Dzisiaj krótko, dlatego że w istocie rzeczy niniejszy tekst jest jedynie wtrąceniem. Właściwy felieton – już przygotowany – czeka sobie spokojnie na kolejną odsłonę kozetkowych dywagacji. Natomiast dziś potrzeba nam powiedzieć jasno – radiowym obrazoburcom mówimy stanowcze nie!
Od jakiegoś czasu głośna stała się sprawa wypowiedzi dwóch znanych postaci rodzimego show-biznesu. Wszystkim zapewne wiadomo, w czym rzecz. Komu nie wiadomo, polecam wiadomości z pierwszego lepszego portalu informacyjnego.
Czytam więc o oparach absurdu, niemalże gombrowiczowskiej retoryce, wreszcie o konwencji – cokolwiek by to miało znaczyć – czy w końcu o ironii albo wręcz sarkazmie. Niewiele zresztą wszystko to wyjaśnia, a już na pewno niczego nie usprawiedliwia, raczej przeciwnie. Ostatecznie ironia w języku potocznym, a tym chyba posługują się obydwaj panowie, to właśnie kpina. Absurdu żadnego z kolei tutaj nie dostrzegam. Konwencja natomiast okazuje się dla mnie strategią zupełnie już nieczytelną, bo czy z konwencji „bij Żyda”, przyjętej w pewnym czasie lub w pewnych kręgach, miałoby cokolwiek na usprawiedliwienie owych czasów lub kręgów wynikać?
Mniejsza z tym zresztą. Granice mojego „tumiwisizmu” wobec bylejakości tak zwanego życia publicznego przekroczyła dopiero wypowiedź jednego z bohaterów sprawy, w której pada stwierdzenie, że żart rzeczywiście musiał być zły, skoro okazał się niezrozumiały. Czyli inaczej mówiąc, w zasadzie jest dobry, tylko niedostosowany do poziomu odbiorcy. Czyli zły, ale byłby dobry, gdyby go sprzedać takiemu, co używa głowy do rzeczy innych niż paradowanie w kapeluszu.
Zdarzało mi się chadzać w kapeluszu, niemniej jednak tak zwany żart zrozumiałem. Intencję obśmiania narodowych przywar nas Polaków i stereotypów, jakimi się posługujemy z trudem, ale też pojąłem. Wydaje mi się nawet, że ledwo, ledwo, ale jednak chwytam intencję zrobienia ze słuchacza kompletnego barana. Rzeczywiście bowiem zbaraniałem, czytając podobne wyjaśnienia.
Nikt z apologetów obu panów, jak również sami zainteresowani, nie chce zauważyć, że niezależnie od ukrytych głęboko – na tyle, że w ogóle ich nie widać – motywów, żarty takie pozycjonują przede wszystkim Ukraińców. Phelps powiedziałby, że stają się społecznym dowodem słuszności obiegowych opinii. Berkowitz zauważyłby zapewne, że są bodźcem sygnałowym, modelują zachowania co najmniej brzydkie, pokazują, z kogo się śmiać i jak się śmiać, są więc niebezpieczne, bo mogą uruchamiać procesy prowadzące do wybuchu agresji. Każdy zwróciłby uwagę, że nikt nie chciałby słyszeć równie głębokich myśli na temat Polaków w – dajmy na to – niemieckich mediach.
Ze smutkiem stwierdzam, że się starzeję. Na starość człowiek robi się zdziwaczały i raczej głupszy niż mądrzejszy. Niestety i mnie to nie ominęło. Mając ileś tam lat mniej byłem gorliwym rzecznikiem idei konserwatywnych, upatrujących w nierówności podstawowej zasady rządzącej ludzkim rodzajem. Dzisiaj coraz częściej z zaskoczeniem stwierdzam, że rozmaite, nazywane niekiedy obraźliwie lewackimi, idee jak równość i braterstwo czy szacunek dla każdego człowieka są nam potrzebne jak nigdy dotąd. Zgłupiałem więc na stare lata i może dlatego nie umiem zrozumieć wyrafinowanego humoru naszych czasów.
No cóż... Nie od dzisiaj wiadomo, że dowcip pana, którego autor felietonu wziął na tapetę jest taki raczej... Dość gminny (bo powiatowy - to już wyższa klasa :)
Ale ale! Szanowny! Czy nie za bardzo Panu w głowę włożyli stereotypy dot. tzw. "lewicy" i "konsewatyzmu" ? Proszę na ten przykład przeczytać program angielskich Torysów: może się okazać, że to, co Pan dotychczas brał za "lewe" jest straszliwie "prawe" - i na odwrót ;)