W każdym razie lepiej niż były prezydent Tomaszowa Mirosław Kukliński, który musiał zwolnić mu miejsce. Marian Błaszczyński jest tylko jednym z wielu ludzi z lokalnych układów władzy, którym rady nadzorcze miejskich spółek służą za awaryjny spadochron. Albo, jak pokazuje przykład Wielunia, urzędujący samorządowcy traktują je jako dodatkowe źródło dochodu.
Trzeba tylko zapisać się na specjalny kurs i zdać egzamin, a potem brać udział w posiedzeniach, średnio nie częściej niż raz na miesiąc. Wówczas nikt nie będzie mógł zarzucić, że "znajomy królika" nie ma kompetencji do nadzorowania wielomilionowych inwestycji. Jak choćby w wypadku Małgorzaty Błaszczyńskiej, żony wspomnianego Mariana, która reprezentuje miasto Łódź w Łódzkiej Spółce Infrastrukturalnej. Zdaniem piotrkowskiego radnego opozycji Andrzeja Czapli (PO), pani Błaszczyńska trafiła tam dzięki rekomendacji przyjaciela jej męża z Prawicy Razem prezydenta Krzysztofa Chojniaka, działającego w Chrześcijańskim Ruchu Samorządowym prezydenta Łodzi Jerzego Kropiwnickiego.
- Dziwię się, że łódzcy radni nie reagują, bo to czysty nepotyzm, a nie wiem, czy zdają sobie sprawę, że miliardowe inwestycje w stolicy województwa nadzoruje emerytowana nauczycielka - wytyka Andrzej Czapla, dodając, że przykłady piotrkowskie świadczą, jego zdaniem, o konsekwentnej strategii rządzącej w Piotrkowie Prawicy Razem, polegającej na zawłaszczaniu stanowisk w mieście. - W radach potrzebni są fachowcy, a nie politycy - uważa Czapla.
Władze Piotrkowa głosy opozycji puszczają mimo uszu. - Każdy przedstawiciel gminy w spółce ma dyplom uprawniający do zasiadania w radach nadzorczych, nadany przez ministra skarbu państwa - ucina Marta Skórka, pełniąca obowiązki rzecznika prezydenta Piotrkowa.
W Wieluniu rady nie mogą się obyć bez urzędującego wiceburmistrza. Robert Kaja ma podzielną uwagę, bo reprezentuje gminę w radach aż trzech z czterech miejskich spółek. W jednej, Wieluńskim Towarzystwie Budownictwa Społecznego, społecznie, bo spółka ledwie zipie. W Przedsiębiorstwie Komunalnym Sp. z o.o. gaża wynosi 322 zł, ale w spółce Energetyka Cieplna, w której gmina ma niespełna 38 procent udziałów, wiceburmistrz może liczyć na 855 zł.
- Robert Kaja jest moją prawą ręką i najbardziej zaufaną osobą - tłumaczy krótko burmistrz Mieczysław Majcher. - Wśród moich najbliższych współpracowników brakuje ludzi, którzy mieliby odpowiednie kompetencje. Radni dwukrotnie pytali o składy rad nadzorczych spółek i wynagrodzenia, ale nigdy sprawa zasiadania w trzech radach wiceburmistrza nie budziła większych kontrowersji.
- Nie powinno tak być - uważa radny Jan Derbis (PIS), jeden z krytyków poczynań bumistrza. - W spółkach powinien gminę reprezentować człowiek godny zaufania, ale nie w randze wiceburmistrza. Myślę, że radni nie zwrócili na to uwagi, bo większość z nich nie zdaje sobie sprawy z tego, że pan Kaja zasiada aż w trzech radach.
Robert Kaja nie widzi problemu. - Nigdy nie zgłaszano do mojej osoby wątpliwości, a radni przyjmują przecież coroczne sprawozdania spółek. W TBS pracuję za darmo, a ponoszę odpowiedzialność. Może więc chodzi o zarobki? Podczas kursu i egzaminu dla kandydatów na członków rad nadzorczych koledzy z innych miast uśmiechali się gdy powiedziałem, ile dostaje się w Wieluniu. Oni mieli po 7-10 tys. zł.
Aktywnych samorządowców nie brakuje także w łódzkich spółkach miejskich.
Marek Obszarny (mim, pz) POLSKA Dziennik Łódzki