...dlatego kobieta od przeszło pół roku tuła się po okolicach. Przyczyna? Alkohol...
Pani Hanna jest po trzech udarach. To kobieta w podeszłym wieku. Powinna spokojnie żyć i odpoczywać we własnym domu. Niestety nie może, ponieważ jej syn Jan* jest uzależniony od alkoholu i notorycznie znęca się nad matką, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Ciągłe awantury, posiniaczona twarz, brak spokoju – tak wyglądały ostatnie lata pani Hanny w jej domu w Barkowicach. A wszystko zaczęło się już wtedy, kiedy Jan był jeszcze nastolatkiem. – Mój mąż był alkoholikiem, tak samo jak mój syn. Kiedy Jan miał około 16 lat, doszło między nimi do bójki wskutek której mąż zmarł w szpitalu. Wtedy Jan dostał kuratora, ale problemy z nim się nie skończyły – wyznaje pani Hanna.
Syn pani Hanny ma za sobą wyrok i więzienie. Jak do tego doszło? Jakiś czas temu kobieta sprzedała działkę, a pieniądze podzieliła między swoje dzieci: syna i trzy córki. Jan kupił za otrzymane pieniądze samochód. Jadąc po pijanemu, spowodował w Przygłowie wypadek i otrzymał wyrok pozbawienia wolności na okres 2,5 roku. Po pół roku jednak opuścił więzienie. Obecnie przebywa na zwolnieniu warunkowym. – Po wyjściu z więzienia ciągle pije i nie daje mi spokojnie żyć. Kiedy go proszę i mówię mu: pij sobie, ale nie bij i nie znęcaj się nade mną, to zaczyna się wielka awantura. Kiedyś siedziałam w kuchni na tapczanie. Jan zaczął awanturę tylko dlatego, że się na niego spojrzałam. Jak widziałam, że zmierza w moim kierunku, żeby mnie pobić, schowałam się za ścianę. Syn wtedy krzyczał: gdzie ty stara kur... jesteś? Ostatecznie i tak mnie pobił – opowiada kobieta, dodając, że takie sytuacje zdarzały się regularnie.
Awantury syn pani Hanny wszczynał o wszystko. Gdy brakowało mu pieniędzy na wódkę, a pani Hanna nie miała, żeby mu dać (kobieta utrzymuje się z renty w wysokości ok. 570 zł) – Jan ją bił. – Już sama nie wiem, ile razy powybijał szyby w oknach. Zniszczył i wyprzedał wszystko, co było w domu: butlę gazową, piec, opał... Gdy ostatni raz uciekałam z domu (w sierpniu), Jan wyrwał drzwi z futryną i wyrzucił za mną na podwórko. Dawniej miałam jeszcze siłę, żeby uciekać przed nim – teraz nie mam możliwości, bo jestem chora i chodzę o lasce. Syn nie miał serca dla mnie nawet wtedy, kiedy był już w więzieniu. Stamtąd dzwonił do mnie tylko i mówił, że mam mu kupować i przysyłać karty do telefonu. Co miesiąc wysyłałam mu 200 zł, a tygodniowo trzy karty do telefonu. Kiedy mówiłam mu, że nie mam pieniędzy – odgrażał się.
Kobieta wyznaje, że obok strachu przed synem czuje potworny wstyd przed sąsiadami, którzy obdarzyli ją i jej syna dobrocią. Jan jednak nie potrafił tego uszanować. Kiedy sąsiedzi wyjechali z domu, włamał się do nich i okradł na ogromną kwotę. - Zawsze kiedy trzeba było gdzieś jechać, albo kiedy ja zachorowałam – pomagali. A syn poszedł, okradł ich i nawet nie przeprosił. Z tego, co wiem, policja robi w tej sprawie dochodzenie. Tego wieczoru policja nie weszła nawet do niego i nie rozmawiała z nim. Syn zamknął się od środka, a policjanci powiedzieli, że nie mogą wyważyć drzwi, bo musieliby mieć nakaz. Pogadali sobie za drzwiami, a on siedział w kotłowni i pił. Wiem o tym, bo dzwonił do kogoś w tym czasie i informował, że siedzi schowany i że dobija się do niego policja – mówi pani Hanna.
Mimo tego, że Jan pobił panią Hannę wiele razy, kobieta nie mówiła o tym głośno. Sąsiedzi raczej się domyślali. Również jedna z córek pani Hanny, z którą udało się nam porozmawiać, dodaje, że mama nigdy nie powiedziała wprost, że syn ją uderzył. – Jan pił odkąd pamiętam. Zanim jeszcze poszedł do więzienia, mama go kryła. Mówiła, że uderzyła się o coś albo że się przewróciła. Wtedy jeszcze mieszkałam w domu. Kiedy brat poszedł do więzienia, wyprowadziłam się, bo wiedziałam, że to jest okazja. Miałam dość ciągłych awantur i pijaństwa. Od czasu jak Jan wyszedł z więzienia – pije, całe 8 miesięcy. Ja mieszkałam już u swojego chłopaka, ale co weekend byliśmy u mamy, żeby jej pomóc – narąbać drzewa, przynieść węgla, bo brat nic nie robił. Wyłudzał od mamy pieniądze, a kiedy nie chciała mu dać – straszył ją, że ją uderzy. Wiem, że jeździła po nocach do sklepu po piwo dla niego, bo groził że jej "wpier...". Kiedy w sierpniu próbował mamę pobić i wyrwał te drzwi, zawiadomiliśmy policję i z tego wyszła sprawa. Pamiętam sytuacje, kiedy Jan trzymał nad mamą krzesło i próbował je na niej rozbić. Chciałam wtedy wezwać policję. Mama wyrywała mi wtedy słuchawkę z ręki, bo bała się, że jak policjanci wyjdą z domu, to będzie jeszcze gorzej. Zdarzyło się też, że rzucił w mamę siekierą, ale zdążyła uskoczyć. Zresztą jest tak, że on doskonale wie, co ma robić, kiedy ktoś zjawi się w domu. Udaje biednego i skruszonego. Ale kiedy ktoś wychodzi, to wtedy zaczyna się prawdziwe piekło. Tak samo było z kuratorką. Kiedy przyjeżdżała, mama - żeby powiedzieć jej prawdę - musiała wychodzić z domu, bo gdyby Jan coś usłyszał, to nie wiadomo, co by było – mówi Emilia*.
Z informacji uzyskiwanych od sąsiadów udało nam się dowiedzieć przede wszystkim tego, że Jan jest wobec nich agresywny. Także Emilia potwierdza słowa pani Hanny, że brat agresywny jest wobec sąsiadów. Jeżeli coś idzie nie po jego myśli, odgraża się, że ich spali, itp. I rzeczywiście, mężczyzna nie ma dobrej opinii wśród mieszkańców wsi. Córka pani Hanny wyznaje, że ze strachu przed nim sąsiedzi odmówili zeznań w sprawie sądowej dotyczącej znęcania się nad kobietą.
Zgłosiliśmy się także na komisariat policji w Sulejowie. Okazuje się, że pan Jan jest tam doskonale znany. Niestety żadnych informacji nam nie udzielono ze względu na to, że ciągle prowadzone jest dochodzenie. Pani Hanna mówi, że Jan ma założoną tzw. niebieską kartę (zakładana sprawcom przemocy domowej). Narzeka jednak na pomoc policji. - Raz czy dwa policja podjechała ze mną do domu, żebym mogła wziąć jakieś rzeczy. Trzecim razem, gdy poprosiłam o pomoc, był już październik. Chciałam jechać po kozaki i palto, bo nie miałam w czym chodzić. Prosiłam policję, żeby ktoś pojechał ze mną do domu. Policjant odpowiedział mi, że nie będą ciągle jeździć i jeździć, że jeśli chcę udać się po rzeczy, to mam jechać sobie sama, a jakby coś się działo, to mam wtedy dzwonić. Oczywiście bałam się pokazać w domu sama i nie pojechałam – mówi pani Hanna.
Jan przebywał również w zakładzie psychiatrycznym. Trafił tam, gdyż stwierdził, że nie może sobie dać rady z piciem. Jedna z córek namówiła wtedy panią Hannę, aby wyciągnęła syna ze szpitala. Tutaj prawdopodobnie kobieta popełniła błąd. – On dostał naprawdę wiele szans, żeby wyjść z tego. Z żadnej jednak nie skorzystał. Czasami mam wrażenie, że mama działa na niego jak płachta na byka. Wydaje mi się, że obwinia ją o wszystkie swoje niepowodzenia – mówi córka pani Hanny.
- Myślałam, że się opamięta, kiedy mnie nie będzie w domu. Że powie: mamo wróć, to będę inny. Ale niestety – syn jeszcze mi grozi, że spali dom, jeśli nie zamelduję w nim jego znajomej. Każe mi też sprzedać dom, a pieniądze, nie wiem – chyba przepije. A co ze mną? Gdzie ja mam mieszkać? – pyta pani Hanna.
Próbowaliśmy porozmawiać z Janem. Niestety. Albo nie zastaliśmy go w domu, albo nie otworzył nam drzwi. Prawdopodobnie był pijany, gdyż sprzedawczyni z jednego z pobliskich sklepów powiedziała, że mężczyzna kilka godzin wcześniej kupował wódkę. 26 lutego – to termin, kiedy Jan powinien zgłosić się do aresztu, gdyż z tym dniem odwieszony zostaje jego wyrok. – To nic nie znaczy. Pani kurator powiedziała mi, że Jan może złożyć podanie, odbędzie się sprawa i wyrok zostanie zawieszony nawet na kolejne pół roku – mówi załamana pani Hanna.
I tego kobieta boi się najbardziej – że syn znów bezkarnie pozostanie na wolności, a ona będzie musiała tułać się dalej po rodzinie. Zatem, po czyjej stronie stanie prawo?
Magdalena Waga
*Imiona bohaterów zostały zmienione