Zdaniem protestujących, pozbawienie niepełnosprawnych dzieci możliwości uczęszczania na zajęcia do szkoły może mieć na nie negatywy wpływ. - Wyrzucenie dzieci ze szkoły to barbarzyństwo. Nie wyobrażam sobie sytuacji, kiedy dziecko uczęszczając do szkoły publicznej, zna rówieśników i nauczycieli, nagle zostaje z tej placówki wyrzucone. Dziecko wtedy czuje się niepewnie. Te z z orzeczeniami najczęściej mają problemy psychiczne lub neurologiczne, więc negatywne emocje nie są dla nich wskazane - mówiła jedna z protestujących mieszkanek Piotrkowa.
- Mój syn miał nauczanie indywidualne w domu i kontakt z ogólnodostępną placówką rehabilitacyjną. W jego przypadku nauczanie w szkole nie byłoby korzystne, bo placówka musiałaby być odpowiednio dostosowana. Każde dziecko potrzebuje indywidualnego podejścia i ma inne potrzeby, dlatego myślę, że to rodzic powinien decydować gdzie dziecko ma pobierać naukę. Z natury jesteśmy przystosowani do życia w stadzie, dlatego odmawianie komuś takiego prawa jest formą dyskryminacji. Nawet jeśli dziecko miałoby indywidualne nauczanie w innej sali szkolnej, to kontakt z koleżankami i kolegami na przerwie jest ważny, bo może być dla niego terapią - tłumaczył rodzic niepełnosprawnego dziecka.
Na płycie Rynku Trybunalskiego spotkało się w poniedziałek kilkanaście osób, z czego kilka z nich to rodzice niepełnosprawnych dzieci, a większa część to kandydaci w tegorocznych wyborach samorządowych.
Protesty pod hasłem "O godne życie i prawa osób niepełnosprawnych oraz realizację postanowień Konwencji Praw Osób Niepełnosprawnych" odbyły się w wielu polskich miastach.