Czasem do rodzącej jadą wozem konnym. Wszystko za ok. 15 zł na godzinę i nierzadko garść obelg od poszkodowanych lub ich rodzin. Mimo tego Tomasz, Szymon i Grzegorz nie zamieniliby swojej pracy na żadną inną. Dlaczego?
W zawodzie ratownika medycznego pracują od kilku lat. Nie raz mieli do czynienia z sytuacjami, o których woleliby zapomnieć. W przypadku każdego z nich o wyborze zawodu zadecydował przypadek. Dziś mówią, że mimo wszystko nie zamieniliby go na żaden inny.
- Ratownikiem medycznym jestem od dziewięciu lat. Moja miłość do tego zawodu zaczęła się zupełnie przypadkowo. Kiedy miałem osiemnaście lat, byłem świadkiem poważnego wypadku drogowego. Miałem już za sobą szkolenie z pierwszej pomocy. Skończyłem też szkołę medyczną na kierunku technik radiolog. Znalazłem się na miejscu tego tragicznego wypadku (wówczas zginęły dwie osoby) zanim jeszcze przyjechały karetki. Pomogłem. Potem przyglądałem się, jak ratownicy medyczni udzielają pomocy. W tym momencie postanowiłem, że chcę być ratownikiem. Chcę pomagać ludziom - mówi Tomasz Rusołowski z podstacji ratowniczej w Sulejowie.
- U mnie częściowo wyniknęło to z przypadku. Nie dostałem się na upragnione studia i tak wyszło, ale po pierwszym semestrze bardzo spodobał mi się ten zawód i tak już zostało - mówi Grzegorz Śnieg, ratownik medyczny z Piotrkowa.
więcej w najnowszym numerze (45) „Tygodnia Trybunalskiego”
Ewa Tarnowska