Czy przetrwa książka? Czy w ogóle słowo drukowane będzie długo jeszcze dominowało? Tego typu wątpliwości nasuwały się, kiedy uczestniczyłem w uroczystości rocznicowej.
W naszym mieście biblioteka publiczna obchodziła 90-lecie powstania. Z tej okazji zaproszono gości, przedstawiono historię, podziękowano za wcześniej złożone liczne życzenia i skonsumowano okolicznościowy tort. Takim zdaniem można by zrelacjonować uroczystości. Nie o to chodzi. Każdy, a przynajmniej ze znanych mi osób z mojego pokolenia, otarł się w swoim życiu o bibliotekę. Może poprzestał tylko na szkolnej przy obowiązkowej lekturze, a może i korzystał z miejskiej, publicznej. Mógł też szukać w innych bibliotekach, których w jeszcze w nie tak odległych latach było sporo. To biblioteki przy większych zakładach, ale i np. przy niektórych klasztorach. Ze wzruszeniem przypominam sobie moment, kiedy starsza kuzynka zaprowadziła mnie do miejskiej biblioteki, która mieściła się przy ul. Farnej. Pamiętam schody, którymi wchodziło się na piętro do działu dla dzieci. Chodziłem tam cztery lata. Dzisiaj, kiedy odwiedzam w tym miejscu Pracownię Planowania Przestrzennego, właściwie widzę nie współczesność, ale wspomnienia z tamtych lat. Przyszedł rok 1967 i przenosiny do obecnego budynku synagogi. Ponownie obrazek zapamiętany z pierwszej wizyty w oddziale dla młodzieży. Nie wiem dlaczego, ale było bardzo ciepło od gorących kaloryferów i intensywnie pachniało farbą. Kolejnych kilkanaście lat korzystania z zasobów, w tym z czytelni. To dziesiątki godzin tam spędzonych. Zamiłowanie do książek bardzo wcześnie mi zaszczepiono. Serię “poczytaj mi mamo” przechowuję w szczątkowym wymiarze do dzisiaj. Pożyczone nie wracały. Miłość do książki ma swoje konsekwencje. Różne - zdobywanie wiedzy ale i ślęczenie nad nimi. Totalny brak czasu, ale i brak miejsca. Kiedyś nie było biblioteki, której bym nie odwiedzał. Nawet jak trzeba było korzystać z uprawnień np. pracującego w danym zakładzie. Z czasem, kiedy przyszły możliwości materialne, w domu zaczęły rosnąć sterty i - co najgorzej - nie ma końca tego uzależnienia.
To właściwie stało się przyczyną niezachodzenia już do biblioteki. Nie zarzekam się, że nie wrócę. Może już do nowej siedziby.
Na wspominanej uroczystości zobaczyłem ponownie panie, które pracowały w czasie moich bytności. Nie wszystkie dopisały obecnością, ale te, co przyszły, swoim widokiem przypomniały mi minione lata. Jakże niewiele się zmieniły, i nie jest to szczególny komplement, bo tak je postrzegam. Chciałbym ponownie stanąć przed ladą i żeby mnie strofowały za przetrzymanie książek, bo przyznaję, przetrzymywałem. Kiedyś, starszy człowiek, który całe życie pracował ciężko, patrząc na moje regały, spytał - czy z tego będziesz miał chleb? Musiałem, z uwagi na sytuację, odpowiedzieć grzecznie. Nie samym chlebem... Myślę, że nie zrozumiał. Nie on jeden, szczególnie dzisiaj, w dobie Internetu.
Młodzi nie muszą już trzymać książki w ręku, żeby czegoś się dowiedzieć, coś przeżyć, uruchomić wyobraźnię. Oni klikają i mają. Pewnie i gazeta niedługo pozostanie tylko w wersji e-. Słowo pozostanie, ale papier jako nośnik już tylko nielicznie. Stąd stopniowe ale nieuchronne przenoszenie się do przestrzeni wirtualnej. Osobiście szkoda mi tego klimatu druku, ale na pocieszenie mam tego dużo i oby tylko zdrowie i czas pozwoliły, a chleba duchowego starczy. Zawsze jest alternatywa, że można pójść do tak wspaniałej i potrzebnej instytucji kultury, jaką jest Miejska Biblioteka Publiczna w Piotrkowie. Uroczystość jubileuszową zakończył minirecital pani Anny Warych, która w doskonałym wykonaniu przypomniała, że istnieje jeszcze słowo śpiewane. Szczególne słowa Agnieszki Osieckiej.
“Jedni piszą wiersze głową, drudzy - sercem wiersze piszą, jedni tworzą erę nową, drudzy wciąż w ogonie wiszą. Jedni piszą lewą nogą, drudzy piszą z ambicjami, jedni piszą, choć nie mogą, inni takich mają za nic”. Życzę, byśmy mieli chęci do poszukiwania tych, co piszą.
Rżanek - poszukiwany! Oddać Rżanka!