TERAZ1°C
JAKOŚĆ POWIETRZA Dobra
reklama

Wszystkie córki trenera Kazimierskiego

JaKac1
JaKac1 czw., 10 maja 2012 14:15
Dorota Laskowska, Małgorzata Kozłowska, Sylwia Cygan - oldbojki, piłkarki ręczne, to tylko trzy z wielu “córek” trenera Krzysztofa Kazimierskiego. Kiedyś łączyły je treningi, mecze, zwycięstwa, dziś wspomnienia, zdjęcia i nadal wielkie emocje.
Zdjęcie
Autor: fot. Jarek Mizera

W tym roku grupa piłkarek ręcznych Piotrcovii obchodzi niezwykły jubileusz – 25. rocznicę awansu do najwyższej klasy rozgrywkowej. Jak dziś reprezentacja drużyny wspomina czas zwycięstw i awansów?

 

Dorota, Małgorzata, Sylwia i kilka innych dziewczyn stanowiły wtedy o sile tego zespołu. Dzięki ich talentom sportowym, wysiłkowi i ogromnej pracy trenera zdobyły awans do ekstraklasy. - Pamiętam, że tamten rok (1987), kiedy zdobyłyśmy awans, nie był łatwy, ale nasz kochany trener podtrzymywał nas bardzo na duchu. On jest ojcem tego sukcesu. My byłyśmy zawodniczkami, które kochały piłkę ręczną i do tej pory mamy do niej zamiłowanie. Było trudno, ale wspaniale - mówi Sylwia Cygan, była zawodniczka.

- Dla nas wtedy bardzo ważnym meczem przed wejściem do ekstraklasy był ten z Elblągiem. Nigdy tego nie zapomnę - mówi Dorota Laskowska, była zawodniczka Piotrcovii. - Pamiętam, że to nie był łatwy bój. Co prawda ja bezpośrednio nie brałam w nim udziału, bo wtedy jeszcze grałam w Ślęzie Wrocław, ale po wejściu moich koleżanek do ekstraklasy skończyłam tam wcześniej grę i w ekstraklasie zagrałam już z piotrkowiankami. Pamiętam jedna, jakie to były emocje, jak doskonale koleżanki walczyły - dodaje Małgorzata Kozłowska.

Ewenement w skali kraju – zespół z samych wychowanek

Trenerowi udało się stworzyć fajny kolektyw, składający się z samych wychowanek Piotrcovii. To był wtedy ewenement. - Traktowałem je jak swoje córki i tak zostało do dziś. Bardzo je kocham, kocham ich rodziny i bardzo się przyjaźnimy. Wtedy to był jedyny przypadek w Polsce, gdzie klub wszedł do pierwszej ligi (dziś mówi się o ekstraklasie) wyłącznie z własnym składem - mówi Krzysztof Kazimierski, trener.

- To był piękny czas. Wszyscy żyliśmy wieloma turniejami, wyjazdami, zwycięstwami i porażkami. Bywało ciężko, bo okiełznać taką grupę dziewczyn nie jest łatwo. Zaczęło się już od piątej klasy szkoły podstawowej. Zaczynały trenować jako dzieci. Potem sekcja nasza była w dołku, bo dziewczyny zaczęły studiować, wyjechały z miasta albo poszły do innych klubów. Jednak na hasło, że tworzymy siłę sekcji, zaczęły wracać. Pierwszą jaskółką, która przyleciała, była Sylwia. Skończyła studia, wróciła jako wykształcona kobieta. Ona swoją postawą zachęciła inne dziewczyny, by też wróciły. I wróciły. Zrezygnowały z gry w innych klubach i chciały wygrywać razem z nami. Tych nazwisk było sporo: Beata Szafnicka, Ela Kopertowska, Marzena Ściepłek, Ewa Więcek, Marta Cytlau. Bardzo się boję, wymieniając te osoby, by nikogo nie pominąć, bo wszystkie były tak ważne. Dziś po latach czasem jednak pamięć zawodzi - dodaje trener.

- Wśród tych wszystkich dziewczyn, które chciały być ciągle coraz lepsze i kochały to, co robią, nie możemy zapominać o naszym wspaniałym kierowniku Krzysiu Laskowskim, który świetnie organizował nasze wyjazdy, dbał o hotele, wyżywienie i wiele innych spraw, z którymi same byśmy sobie nie poradziły - mówi Sylwia. Po awansie do pierwszej ligi wiele osób twierdziło, że skoro to są tylko same wychowanki klubu, to na pewno sobie nie poradzą. One jednak miały wielką siłę. Czerpały ją z niesamowitych relacji w grupie i wielkiego szacunku do trenera. Tę siłę wykorzystywały na boisku. - Byli tacy, co mówili, że sobie nie poradzimy. My jednak chciałyśmy udowodnić, że potrafimy. Myślę, że naszym sukcesem było nie tylko to, że weszłyśmy do ekstraklasy, ale też potrafiłyśmy się w niej utrzymać - mówi Dorota.nextpage- Ważne było to, że ten sukces przyszedł w takim składzie, a nie innym. Mam na myśli to, że potrafiłyśmy się utrzymać bez zawodniczek z zewnątrz. Drużyny, które dysponowały dużymi pieniędzmi, mogły kupować zawodniczki świetnie grające. Utarłyśmy nosa tym, którzy nie wierzyli w nas. Wszystko dzięki naszemu kochanemu trenerowi, który był nowatorem, reformatorem, motywatorem, ale przede wszystkim był naszym “ojcem”. Zawsze każda z nas mogła liczyć na jego pomoc, obojętnie, czego by ona dotyczyła - mówi Dorota.

Były jak córki – czasem trudne

- Pamiętam, że trener nie miał z nami łatwo. Na początku, jak byłyśmy nastolatkami, musiał znosić nasze humory, miłosne rozterki, gniewy. Zawsze potrafił nas zmobilizować i zawsze przed meczem mówiłyśmy mu: “Trenerze wygramy”. I wygrywałyśmy - dodaje Małgorzata. - Oj, nie raz, nie dwa musiałem je dyscyplinować, czasem pocieszać. Pamiętam jak czasem jedna lub druga przychodziła na trening smutna albo wściekła. Po zajęciach prosiłem “na stronę” i rozmawiałem. Wtedy okazywało się, że jest problem, bo chłopak nie przyszedł na randkę albo nie zwrócił uwagi, nie spojrzał i był dramat. To były wtedy ich bolączki. Zawsze traktowałem je poważnie. Nie wyśmiewałem, nie lekceważyłem. Ale były też bardzo niesforne. Bywały trudne momenty - mówi trener.

Te przyjacielskie i rodzinne relacje trwają do dziś. - Spotykamy się prywatnie od czasu do czasu. Dobrze znam mężów moich “córek”, przyjaźnimy się. Od zawsze miałem z nimi relacje jak ojciec z dziećmi (sam mam dwóch synów i wiem jak to jest). Dziś to dorośli ludzie, ale mimo upływu czasu zawsze dziecko zostanie dzieckiem dla rodzica. Ja się tak czuję. Dla mnie największym sukcesem nie są zwycięstwa, awanse, mecze, które udało nam się wygrać, tylko to, że dziś, po 25 latach, mam takie relacje z moimi dziewczynami, że kiedy widzą mnie na ulicy, biegną, by mnie wyściskać, rzucają się na szyję. Jak córki - mówi trener.

Potem z dziewczyn przeistoczyły się w dorosłe kobiety. Założyły rodziny, ale z piłki nie zrezygnowały. Bywało, że na treningi przyjeżdżały z dziećmi lub zostawiały je pod opieką innych. Nie chodziły do dyskotek ani na imprezy rodzinne. Wolały czas spędzić na treningu. - Jak radziły sobie z treningami i wyjazdami kobiety piłkarki, które miały rodziny? Miałyśmy cudowne wsparcie naszych mężów lub rodziców. Tego nie da się zapomnieć - mówi Sylwia. - Często na zgrupowania czy na treningi zabierało się dzieci, by nie wypaść z obiegu, by nie przestawać grać. Czasem nie było łatwo. Trening wymagał ofiary, poświęcenia wolnego czasu.


- Wtedy liczyły się inne rzeczy. Nie było pieniędzy. Grałyśmy z ogromnej pasji i miłości do piłki. Stawiałyśmy sobie cele. Ja - jeśli jakiś już osiągnęłam - to natychmiast obierałam kolejny i do niego dążyłam. Byłyśmy bardzo zacięte w tym boju na boisku - mówi Dorota.nextpage- To prawda. Już od czasu, kiedy byłyśmy nastolatkami, te cele były jasne. Wtedy pamiętam, że godzinami nie było mnie w domu. Przychodziłam ze szkoły, rzucałam plecak i biegłam na trening, żeby tylko być na boisku, żeby grać. Trener był dla nas najważniejszy. On ustalał strategię na boisku, ale też słuchał, co my mamy do powiedzenia. Były też kompromisy - mówi Małgorzata. - Często korzystałem z wiedzy dziewczyn. Wtedy im tego nie mówiłem, ale sam wiele się od nich nauczyłem - dodaje trener.

Dlaczego nie szkolą młodzieży i dzieci?

Cały czas mają w pamięci czasy gry w piłkę. Mają w pamięci klub, w którym grały. Jak porównują tamtą Piotrcovię do tej dzisiejszej? - Niestety, ale teraz liczą się rzeczy materialne - mówi Dorota. Krzysztof Kazimierski tworzył historię piłki ręcznej w Piotrkowie. Uważa, że obecny stan, to brak odpowiedniego systemu szkoleniowego. - Mnie też szkoda. Zaniedbano proces szkolenia młodzieży i dzieci. Ze wstydem słucham wyników w rozgrywkach młodzieżowych. One są przerażające. Różnica poziomu i bramek (które stanowią o tym poziomie) jest bardzo duża. W tym momencie lepiej nie grać niż grać. Moje dziewczyny są przykładem superszkolenia młodzieży. One zaczynały grę w piłkę w piątej klasie szkoły podstawowej i potem dalej były szkolone, szły przez wszystkie cykle rozgrywkowe. Zdobywały mistrzostwa szkół podstawowych, wygrywały mecze, spartakiady. Te wyniki świadczą o długotrwałym, dobrym szkoleniu. Można przegrać mecz, ale ten mecz przegrywa się z różnym wynikiem. Czasem minimalnym, a czasem tragicznym. To jest różnica, niby mała, ale ona świadczy o tym, co teraz dzieje się w piłce ręcznej - mówi trener.

- To prawda. Nie ma systemu szkoleniowego. Trener jest bardzo ważny, ale zachęcenie dzieci do uprawiania danego sportu jest istotne. Nie ma dobrej organizacji i nie oferuje się nic atrakcyjnego sportowo tym dzieciom - dodaje Sylwia.

Świętować będą... prywatnie

25 lat to piękny jubileusz. Jak będą go obchodzić oldbojki? - Nie liczymy na klub, że coś dla nas zorganizuje. Pewnie spotkamy się prywatnie. Zbierzemy te zawodniczki, które są w Polsce, i będziemy świętować. Czasem tak robimy. Co najmniej raz w roku spotykamy się z całymi rodzinami u naszego trenera w ogródku i wspominamy tamte piękne dla nas czasy - mówi Sylwia. - Wspominamy też naszych cudownych kibiców, którzy zawsze byli z nami i pomagali nam wygrywać. Bardzo im za to dziękujemy - dodają oldbojki.

***

Zaczynały trenować w piątej klasie szkoły podstawowej. Pod okiem trenera Krzysztofa Kazimierskiego uczyły się nie tylko grać w piłkę i odnosić sukcesy sportowe, ale też życia. Uczyły się przegrywać i radzić sobie z problemami. Potem dorosły, założyły rodziny, ale z piłki nie zrezygnowały. Dziś są dojrzałymi kobietami, które tamten czas wspominają ze łzami wzruszenia.

Ewa Tarnowska-Ciotucha

 

 

Podsumowanie

    Komentarze 0

    reklama

    Dla Ciebie

    1°C

    Pogoda

    Kontakt

    Radio