“Innym razem wychowawca o 3 nad ranem zastał mnie w pokoju z dziewczyną i zostałem natychmiast wyrzucony”, “Nie raz udawało nam się wypić alkohol w pokoju. Zawsze po ciemku i w wielkiej tajemnicy przed wychowawcami”. Te przewinienia Konrada*, mieszkańca bursy i internatu, w najgorszym wypadku kończyły się naganą lub usunięciem z placówki. Edyty* nie ciągnęło do rzeczy zakazanych. Od alkoholu wolała salę muzyczną, w której spędzała całe dnie. Agata* nie miała tyle szczęścia. Jej wyjście z bursy skończyło się tragicznie. Dziewczyna nie żyje. To skłania do pytań, jak wygląda życie w bursach i internatach? Rygor i dyscyplina, czy może samowolka wychowanków?
Alkohol przemycaliśmy w plecakach
Z relacji Konrada wynika, że jego życie w bursie i internacie, gdzie mieszkał kilka lat, było bardzo “aktywne”. Za tę aktywność nie raz płacił zawieszeniem w prawach wychowanka. W końcu został wyrzucony. Dziś, z perspektywy kilku lat, mówi o sobie “młody – głupi”.
- Swego czasu w internacie mieszkałem dwa lata, w bursie trzy. Gdy trafiłem do tej placówki, miałem 15 lat. Moje życie w tamtym czasie było barwne, ale nie ma to nic wspólnego z wolnością w bursie czy internacie - opowiada Konrad, były mieszkaniec placówek poza Piotrkowem. - Byliśmy bardzo pilnowani przez wychowawców. Zakaz opuszczania internatu po 22.00, każde wyjście to wpisywanie się do specjalnej księgi wyjść, gdzie trzeba było zanotować miejsce, godzinę wyjścia i powrotu do placówki. O imprezowaniu nie było mowy, bo nasi opiekunowie byli bardzo na tym punkcie wyczuleni. W moim przypadku, kiedy mieszkałem w internacie, zdarzyło się to może dwa, trzy razy. To bardzo mało. Czasem bywało, że przemycaliśmy alkohol w plecaku, ale nie był to częsty proceder, bo to groziło wyrzuceniem z placówki. Piliśmy tylko po ciemku i oczywiście po obchodzie wychowawcy. W bursie było podobnie. Bardzo nas pilnowali: gdzie wychodzimy i kiedy wrócimy. Po 22.00 obecność w pokoju była obowiązkowa, choć w bursie częściej imprezowaliśmy i raz zostaliśmy przyłapani. Konsekwencje oczywiście były. Jeden kolega został wyrzucony na rok, inny na miesiąc, a u mnie i pozostałych uczestników imprezy skończyło się na zawieszeniu - opowiada Konrad.
Konrad w bursie miał na sumieniu jeszcze więcej grzechów niż w internacie. - Chyba człowiek im starszy, tym głupszy. Tak dziś myślę. W bursie bawiliśmy się więcej, ale kulturalnie i “po cichu”. Zawsze znaleźliśmy jakiś sposób, by wychowawca się nie dowiedział. Trzeba było nieźle kombinować. W czwartej klasie przeszliśmy samych siebie. Po piwku lub dwóch razem z kolegami weszliśmy na parapet, by pogadać z dziewczynami, które mieszkały wyżej (wstęp na ich piętro po godzinie 22.00 był kategorycznie zabroniony). Gadka – szmatka, a sęk tym, że ten parapet był na trzecim piętrze. Jak wychowawczyni weszła do naszego pokoju i to zobaczyła, miała strach w oczach (delikatnie mówiąc). Trudno się dziwić. Jeden nieodpowiedni ruch i pewnie dziś by mnie tu nie było. I po tym wydarzeniu znów byłem na warunkowym. Kilka miesięcy później wychowawca zastał mnie w pokoju z dziewczyną. O trzeciej nad ranem. Jeszcze tego samego dnia wyleciałem z bursy - mówi Konrad.
Chłopak opowiada, że wtedy każdy młody mieszkaniec placówki tylko kombinował, żeby łyknąć trochę alkoholu. To było wyzwanie. No i oczywiście, by wychowawca nie wyczuł, nie przyłapał.
- Wiem, że wychowawcy nie mieli złych intencji i bardzo chcieli nas ustrzec przed niebezpieczeństwem, powstrzymać od picia alkoholu. Chcieli dobrze. W sumie w internacie miałem dobre relacje z wychowawcami, nie chciałem ich zawieść i trzymałem się zasad, ale w bursie o tych zasadach już zapomniałem. Bo wtedy myślałem, wiek zobowiązuje, a w moim rozumieniu oznaczało to “można więcej” - mówi Konrad.