- Po co w ogóle są te rady osiedla, skoro Urząd nas ignoruje - pytają członkowie Rady Osiedla Łódzka - Wysoka - Sadowa.
-23 kwietnia RO zorganizowała spotkanie z mieszkańcami, na które zaprosiliśmy prezydenta Chojniaka. W spotkaniu wzięło udział ok. 100 osób. Prezydenta nie było, Urząd Miasta reprezentował wiceprezydent Karzewnik, poza tym był komendant Straży Miejskiej, przedstawiciel policji, inżynier miasta. Zorganizowaliśmy to spotkanie tylko dlatego, że chcieliśmy, aby mieszkańcy zapoznali się ze staraniami, jakie RO poczyniła w kwestii udrożnienia drogi na odcinku od Topolowej do Łódzkiej, generalnie w kwestii skomunikowania osiedla - mówi przewodniczący RO Łódzka - Wysoka - Sadowa, Jerzy Musiał.
Mieszkańcy osiedla od lat próbują rozwiązać impas komunikacyjny, który powstał w rejonie Łódzkiej. Uliczka, która łączyła kiedyś ulice Topolową i Łódzką, nie jest drogą publiczną, bo należy do wspólnot mieszkaniowych z bloków Łódzka 35a, 35, 37, 39, a korzystają z niej właściciele garaży, mieszkańcy innych części osiedla, dzieci idące do szkoły. Uliczka jest wąska, dwa samochody mogą wyminąć się na niej z trudem. Stwarza to realne niebezpieczeństwo, a problem narasta zwłaszcza zimą. Jedynym rozwiązaniem wydawało się użyczenie miastu przez wspólnoty mieszkaniowe gruntów, na których znajduje się osiedlowa uliczka. Pozwoliłoby to na przejęcie zarządu nad tą drogą przez MZDiK i utrzymanie jej we właściwym stanie.
- Nasz pomysł został zaakceptowany, pozytywną opinię na ten temat wydał zespół radców prawnych działający przy prezydencie miasta - mówi przewodniczący. Szefowie RO rozpoczęli trudne i długie rozmowy z zarządami wszystkich pięciu wspólnot. Przekonywali do przekazania miastu w użyczenie wspólnotowych gruntów leżących pod uliczką. Kiedy już wszystkich przekonali... miasto zmieniło zdanie. Dlaczego? Aby pozostałe wspólnoty w mieście nie poszły za przykładem tych z Łódzkiej.
- Spotkanie z 23 kwietnia nie spełniło oczekiwań. Z ust wiceprezydenta Karzewnika usłyszeliśmy odpowiedź, że znowu wracamy do punktu wyjścia, do planu zagospodarowania przestrzennego, że nie możemy czynić precedensu w kwestii użyczenia, ponieważ podobne procedury chcieliby wszczynać właściciele innych wspólnot mieszkaniowych. Nic nowego nie wydarzyło się więc na tym spotkaniu. Dlatego uznaliśmy, że pozostaje nam chwycić się ostatniej deski ratunku, ostatniej szansy, która być może spowoduje, że będzie się traktowało rady osiedla poważnie i odpowiedzialnie, jako równoprawnych partnerów w rozmowie. W związku z tym wystąpiliśmy do prezydenta miasta z inicjatywą zorganizowania okrągłego stołu. Dokument z taką inicjatywą został złożony w Biurze Podawczym Urzędu Miasta 28 kwietnia.
Odpowiedzi jeszcze nie otrzymaliśmy - mówi Jerzy Musiał, a wtóruje mu jego zastępca w Radzie Krzysztof Sudra: - Zamiast być nam wdzięcznym, że opracowaliśmy rozwiązanie, które można skopiować, aby rozwiązać problemy na innych osiedlach, to Urząd się boi. To po co ten Urząd jest? Nie po to, aby rozwiązywać problemy? Nie po to, aby podłapywać dobre pomysły? Pan prezydent Chojniak na spotkanie nie przyszedł, zawiódł ogromną część tego osiedla, która liczyła na to, że usłyszy przynajmniej parę słów na temat, dlaczego tutaj nic się nie robi. Rok temu sam obiecał, że pewne kwestie mogą zostać rozwiązane poprzez plan zagospodarowania osiedla, chociażby w kwestii odpadów komunalnych, placu zabaw, zieleni, dróg. Wiadomo, że plan zagospodarowania przestrzennego reguluje wszystko na danym osiedlu. Ale cóż, rok minął i ani o planie, ani o perspektywach, ani o niczym innym nie było słychać. Ostatnie spotkanie w ogóle nie miało sensu, bo pan Karzewnik to, co miał nam do powiedzenia, to już dawno powiedział. Nawet o milimetr nie posunęliśmy się w rozmowach - mówi Sudra.
Dlaczego impasu komunikacyjnego na osiedlu nie można rozwiązać od lat, to tylko jedno z wielu pytań, jakie zadają sobie członkowie Rady Osiedla? Kolejne brzmi: po co w ogóle rada powstała? Powinna być - jak sami mówią - przedłużeniem ręki władz miasta w terenie, innymi (urzędniczymi) słowy organem pomocniczym, tymczasem jej członkowie czują się jak piąte koło u wozu. - W innych miastach wygląda to tak, że UM zleca coraz więcej zadań radzie osiedla, bo mieszkańcy, którzy tworzą tę radę, mieszkają na tym osiedlu, żyją tam na co dzień, znają problemy i priorytety, wiedzą, co trzeba zrobić. Po to jest przecież rada, żeby podpowiadała rozwiązania. A co się u nas dzieje? Okazuje się, że miasto wydzierżawia teren pod śmietniki TBS-owi, po drugiej stronie Łódzkiej robione są jakieś inwestycje, zachodzą wymiany gruntów między spółdzielniami, powstaje market "Piotr i Paweł", ale Rada Osiedla wie to tylko z plotek. My nie jesteśmy o niczym informowani. Czujemy się zbędni - mówi wiceprzewodniczący Sudra. - Urząd chyba nie bardzo wie, po co w tym mieście jest. Tłumaczono nam, że nasze rozwiązanie dotyczące drogi będzie niekorzystne dla miasta. Ale co to znaczy "dla miasta"? A my to kim niby jesteśmy? Przecież miasto to my, a Urząd ma być dla nas. Tymczasem wydaje się, że Urząd przyjął zupełnie inną definicję, że miasto to urzędnicy, a my to jakaś druga kategoria.
Czy problemy osiedla rozwiąże okrągły stół?
AS