Po dłuższej - powiedzmy urlopowej - przerwie zapraszam na ciąg dalszy rozważań o ludzkiej naturze w wymiarze odrobinę szerszym niż jednostkowy.
Egzystujemy w świecie
przedmiotów. W sensie absolutnie dosłownym. Wokół nas żyją własnym życiem setki obiektów
wypełniających naszą rzeczywistość nieustannym gdakaniem, mruganiem, niekiedy
cybernetycznym altem innym razem zupełnie mechanicznym dygotaniem, które modnie
nazywamy wibracjami. Nadto owe wibracje przydarzają nam się w sytuacjach
całkiem zwyczajnych, pozbawionych intymności, która ze wspomnianymi wibracjami
mogłaby harmonizować i zdaje się zresztą, że niekiedy, przynajmniej w odniesieniu
do co do niektórych rzeczywiście harmonizuje. Harmonia rodzi rezonans, w który
wpadając, przeżywa się ponoć szczególne uniesienia, o czym zapewniają tysiące
użytkowników ustrojstwa do wzbudzania drżenia oraz jeden tylko polityk, ale w
zamian z ekranu telewizorni.
Telefony wibrują, lodówki gadają
ludzkim głosem, telewizory mrugają do nas zielonym okiem, podpatrzonym u swoich
starszych braci – odbiorników radiowych z lat pięćdziesiątych. Patrząc na
postępujący rozwój urządzeń wszelakich, w dziedzinie komunikacji z człowiekiem,
czasami zastanawiam się czy może i ludzie nie zaczną w końcu mówić do siebie
ludzkim głosem. Ot choćby moja żona, może zauroczona talentem mikrofalówki
oznajmiającej barytonem koniec gotowania, może przemówi do mnie ludzkim głosem.
Z kolei nasze miejsca pracy, w szczególności tak zwane publiczne instytucje,
słabo są jeszcze wyposażone w technikalia i może dlatego nasi zwierzchnicy czy nawet
koleżanki i koledzy z pracy rzadko gadają z nami po ludzku. Mniejsza zresztą o
to gdyż felieton ten innych, ważkich bardziej spraw miał się tyczyć.
Mądre głowy zauważyły już dawno,
że obok przedmiotów fizycznych, czyli tego co potocznie nazywamy rzeczami,
istnieją również obiekty niematerialne, tym, niemniej zupełnie realne, które
można by nazwać rzeczami umysłu. Rzeczami umysłu byłyby zatem idee, pojęcia,
sądy, opinie ale również wyobrażenia, akty spostrzeżeń, plany i antycypacje, w
jakimś stopniu być może również uczucia, jeśli by z tych ostatnich
wyekstrahować ingrediencję czysto poznawczą czyli po prostu treść. Rzeczy tego
świata wyjmujemy na przykład z pralki, rzeczy umysłu wyjąć możemy jedynie z
głowy.
Ludzie to dziwne istoty.
Ukoronowanie stworzenia czy jak kto woli ewolucji goniące w piętkę za nowym
samochodem, laptopem, większym domem z ogrodem. Rodzaj nasz, ponoć jako jedyny, posiada szczególną
właściwość która przez moich szanownych kolegów po fachu nazywana jest po
prostu uwagą i pamięcią. Pamięć w rozumieniu psychologicznym wyobrazić sobie
można jako rodzaj magazynu w którym przechowywane jest nasze ludzkie
doświadczenie, uwaga natomiast jest niczym innym jak drzwiami owego magazynu. Wiele
wskazuje na to że powierzchnia magazynu pamięci jest wystarczająca do
przechowania wszystkich szczegółów naszego życia. Wiele też wskazuje na to, że
realnie wszystkie owe szczegóły w magazynie tym znajdują się, a fakt że czegoś
nie pamiętamy wynika wyłącznie z trudności w wydobyciu tego co chcemy z pamięci.
Z uwagą jest niestety gorzej. Podwoje naszego umysłu niestety okazują się
zadziwiająco wąskie. Odległe już w czasie badania psychofizjologów wykazały
ściśle, że dla materiału symbolicznego, takiego jak choćby ciąg liczb, nasz
umysł w jednej porcji jest w stanie połknąć około siedmiu elementów. Niektórzy z
szerszym gardłem chapną osiem inni z wąskim gardziołkiem pięć, cztery, nawet
trzy. Dlatego właśnie większość z nas nie potrafi zapamiętać przedyktowanego
nam numeru telefonicznego bo ten zwykle liczy aż dziewięć cyfr.
Zapyta ktoś co wspólnego miałaby
ta dywagacja ze światem rzeczy. Otóż nie od rzeczy – nomen omen – byłoby chyba
zaryzykować tezę, że postępująca intelektualna pauperyzacja społeczeństwa, o
ile co do tej ostatniej się zgodzimy, wynika ze wspomnianej właściwości umysłu
w połączeniu z inwazją przedmiotów fizycznych, na niespotykaną dotychczas
skalę. Przeciętny Nowak nie jest w stanie opędzić się od bibelotów i gadżetów
wpychających się hurmem do jego umysłu, zalewających oczy, uszy i resztę naszych
sensorów miodną ambrozją kształtów, kolorów, dźwięków. Rozmiar wyżej
wspomnianego poznawczego gardła nie pozostawia z kolei miejsca na nic więcej, i
tak oto świat myśli karleje i umiera.
W znacznej części za ów –
powiedzmy – szum informacyjny – odpowiada technika, ale w niemałej części
również przemysł innego rodzaju czy też coś co umownie można by nazwać
rzemiosłem. Gwoli korzystania z dobrodziejstw kontaktu z pięknem rzeczy
stworzonych nie potrzeba dzisiaj być w najmniejszym stopniu możnym tego świata.
Wystarczą pobory z podstawowego etatu i odrobina zaradności. Inaczej niż w
czasach minionych kiedy przywilej obcowania z – nielicznymi zresztą –
przedmiotami sztuki użytkowej należał do wybranych.
W świecie lepianek, izb
pobielonych wapnem, w których liczbę domowych sprzętów wyrazić można było na
palcach jednej ręki, pozostawało relatywnie dużo próżni, która
jak wiemy, skłonna jest do spontanicznej
redukcji. Pustka owa w naturalny sposób zapełniała się refleksją,
przemyśleniami, rzeczami umysłu właśnie. W ten sposób świat myśli i świat przedmiotów
zapewne koegzystowały obok siebie. Dzisiaj to pokojowe współżycie skończyło się
w obliczu postępującej inwazji materii na pozycję ducha.
Na koniec tego przydługiego wywodu,
pisanego zresztą z lekkim przymrużeniem oka, pozostała jeszcze próba puenty. Możliwe
jest że ów dynamicznie zmieniający się krajobraz sztuki użytkowej odpowiada zarówno
za upadek Sarmatii jak i za narodziny i wzrost imperium barbarzyńców, którego
granica biegnie wzdłuż naszych okien i drzwi. Póki co pozostaje pocieszać się
że wojna światów jeszcze trwa.