Bez menstruacji, jego comiesięcznej udręki, z pojawiającym się zarostem, o którym marzył od zawsze. Oni nie mieli beztroskiego dzieciństwa, okres dojrzewania był koszmarem. W życiu dorosłym nazywani zboczeńcami, pedofilami, ciotami czy lalusiami. Dziś są wolni, we własnych ciałach. O drodze do bycia sobą opowiadają Anna z małej wsi i Rafał, były mieszkaniec Piotrkowa.
W Polsce coraz więcej mówi się o osobach transseksualnych. Rząd pracuje nad ustawą, która pozwoliłaby zmienić płeć dużo łatwiej, taniej i bez długotrwałych spraw sądowych. Jak na razie droga osób, które chcą zmienić płeć, jest bardzo długa i kręta. Brak akceptacji społecznej jest powodem wielu prób samobójczych ludzi, którzy nie ze swojej winy znaleźli się w innym ciele. Ania i Rafał zgodzili się opowiedzieć swoje historie, przez które krzyczą: nie jesteśmy zboczeńcami!
Rafał
Z Rafałem spotykam się w cukierni “Wspomnienia z Wenecji” w jednym z miast na południu Polski, gdzie osiedlił się po wyjeździe z rodzinnego Piotrkowa. Chce mi opowiedzieć o swoich wspomnieniach, ale te, o których rozmawiamy, na pewno nie są piękne jak Wenecja. A on? Niewysoki, z zarostem na twarzy i włosami zaczesanymi do tyłu. W marynarce, spodniach zupełnie nierzucających się w oczy. Spokojny i zdystansowany do swojej przeszłości. Aż trudno uwierzyć, że kiedyś był dziewczyną. Sprawia wrażenie fajnego kumpla, z którym można pogadać o świecie. Szczególnie tym z fantastyki i tym z przestrzeni kosmicznej.
Czułem się inny
- Chęć zmiany płci to nie jest pomysł, to nie jest nawet bodziec. To się po prostu czuje. Od dzieciństwa. Jeszcze człowiek nic nie rozumie, ale czuje, że coś z nim jest nie tak. Ja tak miałem. Jako dziewczyna bawiłem się samochodami, żołnierzykami i chciałem przebywać z chłopakami. Z nimi łazić po drzewach i tłuc ich, jeśli zaszła taka potrzeba. W tych naszych dziecięcych zabawach zawsze odgrywałem męskie role, mimo że byłem dziewczyną. Nie zdawałem sobie sprawy, co się dzieje, ale czułem, że jestem inny, nie taki sam jak rówieśnicy. Trudno wytłumaczyć, co się wtedy czuje. Nienawidziłem sukienek, kokardek we włosach, w które próbowała ubrać mnie mama. Nie miałem pojęcia, o co chodzi, aż do momentu, kiedy w radiu usłyszałem, na czym polega mój problem – na tym, że moje ciało ma inną płeć niż mózg - opowiada Rafał.
W latach osiemdziesiątych, kiedy o Internecie nie było jeszcze mowy, zdobycie rzetelnych informacji na temat transseksualizmu graniczyło z cudem. - To było w nocy. Przez przypadek włączyłem radio, a tam trwała rozmowa z osobą taką jak ja. Poczułem, że ta rozmowa była jakby o mnie. Wtedy zorientowałem się, jaki mam problem. Od tego momentu wiedziałem, że kiedyś zrobię operację i nie będę musiał nikogo udawać. Bo próby “normalnego” życia w nieswoim ciele to ból, bunt, frustracje i depresje. To potworne, kiedy człowiek nie czuje się sobą - mówi Rafał.nextpage
Nienawidziłem własnego ciała
- Wtedy było najgorzej. Byłem dziewczyną, a pociąg miałem taki, jaki miałem, do dziewczyn. Od zawsze podobały mi się dziewczyny, ale nie byłem osobą homoseksualną. Po prostu siebie widziałem w roli męskiej. Z dziewczyną. Miałem sny, a ich nie da się oszukać. Często w tym czasie śniłem, że biorę ślub z kobietą. Byłem ubrany w garnitur i po prostu byłem facetem. Okres dojrzewania był koszmarem. Nienawidziłem rosnących piersi, ukrywałem je pod luźnymi, męskimi bluzami. Irytowały mnie te widoczne atrybuty, ale męki przechodziłem też co miesiąc, kiedy dostawałem okres. To jednak można było ukryć i to było ważne. Z piersiami gorzej. Nie chciałem być postrzegany przez innych jako dziewczyna. To było nie do zniesienia. Brak wiedzy i możliwości rozmowy, życie w małym mieście, takim jak Piotrków, było bardzo trudne. Ludzie nie rozumieli i pewnie do dziś nie rozumieją tego problemu - mówi Rafał.
Rafał twierdzi, że człowiek, którego dotyka taki problem, musi być bardzo silny psychicznie. On był. - Trudno wytłumaczyć innym, jak to jest, kiedy nienawidzi się własnego ciała, kiedy czuje się, że ma się coś nie swojego. Ludzie myślą, że to zboczenie, fanaberia i nie chcą znać takiego człowieka - mówi Rafał.
Rafał był bardzo samotną nastolatką. By przetrwać i próbować żyć normalnie w nieswoim ciele, zatapiał się w książki. Świat fantazji był dla niego ucieczką.
- Nie miałem z kim porozmawiać o tym problemie, nie miałem się komu zwierzyć, zresztą bałem się. Byłem outsiderem, który w dodatku ma bardzo dobre stopnie. Koleżanki chodziły na dyskoteki, ja nie, podrywały chłopaków, ja nie… Ja zatapiałem się w książkach, by uciec od rzeczywistego świata. To nie jest fajne, kiedy jest się odrzucanym przez rówieśników. Wielu z tego powodu popełnia samobójstwa. Ja byłem tym, kim byłem, i te frustracje musiałem gdzieś wyładować. Szło to w dobrą stronę literatury, ale jako dziewczyna byłem też niegrzeczny. Wtłuc chłopakom też potrafiłem. Po latach dowiedziałem się, że rówieśnicy mówili o mnie, że jestem “homonietego” - mówi Rafał.
“Jak ma tak być, to niech będzie”
- Od momentu podjęcia decyzji o operacji zmiany płci do samego jej wykonania minęło 12 lat. Nie wiedziałem, gdzie szukać pomocy. Nie było Internetu, świadomość ludzi bardzo mała. Poza tym konsultacje u specjalistów były bardzo drogie. Nie było mnie na nie stać. Ale udało mi się. Proces dochodzenia do operacji jest długi i trudny. Badania, wizyty u seksuologów, psychiatrów, psychologów, setki pytań, testów. Dużo rozmawia się o dzieciństwie, o widzeniu siebie w przyszłości. Specjaliści zwracają uwagę na wygląd, strój. Jak trafi się na niewłaściwego lekarza, to próbują przypisać różne dziwne skłonności lub dewiacje. I to jest potworne. Poza tym jest dużo badań fizjologicznych, nawet rentgen czaszki jest konieczny. Lekarze stwierdzają, czy człowiek kwalifikuje się do takiej operacji. Ja się kwalifikowałem. Zresztą nie miałem wątpliwości nigdy. Wiedziałem, że kiedyś to zrobię. Na pewno. Szybko chciałem mieć nowe dokumenty. Konieczna była sprawa w sądzie i obecność rodziców. Uważam, że to jest bez sensu. Zmiana aktu urodzenia nie powinna odbywać się wyrokiem sadowym. Powinno być postanowienie sądu. Biegły na podstawie opinii powinien wydać postanowienie i po sprawie. Byłoby prościej i dużo mniej stresu, zwłaszcza dla rodziców, którzy tu nie mają nic do gadania. Moja sprawa trwała 30 minut, które wykorzystała mama. Próbowała przekonać sąd, że to moja fanaberia. Jak większość rodziców zresztą. Ojciec powiedział jedno zdanie: “Jak ma tak być, to niech będzie” - opowiada Rafał.nextpage
Zarost cieszył najbardziej
Podczas procedury diagnostycznej pacjent dostaje pierwsze hormony i pojawiają się zmiany. One najbardziej cieszyły Rafała. - Po pierwszym zastrzyku poczułem ogromną ulgę. Pojawił się zarost i z niego najbardziej się cieszyłem, bo było go widać. Inni zobaczyli, że jestem facetem. Goliłem się wtedy z taką pasją, żeby tylko szybciej urósł i był gesty. Pojawiały się włosy “na klacie”. To bardzo cieszyło. Już po pierwszym zastrzyku zniknął okres i to było super. Poza tym zmienił mi się głos. Może nie tak, jakbym chciał, bo chciałbym bardziej słyszalnej zmiany… Nie mam typowo męskiego głosu - wystarczy posłuchać mnie przez telefon. Czasem jak dzwonię do kogoś obcego w sprawie służbowej i przedstawiam się z imienia i nazwiska, osoba po drugiej stronie uparcie zwraca się do mnie “proszę pani”. Mówię wtedy do takiej kobiety “proszę pana”, chociaż wyraźnie słychać, że to kobieta lub odwrotnie. Bywam złośliwy w takich momentach. Żałuję, że nie jestem trochę wyższy (mam 165 cm wzrostu) i dość małą stopę (39). Dostać męskie buty w moim rozmiarze to cud. Kiedyś znalazłem taki sklep i od razu kupiłem 4 pary. Pamiętam, jak stałem przed lustrem i gapiłem się na tę moją owłosioną już gębę. Dobrze, że miałem małe lustro (śmiech). Co z otoczeniem? Kiedy zaczęły zachodzić zmiany, zmieniłem otoczenie. W Piotrkowie nie miałbym życia. W moim nowym środowisku nie wspierali mnie, ale też nie wytykali paluchami. Miałem to szczęście. Później były operacje. Dwie. Najpierw mastektomia, czyli usunięcie piersi, a potem miałem usuwaną macicę i jajniki. To była wielka ulga. Ale operacja to nie wszystko. Do końca życia trzeba brać hormony. Ja mam zastrzyki, które robię sobie mniej wiecej raz w miesiącu. Wszystko zależy od tego, czy jest się po operacji, czy nie. Jeśli tak, to te dawki są rzadziej serwowane. Ja mam całą pupę pokłutą. No i koszty. Paczka kosztuje mnie około 20 zł, ale są tacy, którzy płaca 40 zł. Koszty rekonstrukcji narządów to są wielkie pieniądze - mówi Rafał.
“Na faworka”? Nie, dziękuję!
Rekonstrukcje męskich narządów płciowych wykonują w poznańskiej klinice. Jak mówi Rafał – to są kosztowne atrapy. - Około 30 tys. zł kosztują męskie narządy, i nie są one zbyt udane. Nazywam to metodą “na faworka”, czyli kawałek skóry pobranej z brzucha przewleczonej i sterczącej wyżej niż jest to w naturze. Oczywiście jest to narząd niefunkcyjny. Za coś takiego dziękuję. Nie jest mi to do szczęścia potrzebne. Za granicą, np. w Czechach, robią rekonstrukcje z mięśni pobranych z ręki lub uda, w środek wkładają kawałek kości np. z żebra i wtedy to ma sens. Taki narząd kosztuje około 100 tys. zł. Kogo na to stać - pyta Rafał.
Urodziłam córkę i mam córkę
Mama Rafała nie zaakceptowała zmiany. Mówi, że urodziła córkę i ją nadal ma. Dlatego do dziś nie wie, że Rafał jest po operacji. - Próbowałem rozmawiać, tłumaczyć, ale to nic nie dało. Mama nigdy nie przyjęła do wiadomości zmiany. Rzadko bywam w domu rodzinnym, bo za dużo mnie to kosztuje bólu. Wyglądam jak facet, ubieram się jak facet, czuję jak facet, a mama mówi do mnie poprzednim imieniem. To jest koszmar. Czy mam żal? Nie, bo sam nie wiem, jak zachowałbym się w takiej sytuacji. Niestety jak przyjeżdżam do mamy, to bez brody, bo tak wyglądam bardziej …”dzieciuchowato”. Dalsza rodzina nie ma z tym problemu. Byli jednak tacy znajomi (wykształceni, inteligentni ludzie), którzy pytali, czy to jest zaraźliwe - mówi Rafał.
Ja, dziewczyna i kot
Rafał ma dystans do przeszłości. Nie zwraca na siebie uwagi, niczego nie stara się nikomu udowodnić. Potrafi szczerze mówić o tym, co było, ale zamknął ten rozdział. Zgodził się na szczerą rozmowę, by propagować wiedzę na ten temat. Chce, by ludzie wiedzieli, że osoby, które zmieniły płeć, nie są dewiantami, tylko normalnymi ludźmi. Przyznaje, że nie wyobraża sobie siebie jako kobiety. Nawet potrafi na ten temat żartować (historia z policją, która widząc rozbieżność między wyglądem a dokumentami, puściła go bez mandatu, bo… nie wiedziała, co zrobić). Starał się zapomnieć o braku tolerancji, o tym, że wielu uznawało go za osobę homoseksualną, o samotnym dzieciństwie i o tym, że - jak sam żartuje - w każdej chwili za to kim jestem mógł “dostać z liścia” (w twarz - przyp. red.). Przyznaje, że miał szczęście. Wyzwisk, tych bezpośrednich, nie usłyszał wiele. Dziś jest sobą. Wreszcie we własnym ciele. Mieszka z kobietą i kotem.
- Moja dziewczyna zaakceptowała mnie takim, jakim jestem. Powiedziała pani, że musi mieć wewnętrzną mądrość w sobie, że nie przeszkadza jej moja przeszłość? Świetnie to pani ujęła. Dzieci nie chcemy, ślubu też. Jest dobrze jak jest. O przeszłości przypominam sobie tylko wtedy, kiedy robię zastrzyk. Czy jestem szczęśliwy? Jestem, na tyle, na ile w dzisiejszym świecie można być szczęśliwym - podsumowuje Rafał.
Anna
Kiedy dzwonię do Anny, by poprosić ją o rozmowę, ona nie ma czasu, bo biegnie właśnie do kosmetyczki. Po wizycie oddzwania i zaprasza mnie na kawę w drugi koniec Polski. Mieszka w dużym mieście, bo na małej wsi, z której pochodzi, nie miałaby życia. Malutkie mieszkanie, mnóstwo książek, pies i Anna - wysoka, zgrabna kobieta, z włosami upiętymi w kok i opaską na głowie. To ona. Z czerwonymi paznokciami i pierścionkiem na palcu. Od momentu, kiedy przestała być Adamem, minęło kilkanaście lat, a może tak naprawdę nigdy nim nie była? Chce mówić, mimo że jej historia jest tragiczna.
Do komunii w sukience
- Moje dzieciństwo było bardzo smutne. Pochodzę z małej wsi. Każdy myślał, że smutek, który w sobie miałam, spowodowany był moją wrodzoną wadą serca (byłam najbardziej chorowita z trójki rodzeństwa). Ale to nie był powód. Pamiętam, jak przyszedł czas Pierwszej Komunii. Będąc chłopcem, chciałam włożyć białą sukienkę. Nie chciałam garniturku. Kiedy chodziłam na szkolne zabawy choinkowe, przebierałam się za dziewczynę. Przebierałam? W zasadzie to nie lubię tego słowa. Ja się ubierałam w damskie rzeczy, a nie przebierałam. Przebrać to można się za słonia albo włożyć maskę dzika. Ja się ubierałam w rzeczy mamy. Rodzeństwo wtedy biegało i wrzeszczało: “Mamo, mamo, on się ubrał w twoje ciuchy”. A ja od zawsze chciałam być dziewczyną. Bawiłam się z dziewczynami i podczas tych zabaw małych dzieci zawsze mówiłam koleżankom, że ja chce być taka, jak one i chcę mieć to, co one. Nie miałam i byłam zamknięta. Zresztą na wsi, z której pochodzę, panowało przekonanie, że facet to facet, a dziewczyna to dziewczyna. Facet ma się ożenić, posadzić drzewo, zbudować dom i mieć syna. Ja byłam chłopakiem, ale czułam się jak dziewczyna. Trudno to wytłumaczyć - mówi Anna.nextpage
Jestem Anka
- Okres dojrzewania też był trudny. Bardzo przeszkadzały mi atrybuty męskie. Mówiąc dosadnie, nienawidziłam tego, co mam między nogami. Brzydziłam się tego bardzo, czułam wstręt, odrazę, czułam, że się duszę, że nie mogę się z tego wyzwolić. Nie czułam się sobą w swoim ciele. Marzyłam, by mieć piersi i wszystkie atrybuty kobiece. Będąc nastolatkiem, w szkole trzymałam się zawsze z dziewczynami. One były podrywane przez chłopaków i… ja też. Przedstawiałam się jako Anka. Nie, to nie było dziwne, bo dziewczyny odbierały to jako moje żarty. Faceci się nabierali i było śmiesznie. A ja myślałam wtedy: “jak to by było fajnie, gdyby to nie była zabawa, tylko tak na serio”. Jeden taki nawet zaczął się mną interesować, kokietować, ale traktował mnie jak kolegę, faceta, a mnie to nie odpowiadało. Nie byłam przecież gejem. Wtedy miałam na imię Adam - nienawidziłam i do dziś nienawidzę tego imienia. Jak ktoś je wypowiada, to mam dreszcze - mówi Anna.
Będę kobietą
Ja chciałam być kobietą i postanowiłam, że nią będę. Rodzice dowiedzieli się o mojej decyzji, gdy miałam 26 lat. Chciałam zrobić operację, brać hormony. Poszłam z ojcem do ogrodu i mówię do niego: “Tato, mam problem, i to bardzo trudny. Chcę zmienić płeć”. Ojciec bał się, bym nie popełniła błędu. Był spokojny, ale wiem, że mocno przeżył tę rozmowę. Tłumaczyłam mu, że leczenie jest długie, mozolne i można się wycofać. Już wtedy wiedziałam, że decyzja zapadła. Nie zrezygnuję. Z mamą nie mogłam o tym porozmawiać, bo jest kochająca, ale nadopiekuńcza. Wiedziałam, że będzie płakać. Płakała, a tę wiadomość przekazał jej ojciec. Po latach, kiedy do mnie przyjechała, a ja byłam w okresie transformacji, powiedziałam jej: “marzyłaś, żeby mieć pierwszą córkę, i ją masz. Masz córkę! Musisz się z tym pogodzić”. Pogodziła się. Dziś mówi do mnie Aniu. Moje obecne drugie imię wymyśliła mama, kiedy była ze mną w ciąży. Anna - to imię wybrałam podświadomie, bo chciałam, by tak nazywali mnie już w dzieciństwie.
Pierwsza próba, pierwsza blizna
Anna ma ładne, damskie dłonie, długie ręce, a na jednej z nich od góry do dołu blizny.
- Pierwszy raz chciałam się zabić, gdy miałam 22 lata. Powiedziałam koledze, że chcę być dziewczyną, a on zaczął wykrzykiwać “Głupi, głupi, chce być babą, zwariował, głupi”. Wtedy chciałam się zabić po raz pierwszy. Bałam się, że po takiej decyzji społeczeństwo mnie nie zaakceptuje, że będę postrzegana jako homoseksualista, którym nie byłam. To był koszmar nie do zniesienia. Potem było jeszcze wiele takich prób, łącznie ze śpiączką, ale zawsze udawało się mnie odratować. Nie mogłam żyć w ciele faceta, a w ciele kobiety nie byłam akceptowana. W dzieciństwie i latach młodzieńczych nie byłam wytykana palcami. Wszystko zaczęło się później. Nazywali mnie pedałem, lalusiem, ciotą, zboczeńcem, a nawet pedofilem. Jak mieszkałam z partnerem, to wypisywali na moich drzwiach wulgarne napisy. Byłam wykończona psychicznie i znów próbowałam się zabić. Wszystkie moje blizny powstały z nietolerancji i szykanowania przez innych. Dziś się tego wstydzę. Było bardzo ciężko. Ludzie przypisywali mi dewiacje, choroby psychiczne. Desperacko próbowałam im tłumaczyć, że ja mam psychikę kobiety, że czuję jak kobieta i myślę jak kobieta, ale mam biologię męską. Byłam transseksualistą, ale dla ludzi oznaczało to homoseksualizm, pedofilię i wszystko w jednym. A człowiek transseksualny jest bardzo wrażliwy. To nie jego wina, że natura go tak ukarała. Próbowałam szukać odpowiedzi, dlaczego taka jestem, nawet w kartach, modliłam się. Nie wiem, może Bóg zrobił mi psikusa, może obierając mi tak trudną drogę, chce, bym była lepsza, doskonalsza. Dziś góruję nad innymi. Znam psychikę damską i męską - mówi Anna.
Może to minie
Może mu przejdzie, może mu minie - tak myśleli ludzie z otoczenia Anny, kiedy była jeszcze mężczyzną. Sama w to uwierzyła. Uwierzyła tak mocno, że ożeniła się. Z Małgosią. - Poznałam ją na dyskotece w naszej wsi. Nasi rodzice mieszkali około 7 km od siebie, w sąsiednich miejscowościach. Wtedy to był akt desperacji. Próbowałam ratować siebie, ale jak szłam do ołtarza, to miałam ochotę uciec i zadawałam sobie pytanie, co ja robię. Ona nic nie podejrzewała, ale wszyscy jej mówili, że ja jestem laluś. Inni twierdzili, że gdybyśmy zamienili się rolami, to byłoby z nas idealne małżeństwo - mówi Anna.
Idealne nie było i rozpadło się po 19 miesiącach. Anna twierdzi, że próbowała być z Małgosią, chciała, by razem wyjechali i zaczęli samodzielne życie.
- Rodzice jej zabraniali. Ona była pod silnym ich wpływem. Jej ojciec pił, bił i katował. Taka to była rodzina - mówi Anna. Rozwód trwał cztery. Wreszcie został wydany wyrok. Wtedy Damian, ich syn, był już na świecie.
- Damiana kochałam miłością matczyną, nie ojcowską. Po rozwodzie walczyłam o niego w sądzie przez 13 lat. Chciałam, żeby był ze mną. Nie udało się. Był z dziadkami, nawet po tym, jak Małgorzata popełniła samobójstwo. Podcięła sobie gardło.
- Kilka dni wcześniej zapraszałam ją do siebie, chciałam porozmawiać. Ona akceptowała moją inność. Nawet powiedziała, że potrafi to zrozumieć. Mój syn powiesił się cztery lata po niej. Od jego śmierci minęło już pięć lat… Obwiniam o to wymiar sprawiedliwości. Gdyby nie sądy, mój syn dziś by żył - mówi Anna.nextpage
Niezła ze mnie laska…
Transformacja u Anny trwała 6 lat. Kobieta ma niezwykłą pamięć do dat. Operuje szczegółami. Pamięta każdy etap transformacji. Od wizyt u specjalistów, poprzez odpowiedzi na 4,5 tys. pytań, badania i testy. W międzyczasie wniosła sprawę do sądu o zupełne sprostowanie aktu urodzenia i kiedy je dostała, nie wierzyła własnym oczom. To było wielkie szczęście. W czasie transformacji były też hormony, po których pojawiły się skutki uboczne i znów fizyczne cierpienie. Była jednak szczęśliwa, że się zmienia.
- Pamiętam ból, kiedy rosły mi piersi. Cieszyłam się. Zaczynałam wyglądać jak kobieta. Przeglądałam się w lustrze i mówiłam sobie: “Niezła ze mnie laska” - mówi Anna. Do dziś, mimo braku czasu, stara się dbać o siebie. Chodzi do kosmetyczki “na paznokcie, brwi, fryzury”.
Po operacji czułam się jak piórko
Operacja to była trudna decyzja. Anna bardzo bała się komplikacji. Decyzję przyspieszyła wiadomość o wniesienie opłat za zabiegi dla transseksualistów. Bała się, że jeśli nie teraz, to nie zrobi tego nigdy, bo nie będzie jej stać. W Gdańsku stała się prawdziwa kobietą.
- Ciach, ciach i ciach. W kroczu nie zostało nic. Mnóstwo krwi i szwów. Kiedy obudziłam się po operacji, zapytałam pielęgniarkę, czy to jest do czegoś podobne. Pokazała mi lustro. Stwierdziłam, że to jest straszne. Pielęgniarka powiedziała bym była cierpliwa, a za jakiś czas do wszystkiego będzie podobne. Po operacji szłam samodzielnie na zdjęcie szwów. Czułam się szczęśliwa, lekka jak piórko, mimo że miałam 40 szwów i bardzo bolało. Czułam się sobą w swoim ciele. Minęło już 13 lat od operacji i nie cofnęłabym czasu. Nigdy - mówi Anna.
Dziś Anna ma partnera, żyje w związku. On zakochał się w niej, mimo że długo chciała go do siebie zrazić. Zaakceptował ją taką, jaka jest. Czy jest szczęśliwa?
- Szeroki temat. Jestem szczęśliwa, bo jestem sobą i osiągnęłam spokój i szczęście pod tym względem, ale cierpię z powodu śmierci syna. Poza tym niedawno lekarze wykryli mi guza w głowie. Nie wiem, jak to będzie - mówi Anna.
- Osoby transseksualne (tak nazywa się osoby tylko w momencie transformacji, później osiągają konkretną płeć) czują, są wrażliwe, cierpią i nie są dewiantami. Mają takie same potrzeby jak wszyscy - podsumowuje Anna, która jest bardzo aktywną osobą. Dziś robi specjalizację BHP i w indeksie ma prawie same piątki. Poza tym, jak sama mówi, pomaga ludziom. Czyta z kart Tarota i ciągle jest zajęta. Ma mnóstwo spraw do załatwienia.
Ewa Tarnowska-Ciotucha
Komentarze 0