Dzieci chorują i latem są pogryzione przez muchy wielkości orzechów laskowych - mówią mieszkańcy miejscowości Bujnice w gminie Gorzkowice, którzy z problemem pobliskiej chlewni zmagają się już kilka lat. Interweniują, rozmawiają, proszą o pomoc, kogo się da, ale problem pozostaje i nie da się o nim zapomnieć. Dzierżawca chlewni przekonuje, że wszystko jest w porządku.
Problem istnieje od 2006 roku, czyli od momentu, kiedy jeden z przedsiębiorców wydzierżawił gospodarstwo rolne w Bujnicach, miejscowości graniczącej z Gorzkowicami. Budynek, w którym prowadzona jest hodowla, to pozostałość po Państwowym Gospodarstwie Rolnym. Został on wydzierżawiony od Agencji Nieruchomości Rolnych w Łodzi na okres 15 lat. Od tego czasu zaczęły się problemy. A w zasadzie jeden problem - odór nie do zniesienia.
Przedsiębiorca wydzierżawił teren wraz z budynkami gospodarczymi, by hodować tu świnie. Nie byłoby w tym nic nieprawidłowego, gdyby nie fetor, który utrudnia mieszkańcom życie. - Najgorzej jest latem, w weekendy, gdy wieje wiatr od wschodu na zachód i to wszystko idzie w stronę naszych domów. Sobota i niedziela to dni, kiedy najczęściej wylewana jest na pola gnojowica. Czemu te dni? Bo wtedy nie ma kontroli, nikt nie przyjedzie. Wedle przepisów takie rzeczy można robić dwa razy w roku: wiosną i zimą, a w tym gospodarstwie gnojowica leje się non stop. Przy takiej ilości świń, jaka jest tam hodowana, to nas nie dziwi - mówi jeden z mieszkańców okolic chlewni. - Czasem gnojowica płynęła drogą, na działki ludzi i do pobliskiej rzeki - dodaje inna mieszkanka.
- Gnojowicę wylewa (właściciel – przyp. red.) na pola. Kiedyś, jak było jej tak dużo, że nie miał co z nią zrobić, przywiózł duże ilości słomy i na nią wylewał nieczystości. Jak to zaczęło parować, to nie dało się wytrzymać. Smród szczypał w oczy, w gardła, bolały nosy. Poza tym nieraz wyrzucał padnięte świnie na pole. To niech sobie pani wyobrazi - mówi mieszkanka okolicy chlewni.
- Chlewnie są zaniedbane, świń jest tam bardzo dużo, stoją jedna koło drugiej, całe w błocie. Z tego, co wiem, ta gnojowica gromadzona jest w wielkich, betonowych silosach, które swego czasu nie były przykryte i stamtąd odór wydobywał się bez przerwy. Po licznych interwencjach właściciel przykrył te kontenery, ale przyszła zima, napadało śniegu, przykrycia się zawaliły i problem jest ten sam - mówi mieszkaniec gminy.
Mieszkańcy od wielu lat walczą z problemem, o którym nie da się zapomnieć ani na jeden dzień. A jeśli już się uda, to przypominają o tym inni. - Kiedyś ktoś zapytał, czy jestem z Gorzkowic. Powiedziałem, że tak i zdziwiłem się, skąd pytanie. Powiedział, że czuć. No mówię pani, że nie da się wyjść w czystym ubraniu z domu i nie przesiąknąć smrodem. Nie chcemy mieć takiej wizytówki - mówi mieszkaniec Bujnic.
- Najgorsze jest to, że chorują nasze dzieci. Mają alergie, nieżyty żołądka, kaszel, katar. Pediatra z naszego terenu wydała nam oświadczenie, w którym informuje, że odór z pobliskiej chlewni ma na to bezpośredni wpływ. Latem dochodzi jeszcze problem wielkich jak orzechy laskowe much, które gromadzą się w pobliżu chlewni. W oknach mamy założone siatki, to nie wlatują, zresztą prawie nie otwieramy okien. Podczas ostatnich kilkudniowych upałów płakałam z niemocy. Zastanawiałam się, czy nie otwierać okna i udusić się z gorąca, czy otworzyć i udusić się ze smrodu - mówi mieszkanka okolic chlewni.
Ale smród w całej okolicy to jeszcze inny problem dla tych, którzy mają tam działki. - Moi rodzice mieszkają w tej okolicy i często tam bywam. Nie tak często, jak bym chciała, bo w takim smrodzie nie da się żyć. Dlatego muszę zrezygnować z planów budowania tam domu, a taki zamiar miałam. Wiem, że nie sprzedam tej działki nawet za najniższą możliwą ceną, bo kto chciałby tam mieszkać - mówi mieszkanka Piotrkowa.
- Ja i moja rodzina mieszkamy w nowym domu. Nie jest on jeszcze wykończony. Od pewnego czasu nie robimy nic, bo rozważamy wyprowadzkę. Dziecko nam choruje, pediatra diagnozuje, że alergia wystąpiła prawdopodobnie z powodu odoru z chlewni. Nie wiemy, co zrobić, bo domu w takim sąsiedztwie nikt od nas nie kupi - mówi mieszkanka Bujnic. Co na to wszystko dzierżawca chlewni? Uważa, że śmierdziało od zawsze i on nie jest w stanie nic z tym zrobić.
- Nie pasuje im zapach, ale przecież nikt im tego celowo nie robi. Gdybym specjalnie przeszkadzał ludziom, to mógłbym się do tego ustosunkować. Jest hodowla, która była tam wcześniej, i ja ją tylko kontynuuję. Jestem dzierżawcą i staram się o wykup, żeby można było zmodernizować to gospodarstwo. Jeżeli chodzi o stronę prawną tego przedsięwzięcia, to wszystko jest, jak to się mówi, “na legalu”. Gdyby nie było, to mieszkańcy już dawno zabroniliby mi tę hodowlę prowadzić. Wszystko jest zgodnie z przepisami, a świnia ma to do siebie, że śmierdzi. Nie pachnie jak tulipany - mówi Andrzej Gaik, dzierżawca gospodarstwa.
Mieszkańcy z kolei mówią, że w tym miejscu hodowano od zawsze, bo na miejscu obecnego gospodarstwa przed laty znajdowały się Państwowe Gospodarstwa Rolne, ale... - Wtedy nie było takiego problemu. Było mniej świń i gnojowicy nie wylewali non stop na pola. Śmierdziało tylko dwa razy w roku, przez chwilę, no i jak się przechodziło koło chlewni blisko, ale smród nie rozprzestrzeniał się po całej wsi. To nowe gospodarstwo jest bardzo duże i zaniedbane - mówi mieszkaniec gminy.
- Pani wierzy w to, że kiedy tam były PGR-y, to świnie pachniały? Poprzeczka życiowa idzie w górę, każdy ma coraz większe wymagania, ludzie chcą mieć lepsze samochody. Kiedyś jeździło się syrenką i to był wielki luksus, a teraz mówi się, że mercedes jest zły. Tak samo jest w sprawie świń. One jednakowo śmierdziały za czasów PGR-u, jak dziś, tylko wtedy ludzie byli inaczej do tego nastawieni. Pobudowali domy pod samymi chlewniami, to im śmierdzi. Ja nie budowałem tej chlewni, to ludzie się tam dostawili. Poszedł zgrzyt i chcą sprawę na wszelkie sposoby nagłaśniać wszędzie, żeby mnie utrudnić egzystowanie. Mam podobne gospodarstwa w Chełmie i tam usytuowane są one blisko kościoła. Są tam bloki mieszkalne i nikt nie interweniuje, nikomu nic nie przeszkadza - komentuje Andrzej Gaik.
Poprzeczka poprzeczką, a mieszkańcy Bujnic podejrzewają nieprawidłowości w prowadzeniu gospodarstwa. - Wiemy, że były kontrole z sanepidu, z ochrony środowiska, ale nas tam nie było. Nie wiemy, jak przebiegały. Właściciel nas lekceważy i te nasze interwencje i tak nie pomogą – mówi mieszkaniec gminy. - A ja myślę, że pomagają, bo jest trochę lepiej. Jest większy porządek dookoła chlewni i nie wyrzuca zdechłych zwierząt na pola - dodaje ktoś inny.
Ale, póki co, dobrze na pewno nie będzie.
- Na razie nie robię żadnych inwestycji, bo mi nie wolno, a poza tym nie ma sensu inwestować na terenie, który nie jest moją własnością. Zastałem taki stan rzeczy i nie mogę nic w tym temacie zrobić. Nie mogę gospodarstwa powiększyć albo poprzykrywać kontenerów, bo to nie jest moje. Kiedyś przykrywałem te kontenery (betonowe silosy na odchody - przyp. red.). To nic nie dawało.
W sprawie chlewni mieszkańcy organizowali wiele spotkań. Zapraszali też na nie dzierżawcę.
- Ten człowiek nigdy w tych spotkaniach nie uczestniczył. Raz przysłał tylko kierownika. Chcielibyśmy z nim porozmawiać. Poprosić, by spełnił to, co nam obiecywał na samym początku prowadzenia przez niego firmy. Mówił, że zabierze świnie z tego terenu, że to okres przejściowy - mówi mieszkaniec gminy Gorzkowice. Dzierżawca zaś przyznaje, że na spotkaniach z mieszkańcami nie bywa, bo... traktowany jak intruz.
- Bez przerwy mam donosy, kradzieże zwierząt. Nie chcę się pokazywać, bo nie mam siły przebicia i argumentów (!!!), więc po co dyskutować? Policja bez przerwy przyjeżdża, ochrona środowiska - informuje Andrzej Gaik. O pomoc mieszkańcy prosili posła Dariusza Seligę i Urząd Gminy w Gorzkowicach. Ale, mimo starań, nikt jeszcze nic w tej sprawie nie wskórał. - Już w 2007 roku po raz pierwszy wystąpiliśmy do Agencji Nieruchomości Rolnych z propozycją nabycia tej nieruchomości przez gminę. Odpowiedź już wtedy była jednoznaczna. Zgodnie z przepisami prawo pierwokupu ma osoba, która dzierżawi gospodarstwo. Dla nas jest to wielka uciążliwość i bardzo trudny temat. Gmina robi wszystko, by problem został rozwiązany. Wiemy, jak bardzo zdenerwowani są mieszkańcy- mówi Robert Kukulski, zastępca wójta gminy Gorzkowice.
Sprawa chlewni w Bujnicach to cały stos dokumentów w urzędowym segregatorze. Gmina na jednym piśmie nie poprzestała, ale do tej pory problem pozostaje nierozwiązany.
- Wspomniane gospodarstwo kontrolował sanepid, który wskazał pewne nieprawidłowości dotyczące przykrycia pojemników, w których mieszczą się nieczystości. Powtórna kontrola potwierdziła, że dzierżawca usunął te nieprawidłowości. Poza tym były pisma wystosowane do ministra rolnictwa, interweniował poseł Seliga w tej sprawie. I nic. 23 sierpnia wpłynęło pismo z Agencji Nieruchomości Rolnych z informacją o planach sprzedaży tej nieruchomości za kwotę 4 mln 413 tys. zł. Gdyby była taka możliwość, to gmina bardzo chętnie odkupiłaby ten teren i stworzyła tam strefę przemysłową - mówi wicewójt.
Obecny dzierżawca twierdzi, że nic nie wie o planach sprzedaży gospodarstwa przez Agencję Nieruchomości Rolnych. - Pismo w sprawie sprzedaży? Nic nie wiem, dowiaduję się od pani, że chcą to sprzedać. Nie dostałem żadnego pisma. Bardzo chętnie rozwiązałbym ten temat jak najszybciej. Moje życiowe motto brzmi: “Żyć z każdym w zgodzie”. W Bujnicach niestety mi się to nie udało. To jest moja porażka - mówi dzierżawca.
Po informacji o możliwości sprzedaży gruntów mieszkańcy znów chcą zorganizować spotkanie z przedstawicielami władz gminy i obecnym dzierżawcą. Jak się zakończy to spotkanie? Tego nie wiadomo. Dzierżawca dziś nie potrafi sprecyzować swoich planów. - Ta sprawa może się rozstrzygnie, jak to kupię i wybuduję drugą chlewnię u siebie, na terenie gospodarstwa Chełmo. Może przeniosę te zwierzęta z Bujnic właśnie tam? W tej chwili nie mogę obiecać pani ani ludziom, że jutro w Bujnicach nie będzie chlewni. Bo nie będę zabierał sobie środków do życia. To jest moja praca. Muszę zarobić, utrzymać firmę. To nie jest takie proste, jakby się wydawało. Chciałbym to kupić, ale moje plany nie są ode mnie uzależnione. Nie wiem, czy będą to chcieli sprzedać, nie wiem, ile to będzie kosztowało, nie wiem, czy mnie stać. Nie chcę robić nic wbrew mieszkańcom, ale w Bujnicach jest ciągle źle i co ja mam zrobić – pyta dzierżawca chlewni.
Andrzej Gaik przekonuje, że bardzo mu zależy na pojednaniu z mieszkańcami. Tłumaczy, że nie chce być postrzegany jako “człowiek, który smrodzi całe Gorzkowice” i przez którego “ludzie chorują”. Twierdzi, że chce sprawę rozwiązać z korzyścią dla mieszkańców, choć początkowo twierdził, że problemu nie ma. Mieszkańcy w te obietnice nie wierzą.
Pan Gaik zapytany, czy wyjdzie do mieszkańców i porozmawia z nimi na kolejnym spotkaniu, powiedział, że zrobi to dopiero, gdy będzie miał pewność co do swoich planów.
- Żeby ludziom coś powiedzieć, musiałbym mieć pewność, co zdecyduje Agencja Nieruchomości Rolnych i jak to będzie z moimi funduszami. Dziś nic na ten temat nie powiem, bo nie chcę nikogo wprowadzać w błąd. To poważna sprawa. Powiem jedno: nie chcę nikomu życia utrudniać - mówi dzierżawca.
Utrudniać nie chce, ale utrudnia. Czy jest szansa na zakończenie od lat trwającego konfliktu?
Ewa Tarnowska-Ciotucha