1 września 2015 r. z początkiem nowego roku szkolnego weszło w życie rozporządzenie zawierające szczegółową listę dozwolonych do sprzedaży w szkołach artykułów żywnościowych. Firmy prowadzące sklepiki muszą dostosować się do nowych wytycznych. Lista produktów, zatwierdzonych przez Ministerstwo jest, mówiąc delikatnie, restrykcyjna. Zamiast słodkich napojów – musy, koktajle warzywno-owocowe i niskozmineralizowana woda mineralna. Jeśli kanapki, to wyłącznie z pieczywa razowego lub pełnoziarnistego. Wędlina ma składać się w co najmniej 70% z mięsa, a 100 g keczupu – musi być wyprodukowane ze 120 g pomidorów.
Nie sposób przejść obojętnie wobec faktu, że prace nad opracowaniem szczegółowej listy produktów odbywały się tajemnicy i bez jakichkolwiek konsultacji społecznych z obywatelami czy organizacjami społecznymi. Ustawę, której treść zakładała określenie przez Ministerstwo szczegółowych wytycznych w specjalnym rozporządzeniu, prezydent Bronisław Komorowski podpisał w grudniu 2014 roku, a do opinii publicznej projekt rozporządzenia został przekazany 19 czerwca. Ostateczna jego wersja ukazała się w piątek, 28 sierpnia. - Problem to brak okresu przejściowego i możliwości przystosowania się do nowych warunków. Projekt ustawy wstępnie z nami konsultowany był zupełnie inny od samego rozporządzenia, które weszło w życie – mówi Maciej Kołowrotkiewicz, właściciel piotrkowskiej firmy Leko, zaopatrującej automaty w przekąski czy napoje. - Lobbowaliśmy (Polskie Stowarzyszenie Vendingu) za tym, aby mieć możliwość i czas dostosowania się do określonych zaleceń. Bezskutecznie – takiej możliwości nam nie dano. Dziś każdy z przedsiębiorców ponosi straty z tego tytułu. Producenci nie są nam w stanie dostarczyć odpowiednich artykułów spełniających normy. Mam ogromny problem z zaopatrzeniem. Producenci produktów zgodnych z rozporządzeniem wyśrubowali ceny do niebotycznych poziomów. W tym momencie 1/3 moich automatów jest nieczynna, a te działające są wypełnione jedynie w około 2/3 – mówi Kołowrotkiewicz.
Trudno oczekiwać, by sklepiki, które wyposażyły się w towar znacznie wcześniej, w ciągu dwóch dni pozbyły się niezgodnej z nowymi standardami żywności. W niektórych piotrkowskich szkołach nadal nie funkcjonują i ciągle mają kłopoty ze wznowieniem działalności. A ich właściciele zastanawiają się, czy w ogóle warto prowadzić ten biznes.
Poza tym, jeśli uczeń nie dostanie chipsów czy słodkiego napoju w sklepiku, zawsze może kupić je w sklepie niedaleko szkoły. I nie chodzi nawet o to, że nie jest to komfortowa sytuacja dla przedsiębiorców współpracujących ze szkołą, a o niebezpieczeństwo, na jakie naraża się dziecko opuszczające placówkę. To jeden z kolejnych argumentów przeciwników wdrożonych przez Ministerstwo i rząd reform.
Odrębną kwestię stanowią nawyki żywieniowe. Z komunikatu Ministerstwa Zdrowia wynika, że rozporządzenie ma przede wszystkim wymiar edukacyjny. A przecież to od rodziców, ich podejścia do żywienia i edukacji swoich pociech zależy ich zdrowie i kondycja fizyczna.
- To, co jest oferowane w szkole, nie ma wpływu na zdrowie dzieci. Problemy są inne. To na przykład nieprawidłowy sposób odżywiania się czy brak ruchu – mówi Kołowrotkiewicz.
Jeśli w grę wchodzi zdrowie dzieci reforma jest jak najbardziej słuszna i godna pochwały – piotrkowianie, pytani w sondzie, są w tej sprawie niemal jednomyślni.
Problem w tym, że rozporządzenie uderza nie tylko w złe nawyki żywieniowe, ale także w kieszenie sklepikarzy. Szkoły mogą być wolne nie tylko od „niezdrowych wzorców żywienia”, ale w ogóle od działalności drobnych przedsiębiorców sprzedających przekąski i napoje.
- Pomysł zmian w sklepikach szkolnych był słuszny, ale obecne zapisy są absurdalne, a sposób ich wprowadzenia karygodny. Każdy dzień to straty, ale prawo jest prawem i musimy go przestrzegać - kończy właściciel firmy.
mj