- Przekrój nauczania mamy spory, bo od szkoły podstawowej po szkolnictwo wyższe. Jednak najbardziej dotyka to tych najmłodszych – tłumaczy Alicja Heinzel. - Ogólnie dom stał się szkołą, biurem i.. studiem nagraniowym, bo moje dzieci uczęszczają do szkoły muzycznej, a córka studiuje hybrydowo na akademii muzycznej. - To ogromny wysiłek rodziców, aby to wszystko pozlepiać czasowo i żeby zajęcia jednego dziecka nie kolidowały z zajęciami rodzeństwa – dodaje.
Od poniedziałku do piątku, w godzinach porannych dzieci pani Alicji logują się na specjalnych platformach komunikacyjnych i biorą udział w zajęciach. - Można powiedzieć, że rodzina funkcjonuje jak na poligonie, a oświata podkłada miny, które niespodziewanie wybuchają i wtedy już nie jest fajnie. Moje koleżanki, które mieszkają w bloku, mówią że zdalne nauczanie jest jak sport ekstremalny. Matki muszą chować się po kątach, żeby przypadkiem nie znaleźć się w kadrze. Wiele z nich musiało zrezygnować z pracy. Ten zasiłek, który wypłaca państwo, to nie jest 100% wynagrodzenia. Niektórymi dziećmi opiekują się dziadkowie, a ci z kolei nie są w stanie pomóc podczas problemów przy zdalnych lekcjach, gdy coś się wyłączy lub zaczyna szwankować.
Żeby przystąpić do zdalnych lekcji potrzebny jest oczywiście odpowiedni sprzęt. Bez tego ani rusz, jednak w rodzinach wielodzietnych może to stanowić naprawdę duże wyzwanie. - Moja córka komputer musi mieć do swojej dyspozycji, drugi syn uczący się w szkole średniej również. Pozostaje jeszcze dwoje młodszych dzieci, które korzystają ze smartfonów – wyjaśnia pani Alicja. Najważniejsze, żeby wszystko przebiegało bez zakłóceń. Niestety nie zawsze tak jest i czasem pojawiają się problemy... - Internet szwankuje, bo bywają problemy z zasięgiem, program Teams, który obowiązuje w edukacji jest przeciążony i zacina się obraz oraz głos. Czasami musimy się domyślać o co chodzi, nauczyciele czasem powtarzają coś kilka razy. Czasami wyrzuca nas z sesji, bywają problemy z zalogowaniem – wylicza Alicja Heinzel.
Na uwagę zasługuje jeszcze jeden istotny fakt. Wcześniej komputer był traktowany niczym wróg i dzieciom wpajano, żeby nie przesiadywać długo przed monitorem, że ma to niekorzystny wpływ na zdrowie. Tak było do momentu pojawienia się epidemii koronawirusa. - Teraz to wszystko zostało wywrócone do góry nogami. Dzieci spędzają minimum 7 godzin przed ekranem, bo muszą być na zdalnych zajęciach aktywne, udzielać się itd. Absurdem zdalnego nauczania jest chociażby wychowanie fizyczne. Podziwiam kreatywność nauczycieli. Czasem jak obserwuję te zajęcia, to jest mi ich szkoda. No bo cóż można zrobić przez Internet? Może jakieś filmy, pogadanki na temat zdrowego trybu życia. Nie można pójść na basen czy siłownię. Jedyna furtka to zawodowa rywalizacja sportowa i nasz syn trzy razy w tygodniu jeździ na trening. A pozostałe dzieci są tego pozbawione. Podobnie w przypadku rozwijania kreatywnego. Zapisaliśmy córkę na zajęcia plastyczne w Miejskim Ośrodku Kultury. To również zostało zawieszone – mówi Alicja Heinzel.
Rodzice podkreślają, że nie ma powodów, aby w tej zaistniałej sytuacji winić za coś nauczycieli. - Oni robią wszystko, aby zdalne nauczanie było utrzymanie lub chociaż zbliżone do tego tradycyjnego w szkołach. Natomiast dzieci zaczynają przejawiać pewne dysfunkcje emocjonalne. Amputowano im największą część w rozwoju tych emocji, czyli kontakt z drugą osobą. Moja córka, która jest osobą otwartą i empatyczną, nagle została zamknięta w domu. Ekran stał się wirtualną twarzą, a komputer zamienił się w przyjaciela. Obawiam się, że dzieci będą musiały od nowa uczyć się pewnych zachowań. Rodzice nie są w stanie zapewnić tego, co mogą dać dzieciom kontakty z rówieśnikami. Najbardziej nas wiążą wspólnie przeżyte chwile, a izolacja człowieka oddala od siebie. Boję się, że polegniemy na tym froncie – przyznaje pani Alicja.