Opinia o tym, że jeden głos znaczy tyle co nic jest w kraju dość powszechna. Tymczasem przykłady wyborcze pokazują, że jest inaczej. W województwie łódzkim zdarzało się, że o wygranej w wyborach na wójta decydował jeden głos.
W 2010 roku w Białej Rawskiej w II turze wyborów zmierzyli się bezpartyjni kandydaci: Bogdan Pietrzak i Wacław Adamczyk. Pierwszy otrzymał 2391 głosów, a drugi… 2393. Gdyby tylko jedna osoba zagłosowała inaczej wynik byłby odwrotny. Cztery lata później w Rzgowie Konrad Kobus pokonał swojego konkurenta Marka Matynowskiego podobną różnicą głosów, czyli dwoma (1523 do 1521).
Jednak do najbardziej wyrównanej walki o fotel w urzędzie gminy doszło osiem lat temu w gminie Siemkowice w powiecie pajęczańskim (także województwo łódzkie). W dogrywce Włodzimierz Korbaczyński (PSL) i Zofia Kotynia (bezpartyjna) zdobyli po 1107 głosów. O tym, że wójtem została kandydatka niezależna zdecydował fakt, że wygrała w większej liczbie obwodów (3 z 4). Gdyby i tu był remis, o obsadzie stanowiska musiałoby zdecydować… losowanie.
A teraz fakty jeszcze nam bliższe, bo z Piotrkowa i powiatu piotrkowskiego. Tu aż tak małych różnic nie było w wyborach na wójta, burmistrza czy prezydenta, ale też było ciekawie. W 2002 roku w Sulejowie pierwszą turę wygrała urzędująca burmistrz Krystyna Koźlik. W drugiej turze musiała jednak rywalizować ze Stanisławem Baryłą. Do ostatniej chwili wydawało się, że wygra. Tymczasem po zliczeniu głosów z ostatniej komisji okazało się, że przegrała różnicą 56 głosów. To niewiele, głosowało przecież ponad 4800 osób.
W 2014 roku Roman Drozdek został ponownie wójtem gminy Wola Krzysztoporska, wygrywając ze Sławomirem Ogrodnikiem różnicą 116 głosów (2396 do 2280).
W 2006 roku w Piotrkowie doszło do ciekawej rywalizacji wyborczej między ówczesnymi dwoma wiceprezydentami. Walka o schedę po Waldemarze Matusewiczu była bardzo wyrównana i momentami ostra. Do końca nie było wiadomo kto wygra. Ostatecznie to Krzysztof Chojniak pokonał Andrzeja Czaplę różnicą tylko 505 głosów (12 329 do 11 824).
To wybory na wójta, burmistrza czy prezydenta. W przypadku głosowania na radnego te wyniki są jeszcze bardziej zbliżone. Różnica jednego głosu nie jest rzadkością, jest raczej prawidłowością.
Na koniec zajrzymy za ocean. W 2000 roku w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych rywalizowali George W. Bush (Republikanie) i Al. Gore (Demokraci). Choć system głosowania w USA jest inny niż w demokracjach europejskich, to jednak o wygranej tego pierwszego kandydata zdecydowało 537 głosów. Taka była bowiem różnica na Florydzie, gdzie jeden z polityków „zgarniał” wszystkie tzw. głosy elektorskie. Gdyby przypadły kandydatowi Demokratów, to Al. Gore zasiałby w Gabinecie Owalnym. Głosy liczono, a cała Ameryka zamarła, czekając na ostateczny wynik. Znamy to z przekazów medialnych sprzed 18 lat. 537 głosów zdecydowało o wybraniu najpotężniejszego człowieka na świecie – prezydenta USA. A przypomnijmy, że w Stanach mieszkało wówczas 320 mln mieszkańców, a prawo głosu miało ponad 250 mln.
Wkrótce czeka nas maraton wyborczy. W 2018 przy urnach wybierzemy radnych, wójtów, burmistrzów czy prezydentów, w przyszłym roku najpierw wybory do PE, a później do Sejmu i Senatu. Z kolei w roku 2020 zdecydujemy, kto będzie głową państwa.
Wrzucając kartkę z zaznaczonym nazwiskiem, pamiętajmy, że decydujemy o przyszłości swojej miejscowości, gminy, miasta, powiatu, kraju, a nawet Unii Europejskiej.