... dlaczego zrezygnowali z posiadania rodziny, chociaż bardzo jej pragnęli, na czym polegają ćwiczenia duchowe i co sprawiło, że wybrali taką drogę, opowiadają bracia Damian i Paweł.
Do klasztoru Jezuitów w Piotrkowie przyjechali zaledwie kilka dni temu. Zostaną tu pięć tygodni w ramach nowicjatu. Będą uczestniczyć w życiu klasztoru oraz odbędą próbę katechetyczno-wspólnotową. Mimo krótkiej wizyty, już udało im się zwiedzić Piotrków, pospacerować po Rynku Trybunalskim i - jak sami żartują - odwiedzić „konkurencję", czyli klasztor ojców Bernardynów.
Nigdy nie chciałem być księdzem
Brat Damian i brat Paweł są na drugim roku nowicjatu w Gdyni. Nowicjatu, czyli jednej wielkiej próby. W tym czasie młody człowiek swoją głęboką chęć oddania swojego życia Bogu poprzez ślubowanie czystości, ubóstwa i posłuszeństwa poddaje próbie. Bracia potwierdzają, że w tym czasie można jeszcze zrezygnować, jeśli okaże się, że jednak nie chce się iść taką drogą. Deklarują, że bezgranicznie ufają Bogu i poddają się Jego woli. A jaka ona będzie? Obaj przyznają, że wcale nie marzyli o byciu duchownymi.
- Nigdy nie chciałem być księdzem ani zakonnikiem, chociaż od zawsze byłem związany z Kościołem. Uczestniczyłem w niedzielnych mszach i byłem ministrantem. Jednak teraz, z perspektywy czasu wiem, że to była kwestia wychowania, a nie osobista potrzeba. Dopiero w liceum pojawiły się myśli dotyczące wyboru takiej drogi. Pamiętam, że do mojej szkoły przyjechali jezuici i zapraszali na rekolekcje w milczeniu. Dla młodzieży. Z przekory postanowiłem pojechać. Poza tym oni byli przebojowi i mieli coś takiego, co łapało za serce. Jak się ich słuchało, to chciało się być takim, jak oni. Tam, przez rozmyślanie nad Słowem Bożym, doświadczyłem Boga. Podsumowałem swoje życie. Tam zrozumiałem, jaki On ma wpływ na moje życie. Tak się zaczęło. Potem jeździłem na kolejne rekolekcje, spotykałem się z jezuitami. Gdyby nie oni, to pewnie bym się nie zdecydował. Wybrałem taką drogę, co nie znaczy, że nie mam lęków i różnego rodzaju wątpliwości. Kiedy się wie o powołaniu? Trudno to wytłumaczyć. To się przeczuwa. Przychodzi taka intuicja prosto od Boga. Przecież nie chodzi tutaj o zawód, tylko o drogę życiową. Trzeba sobie odpowiedzieć na pytania, czy chcę mieć żonę, dzieci, czy zostać zakonnikiem czy księdzem - mówi nowicjusz Damian.
- To prawda. Tego momentu, że człowiek czuje, że jest powołany do takiej drogi, nie da się wytłumaczyć. To takie osobiste przeżycie, intuicyjne - mówi brat Paweł.
- Ja też na początku nie sądziłem, że tak potoczy się moje życie. Kiedyś jezuitów zobaczyłem w telewizji. Zainteresowali mnie. Zacząłem szukać informacji w Internecie. Potem zaczęły się rozmowy z duchownymi, czytanie książek, uczestnictwo w rekolekcjach. To było w pierwszej klasie liceum. Ale w drugiej trochę zawaliłem szkołę i zapomniałem o jezuitach. Potem żyłem w przekonaniu, że nie mogę dostać się do jezuitów przez te kłopoty ze szkołą. Wtedy wiedziałem już, że chcę zostać duchownym. Nie wiedziałem tylko, gdzie i co mam robić - opowiada brat Paweł.
Chcę mieć rodzinę
Zapytani, czy są pewni, że nie będą tęsknić za własną rodziną, na którą stracą bezpowrotnie szansę, odpowiadają, że... tak.
- Kiedy jeszcze nie wybrałem takiej drogi, myślałem, że będę miał rodzinę, dzieci. Bardzo chciałem ją mieć i nadal chcę. Mówi się, że ojciec duchowny nie będzie dobrym duchownym, jeśli nie ma w sobie pragnienia bycia dobrym ojcem, jeśli nie ma się chęci opieki nad innymi. Ja mam coś takiego w sercu, że chciałbym być z kimś bardzo blisko, że chciałbym mieć w kimś wsparcie i samemu to wsparcie dać tej jedynej osobie. Jednak świadomie zrezygnowałem z tego. Myślę, że tę swoją potrzebę będę realizował na szerszą skalę. Po prostu będę docierał z opieką i pomocą do wielu rodzin - mówi brat Damian.
- Moją drugą połówka jest Bóg. On zastępuje mi żonę. To z Nim chcę wchodzić w głębokie relacje. Poza tym nie można brnąć w celibat, nie myśląc o rodzinie. Trzeba to umiejętnie przeżyć. Ja nadal myślę o rodzinie, nadal jestem wolny. Chce być duchownym i nikt mnie do tej decyzji nie przymusza. Nowicjat jest właśnie takim okresem przyglądania się. Wtedy można jeszcze zrezygnować - mówi brat Paweł.
- Moja mama, kiedy dowiedziała się o mojej decyzji, mówiła: skończ najpierw studia, zastanów się jeszcze, może znajdziesz sobie dziewczynę. Jestem najmłodszy z rodzeństwa. Nie musi się bać, bo wnuki już ma. Jeśli się okaże, że wybrałem nie tę drogę, to zrezygnuję. To Bóg kieruje moim życiem. Ufam Mu - mówi brat Damian.
- Moi rodzice nie byli zaskoczeni, bo przygotowywałem ich stopniowo. Na wnuki mają nadzieję ze strony siostry - śmieje się brat Paweł.
Kilkudziesięciodniowe milczenie
Brat Damian i brat Paweł mają już za sobą kilka etapów nowicjatu. Jednym z najbardziej zapamiętanych są rekolekcje. Jak sami przyznają, to jedna z największych prób. Po nich już nic nie jest takie, jak dawniej.
- Cały miesiąc rekolekcji jest taką bombą duchową. One mają za zadanie uporządkować w nas wszystko to, co jeszcze nie jest uporządkowane. Wszystko po to, by jeszcze bardziej oddać się Bogu. W praktyce to jest milczenie, ale nie jest ono celem samym w sobie. Ono służy temu, by wejść w głębokie relacje z Bogiem, by usłyszeć, co on mówi, bo przecież mówi do nas cały czas - opowiada brat Damian.
- Milczenie przez kilkadziesiąt dni to brzmi hardcorowo, ale nie można brać tego dosłownie. Na pewno milczenie nie jest gwarancją, że wszystko dzięki temu się uda - mówi brat Paweł.
- Na przykład jeśli zabraknie łyżek do obiadu, to używam słów, kiedy o nie proszę. Milczenie jest środkiem do celu, a celem uporządkowanie tego, co chaotyczne. Milczenie to nic innego, jak odcięcie od bodźców, z jakimi mamy kontakt na co dzień - mówi brat Damian.
- Billboardy na ulicach, reklamy wszystkiego, ludzie rozmawiający przez komórki,
muzyka. To wielki hałas. Bóg mówi do nas cały czas, a my w tym wszystkim nie jesteśmy w stanie Go usłyszeć. W czasie rekolekcji, żeby łatwiej Go było spotkać, trzeba odciąć się od bodźców - mówi brat Damian.
- A to wcale nie jest takie łatwe - dodaje nowicjusz Paweł.
- To prawda. To jest bardzo trudne. Nagle człowiek odcina się od wszystkiego. W środku nadal wszystko buzuje jak w kotle, ma się wrażenie, że jest się wulkanem, który zaraz wybuchnie. To wszystko ze środka musi wyjść, bo Bóg jest na dnie serca i trzeba się do niego dostać - mówi brat Damian.
Ewa Tarnowska
więcej w najnowszym numerze (7) „Tygodnia Trybunalskiego"