobieta, która prawdopodobnie, rzucając się pod pociąg, popełniła samobójstwo. Z tego powodu pociągi zmieniły bieg. Moje córki nie spodziewały się żadnego o tej porze, w dodatku nadjeżdżającego z innej strony niż zwykle. Czemu nie słyszały jadącego za nimi pociągu? Nie wiem i nigdy się nie dowiem. Zginęły na miejscu. Dwie. Ja byłam wtedy w pracy, w kolejowym ośrodku zdrowia. Współpracownicy powiedzieli mi, że mam jechać na miejsce, ale nie powiedzieli, co się stało. Zachowywali się bardzo dziwnie. Kierowniczka wysłała ze mną pogotowie. Na miejscu, na torach zobaczyłam moje dwie córki leżące obok siebie w odległości około 300 metrów od stojącego pociągu. To jest uczucie nie do opisania. Nigdy w życiu nie zapomnę widoku moich córek. Nie płakałam, nie uroniłam ani jednej łzy. Ja wrzeszczałam, na cały głos wrzeszczałam - opowiada o tragedii pani Teresa.

Święta bez Ewuni, życie bez Ewuni

Od śmierci żony pan Tomasz nie włączył telewizora. Mniej go obchodzi  to, co dzieje się na świecie. Jego życie bez ukochanej osoby wygląda zupełnie inaczej.
- Pierwsze święta bez Niej były bardzo smutne, bardzo milczące. Razem z synem spędziliśmy je u rodziny, od strony Ewuni. Ale miałem prezent dla żony. Pod choinkę. Dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia został podpisany akt notarialny powołania  fundacji na cześć Ewuni. Ode mnie. „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą. Fundacja Ewunia dla młodzieży uczącej się”. Ona była pedagogiem, kochała młodzież i była dla niej autorytetem. Dla mnie była wielkim człowiekiem, dlatego chciałem złożyć Jej hołd - mówi pan Tomasz.

I dodaje, że pierwsze święta były okropne, ale gdy zbliżają się kolejne, jest mu jeszcze trudniej.
- Ubiorę choinkę, zawieszę ozdoby świąteczne w domu. Zrobię to tak, jak chciałaby Ewunia. To nie będzie to samo, bo Jej już nie ma. Razem z synem pojadę na święta do rodziny. Tyle. Mówią, że czas leczy rany. Myślę, że w moim przypadku czas nie pomoże - mówi pan Tomasz.
I zatapia się w modlitwie, bo ona pomaga mu przetrwać. Każdego dnia o godz. 6:00 rano  jest na mszy świętej, potem idzie do pracy, a po niej... do Ewuni. Na grób. Tam zapala znicz, modli się, rozmawia z żoną. To nie jest rytuał, to nie jest nawyk, ale bardzo silna potrzeba. Potem wraca do domu. Je mniej niż wcześniej, i to tylko dlatego, że najbliżsi go nakłaniają. Dużo czyta. Czyta, bo zapisał się na studia teologiczne. I modli się. Zawsze ma przy sobie różaniec. Mówi, że w świadomości myśli o zmianie stanu. Za zgodą biskupa chciałby zostać księdzem. Twierdzi, że Ktoś na górze wymyślił dla niego taki plan. Chce odbyć pieszą, samotną pielgrzymkę, by utwierdzić się w przekonaniu, że dobrze postępuje.
- Czekam tylko, aż syn się usamodzielni, bo nadal studiuje, więc pomagam mu. Potem pomyślę o sprawach duchownych, ale nigdy Piotr nie straci ojca czy dziadka i zawsze będzie mógł na mnie liczyć - mówi pan Tomasz. Dziś w religii odnalazł ukojenie.

W Wigilię zawsze dwa talerzyki dla córek

Życie pani Teresy po tragedii było nie do zniesienia. Mąż zaczął bardzo intensywnie pić, coraz mniej zarabiał, nie było go w domu. Wszystko na jej głowie. Dwóch synów i mnóstwo myśli w głowie. Do tego ostre, ludzkie języki, które nie szczędziły plotek i wymysłów.

- Pierwsze święta po śmierci dziewczyn? Zginęły w styczniu. Po ich śmierci natychmiast rozebrałam choinkę i stroiki w domu. Przed kolejnym Bożym Narodzeniem choinka ubierana była z płaczem. Na wigilijnym stole od śmierci córek zawsze ustawiam dwa talerzyki więcej i dodatkowo jeden dla przybysza. Bez nich święta już zawsze były skromne. Pomoc, jaką miałam od córek, była ogromna. Pamiętam, jak razem wszystko przygotowywałyśmy, piekłyśmy ciasta, robiłyśmy porządki. Do dziś mam takie wrażenie, że jak przygotowuję święta czy mam trudną pracę do wykonania i jestem pewna, że sobie nie poradzę, że nie zdążę na czas, coś dziwnego się dzieje. Wszystko pięknie się układa, czuję ich obecność i to, że one mi pomagają. Może to dziwne, ale często się nad tym zastanawiam, jak to możliwe? Jak to się stało, że pokonałam wszystkie trudności - jakby pomagały mi jeszcze co najmniej dwie osoby - mówi pani Teresa.

Pani Teresa o córkach myśli zawsze. W święta Bożego Narodzenia najważniejsza jest dla niej wizyta na cmentarzu.
- Od śmierci córek moja Wigilia wygląda podobnie. Wstaję rano, wykonuję jakieś drobne prace i jadę do córek. Czasem sama, czasem z synami. Zawożę na grób małą choinkę lub świąteczny stroik, zapalam znicz. Mam też przy sobie zboże. Kiedyś przeczytałam, że to taka forma dzielenia się opłatkiem ze zmarłymi. Dzielę się z Nimi i rozmawiam. Proszę, żeby mnie wspierały, żebym jakoś mogła znieść ich brak - mówi pani Teresa.

 

Ewunia była wielka

- To był cudowny człowiek. Każdemu mężczyźnie życzyłbym takiej żony. Wiem, że szacunek miała też u innych nauczycieli i uczniów (jej była uczennica rzuciła wszystko i przyjechała na pogrzeb z Anglii). Była dobra, zabawna, szczera, nie lubiła obłudy i w każdym widziała człowieka. Kiedyś nawet nasz znajomy, który miał duże problemy z alkoholem, powiedział, że Ewunia - chociaż wściekła, że nie chciał walczyć z nałogiem -  zawsze widziała w nim człowieka, nie tylko  pijaka. Ona po prostu dla mnie była wielka i jedyna. Bardzo mi jej brakuje - mówi pan Tomasz.

Córki mam w głowie i w sercu

Pani Teresa, mimo że od tragedii minęło ponad 20 lat, nigdy nie zapomni tego, co się stało. W normalnym funkcjonowaniu pomaga jej działalność społeczna na rzecz gminy i... tabletki. I choć lubi ludzi, jest bardzo aktywna, lubi się śmiać i bawić, to smutek zawsze w niej pozostanie.
- Od tego dnia nieprzerwanie biorę tabletki. Już nie raz próbowałam z nich zrezygnować, ale momentalnie dopada mnie depresja. Bez nich nie daję rady. Oprócz tego przy życiu trzyma mnie działanie. Głównie na rzecz gminy. Jestem organizatorem wielu imprez, udzielam się. To, że mogę coś dobrego dla ludzi zrobić, że mogę pomóc, daje mi siłę - mówi pani Teresa.

 

***
Pani Teresie i panu Tomaszowi nie można życzyć wesołych świąt, bo dla nich wesołe one już nigdy nie będą. Życzymy zatem, by były spokojne i by ich bliscy w sposób tylko im znany zasiedli razem z nimi przy wigilijnym stole.

 

Ewa Tarnowska-Ciotucha

POLECAMY


Zainteresował temat?

0

0


Komentarze (0)

Komentowanie zostało wyłączone.
reklama
reklama

Społeczność

Doceniamy za wyłączenie AdBlocka na naszym portalu. Postaramy się, aby reklamy nie zakłócały przeglądania strony. Jeśli jakaś reklama lub umiejscowienie jej spowoduje dyskomfort prosimy, poinformuj nas o tym!

Życzymy miłego przeglądania naszej strony!

zamknij komunikat