W poszukiwaniu straconego w dzieciństwie szczęścia, 18-letnia wówczas dziewczyna trafiła na mężczyznę, który obiecywał jej pomoc i spokojne życie. - Trafiłam z patologii w jeszcze gorszą patologię. To cud, że mąż mnie nie zabił... - wyznaje dzisiaj Patrycja*.
Patrycja ma 26 lat i dwójkę dzieci: 6-letnią Marysię* oraz 2,5-rocznego Maćka*. Okazuje się, że to cud, że wciąż może wychowywać swoje dzieci. Gdyby sprawy potoczyły się trochę inaczej – prawdopodobnie dzisiaj już by nie żyła. Jej dzieciństwo nie było łatwe. Już od najmłodszych lat musiała zajmować się trójką młodszego rodzeństwa. - Matka piła odkąd tylko pamiętam. Zawsze było tak, że jeżeli już mogłam mieć w kimś wsparcie, to był to ojciec. On miał dla nas więcej serca. Często było tak, że upijał się razem z matką i z "resztą" towarzystwa, ale nigdy nas nie bił. Zastępowała go w tym nasza mama. Jedyną osobą, na którą mogliśmy tak na prawdę liczyć, był dziadek, ale z racji tego, że to człowiek w bardzo podeszłym wieku – nie mógł pomagać mi w wielu sprawach. Dlatego pewnego dnia postanowiłam zacząć żyć na własny rachunek... - mówi Patrycja.
W poszukiwaniu straconego szczęścia
Dziewczyna wyprowadziła się z domu, zostawiając za sobą wszelkie nieszczęścia, które ją w nim spotkały. Po skończeniu szkoły zawodowej rozpoczęła naukę w technikum w innej miejscowości i zamieszkała w internacie. W klasie poznała nową koleżankę, która przedstawiła jej swojego brata. - To był bardzo miły chłopak. Początkowo podchodziłam do niego nieufnie, ale robił wszystko, aby pokazać mi, że mogę mu zaufać i czuć się przy nim bezpiecznie. I tak się zaczęło - wspomina Patrycja.
W domu Roberta* bywała coraz częściej. Spotykali się, umawiali, aż w końcu postanowili być ze sobą. Dziewczyna przeniosła się z internatu do domu chłopaka. - Jego matka poznała moją historię i początkowo pomagała mi oraz wspierała we wszystkim. Po niecałym roku mieszkania z Robertem zaszłam w ciążę i rzuciłam szkołę, a niedługo po urodzeniu Marysi wzięliśmy ślub. Dzisiaj wiem, że to była najgorsza decyzja w moim życiu, bo po ślubie okazało się, że wyszłam za człowieka zupełnie innego niż ten, którego poznałam - wyznaje dziewczyna.
Spokojne życie trwało około roku. Zaraz po ślubie Robert zaczął pić, znęcać się psychicznie i fizycznie nad żoną. - Oczywiście nie twierdzę, że przed ślubem nie było takich sytuacji, że mój mąż się nie upił, ale dochodziło do tego raczej sporadycznie, podczas jakiś imprez itp. Pamiętam, kiedy podczas urodzin jego siostry upił się i zaczął awanturę sama nie wiem o co. Wtedy pierwszy raz podniósł na mnie rękę, ale nie uderzył mnie – pewnie dlatego, że byłam w ciąży z Marysią - mówi Patrycja, dodając, że pierwszy raz pobił ją około dwa miesiące po ślubie. Wtedy jeszcze przepraszał i mówił, że nie wiedział, co w niego wstąpiło. Ale pewnego dnia przestał przepraszać, a Patrycję zaczął traktować jak rzecz, jak swoją własność.
Awantury i pobicia stały się regularne. Awanturował się, kiedy zaczynała rozmowę na temat jego picia. Bił ją, kiedy mówiła, że się wyprowadzi, albo kiedy nie chciała jechać do sklepu po alkohol dla niego. Często też wybijał szyby w drzwiach. - Najgorsze jest to, że na to wszystko patrzyła Marysia. Nie wzywałam policji, bo bałam się, że kiedy wyjdzie ona z naszego domu, to dostanę jeszcze bardziej. Matka Roberta i jego siostra patrzyły na to z boku. Czasami odezwały się słowem do niego na ten temat, ale on nic sobie z tego nie robił. W sumie za to, że którejś z nich coś powiedziałam, też obrywałam - wyjaśnia.
Uciec, ale dokąd?
Dziewczyna wyznaje, że już wtedy chciała odejść od męża, ale bała się, bo mąż ciągle mówił jej, że i tak znajdzie ją wszęcie. Zresztą - jak sama wyznaje – nie miała dokąd uciekać. Patrycja zaszła w ciążę ponownie. Tym razem przed pobiciem mąż nie zastanawiał się, czy dziewczyna spodziewa się dziecka, czy nie. - Pobił mnie, gdy byłam z Maćkiem w 4 miesiącu ciąży. Powiedziałam mu, że bardzo boli mnie brzuch i że muszę jechać do lekarza. Robert powiedział, że jeżeli poronię, to dostanę wpier... - wspomina Patrycja. Wtedy zaczął także używać przemocy wobec swojej niespełna 4-letniej córki. Bił ją, kiedy zaczepiała go z prośbą o zabawę, popychał, odpychał, szarpał. - A kiedy urodził się Maciuś i trochę podrósł, bił także i jego. Spośród setek takich sytuacji najlepiej pamiętam dwie. Pierwsza to taka, kiedy Marysia przypadkiem stłukła kubek z sokiem. Ojciec złapał ją za szyję i podniósł do góry. Mała zaczęła piszczeć i w momencie zrobiła się sina. Gdy zaczęłam wrzeszczeć, że przecież za chwilę ją udusi – wtedy ją puścił. Maćka natomiast zbił na przykład wtedy, gdy bawiąc się, strącił z krzesła wanienkę do kąpania. Zaczął awanturę, że nie mamy pieniędzy, żeby tracić na takie rzeczy. Szkoda tylko, że na alkohol pieniądze miał... Ja nie mogłam pracować, bo ktoś musiał zajmować się dziećmi. Marysia była za mała na przedszkole, a matka Roberta nie chciała mi pomóc - mówi dziewczyna.
Najdotkliwiej Robert pobił swoją żonę w listopadzie 2009 roku. Patrycja była wtedy miesiąc po zabiegu, który polegał na usunięciu części jelita grubego (z powodu guza). W odwiedziny zjawili się w ich domu znajomi. Mąż dziewczyny zaczął “podrywać” jej koleżankę. Gdy Patrycja tuż po wyjściu znajomych zwróciła mu uwagę – dostała za swoje. Pobił ją do tego stopnia, że znów trafiła do szpitala, gdyż pojawiły się komplikacje po zabiegu. Sprawę zgłosiła na policję, później jednak wszystko wycofała. Ze szpitala nie wróciła już do męża, ale zamieszkała z dziećmi w domu swojego dziadka.
- Robert powtarzał, że i tak do niego wrócę, że wszędzie mnie znajdzie, itd. W grudniu tego samego roku przyjechał do mnie, twierdząc, że chce oddać mi resztę rzeczy. Kiedy podeszłam do samochodu, on wyciągnął nóż i mnie zaatakował. Zaczęliśmy się szarpać, ja zaczęłam krzyczeć i mu się wyrwałam. Wtedy przybiegł sąsiad i pomógł mi uciec. Zadzwoniliśmy na policję i po pogotowie. Roberta policjanci zabrali do aresztu, a mnie lekarze z pogotowia opatrzyli - mówi Patrycja.
***
Obecnie były mąż dziewczyny dostał wyrok skazujący na 8 lat więzienia za usiłowanie zabójstwa i znęcanie się psychiczne oraz fizyczne nad rodziną. Dziś Patrycja jest już po rozwodzie i mieszka sama z dziećmi. Przyznaje, że jest jej bardzo ciężko. Dodatkowo atakowana jest przez rodzinę byłego męża, która grozi jej, że zrobi wszystko, aby odebrać jej dzieci.
Czy drastyczna sytuacja, do której doszło, rozwiązała problem Patrycji? I tak, i nie. Z jednej strony młoda kobieta ma pewność, że mąż przez najbliższy czas nie zaatakuje jej ponownie, z drugiej zaś strony wie, że po tych 8 latach mąż wyjdzie. - W areszcie powiedział przecież do mnie: jak wyjdę, to i tak cię znajdę.
Magdalena Waga
***
Na temat przemocy w rodzinie mówi piotrkowski psycholog Michał Szulc.
Przyczyny przemocy w rodzinie mogą być różne. Z jednej strony zależne są one od predyspozycji jednostki i specyfiki osobowościowej danej jednostki, z drugiej – od biografii. Najczęstsze przyczyny pojawienia się przemocy domowej związane są z wpływami środowiskowymi. Najprościej mówiąc, skutkiem pewnych sytuacji, które rozgrywały się w życiu osoby, są pewne nawykowe wzory czy formy zachowania, a jedną z nich jest zachowanie przemocowe. Jeżeli chodzi o rodziny alkoholiczne, to zespół pewnych form zachowań typowych dla osób dorosłych, wychowywanych w takich rodzinach, jest syndromem “dorosłego dziecka alkoholika”. Przemoc w takich wypadkach pojawia się jako forma rozwiązywania konfliktów, radzenia sobie z niepokojem, itp.
Najczęstszą opcją w postępowaniu otoczenia jest podejście, że należy ofiarę przemocy zmusić do pójścia na policję. Takie zachowanie wywołuje traumę, wywiera presję na osobę, która już przecież pozostaje pod presją – często fizyczną. Nie można robić czegoś w stylu “proste rozwiązanie”, czyli: “ja pójdę z tobą na policję, musisz złożyć zeznania”. Osobę, nad którą ktoś znęca się fizycznie i psychicznie, trzeba odpowiednio przygotować do wyjścia z patologicznej relacji, mającej zazwyczaj trwały charakter. Dla kobiety pozostającej przez dłuższy czas w takich relacjach (a często i zależnościach, np. finansowych) życie staje się dramatem. Osoba nieprzygotowana do wyjścia z takiej sytuacji wypadnie fatalnie, zwłaszcza podczas interwencji policji czy innych organów. Najczęściej potrzeba dłuższego czasu, nawet około 3 miesięcy, aby ofiarę przemocy doprowadzić do takiego stanu i do takiego miejsca w jej funkcjonowaniu, w którym będzie ona w stanie podjąć jakieś kroki zmierzające do rozwiązania tej sytuacji.
Rozległym skutkiem przemocy jest lęk pojawiający się w funkcjonowaniu. Dochodzi do powstania procesu nerwicowego wymagającego leczenia. Z długotrwałych nerwic powstają rzuty chorobowe psychotyczne, depresje.
Dzieci, które stają się ofiarami przemocy bądź jej świadkami, podlegają mechanizmowi “modelowania”. Polega on na przejęciu wzorów zachowania, które dziecko obserwowało od najwcześniejszych lat. Skutkiem działania tego mechanizmu jest także to, że może zostać wymodelowany pewien równoważnik patologicznego zachowania. Na przykład dorosła młoda kobieta, która widziała, jak jej matka jest bita, będzie miała skłonność do szydzenia w związku, do poniżenia.
Przemoc psychiczną trudno udowodnić. Jeżeli chodzi o zaświadczenia, że osoba jest maltretowana psychicznie, to wydawać powinni je psycholodzy, ale polskie prawo na to nie pozwala. Oczywiście psycholog może napisać dowolny dokument, ale wskutek wadliwych przepisów prawnych nie będzie on honorowany w pojęciu obdukcji. Myślę, że powinien on być przyjęty jako dowód w sprawie.
Ofiary przemocy bardzo trudno wyciągnąć z “dołka”. Jeżeli jednostki podejmujące przemoc postrzegamy jako osoby bliskie uzależnieniu od danych zachowań, to rodziny pozostają współuzależnione – tak jak w rodzinach alkoholicznych. W związku z tym będą one podejmowały niechcący całą gamę różnych zachowań, które de facto będą utrwalały zachowania przemocowe. Dlatego wyciągnięcie tych osób jest dosyć trudne oraz wymaga pewnej delikatności i zrozumienia. Nie wolno przyjść i powiedzieć: “idziemy na policję”, bo to może pogorszyć tylko sytuację.
Gdzie szukać pomocy?
Ośrodek Interwencji Kryzysowej przy MOPR w Piotrkowie Trybunalskim – tel. 044 647-43-62
Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie “Niebieska Linia”, tel. 0-801-120-002
Ośrodki pomocy społecznej