- Taka osoba nie otrzyma kredytu w banku, a istnieje prawdopodobieństwo, że wcześniej czy później skorzysta z “pożyczki na telefon”. Tak będzie niejeden raz – gdy zacznie wpadać w finansowe sidła, ciężko będzie się wyplątać...
Problem z zadłużeniem dotyka już przeszło 2 mln Polaków. Oczywiście dotyczy on także mieszkańców naszego miasta. Ludzie nie chcą o tym mówić - w końcu nie ma się czym chwalić. Takiego zdania jest także pani Anna*, piotrkowianka, która - jak twierdzi - w pewnym momencie straciła kontrolę nad wydatkami i... nad kredytami.
- Wszystkie moje długi zaczęły się kilka lat temu, kiedy kupiłam dla syna telefon na abonament, a umowę podpisałam na siebie. Syn nie miał stałej umowy o pracę i nie mógł wziąć tego na siebie, ale w związku z tym, że “dorabiał”, obiecał, że będzie płacił sam rachunki. Ja prawie przez rok nie widziałam faktur na oczy, ponieważ mój syn je brał i mówił, że je opłaca. Dopiero po jakimś czasie przyszło upomnienie, że do zapłaty jest przeszło 1000 zł za telefon. Nie miałam z czego tego uregulować i wzięłam kredyt w banku. Wzięłam 2000 zł – za resztę mieliśmy wyremontować niektóre rzeczy w mieszkaniu. Zapłaciłam należność za telefon, a reszta... jakoś się rozeszła. Kredyt wzięłam na pół roku, więc rata wynosiła mnie sporo. Przy moim dochodzie niewiele mi zostawało, więc postanowiłam spłacić go jednorazowo. Wtedy zadzwoniłam do firmy, która z pożyczką przychodzi do domu. Tam wzięłam 1500 zł i spłaciłam kredyt w banku. Co tydzień przyjeżdżała kobieta po pieniądze. Oprocentowanie było duże, bo biorąc 1500 zł, musiałam oddać przeszło 2 tys. - mówi pani Anna.
Kobieta wyjaśnia, że często nie miała na cotygodniową ratę. Dlatego po prostu zamykała drzwi i nie otwierała przedstawicielom firmy finansowej. Tak było około czterech miesięcy, bo po tym czasie pracownicy zaczęli straszyć panią Annę “windykacją”, a potem sądem. - Wtedy się wystraszyłam. Wzięłam więc kredyt w innym, ale podobnym “banku”. Do spłaty miałam już 3 tysiące, ale oddałam zadłużenie. Raty miałam dogodnie rozłożone i wszystko spłacałam regularnie. Po około trzech miesiącach wzięłam na raty kilka sprzętów do mieszkania: nowy telewizor, pralkę, odkurzacz – opowiada.
Przy opłacaniu kredytu i rat za zakupy mało zostawało pieniędzy, więc kobieta powoli zaczęła rezygnować z zapłaty – najpierw jednego, później drugiego. - “Po drodze” wzięłam kilka kredytów w podobnych firmach. Bo pieniądze były potrzebne a to na to, a to na tamto... Jak przy pierwszej sytuacji – po jakimś czasie przestałam otwierać drzwi osobom, które zjawiały się po pieniądze. Nie odbieram telefonów, a jak dzwonią z innego numeru, to kiedy się przedstawią – rozłączam. Najgorsze jest to, że od tych kredytów naliczają duże oprocentowanie i do spłaty jest o wiele więcej. Namawiają na następny, mówiąc, że przez to anulowany będzie poprzedni, itp. W pewnym momencie traci się nad tym kontrolę i nagle zadłużenie wzrasta z 8 tysięcy do prawie 17 – jak w moim przypadku - wyjaśnia piotrkowianka.
więcej w najnowszym numerze (11) „Tygodnia Trybunalskiego”
Magdalena Waga