Takie opinie można było usłyszeć w radiowym Maglu.
„Tam, gdzie powstają upada rodzinny handel, bankrutują sklepy osiedlowe, jest ich zdecydowanie za dużo" – twierdzili niektórzy słuchacze.
„Marketów brakuje na Wierzejach, w pobliżu ulicy Mickiewicza czy w okolicy Roosevelta i Wroniej" – uważają inni. Kto ma rację?
Piotr Barełkowski, prezes Izby Polskich Przedsiębiorców mówił w programie, że działalność sklepów wielkopowierzchniowych w każdym mieście oznacza więcej minusów niż plusów.
- Z punktu widzenia polskiej gospodarki marketów jest za dużo. Powody takiej opinii są trzy. Pierwszy: w kilku mniejszych sklepach jest więcej zatrudnionych osób, niż w jednym dużym. Markety racjonalizują zatrudnienie, co oznacza że ludzie tracą pracę. Drugi: duże sklepy nie płacą podatków w Polsce, a to oznacza uszczerbek dla polskiego systemu podatkowego. Trzeci: markety wymuszają niekorzystne ceny na polskich producentach, marginalizują ich, faworyzując dostawców ze swoich krajów – Niemiec, Francji czy Portugalii.
Czy człowiek reprezentujący interesy rodzimych przedsiębiorców dostrzega jakiekolwiek plusy istnienia dużych sklepów?
- Owszem, mamy jako klienci większy komfort, szerszy wybór, nowoczesność .Tyle, że jest to okupione kosztem całej polskiej gospodarki.
Przy okazji prezes Izby Polskich Przedsiębiorców zauważa, że co prawda rodzime firmy próbują rywalizować z zagranicznymi, czego przykładem może być obecna także w Piotrkowie sieć „Dino", ale stoją na straconej pozycji.
A od czego zależy, gdzie sklep wielkopowierzchniowy (powyżej 2000 m2 powierzchni sprzedażowej) może powstać? No i czy w Piotrkowie jest jeszcze miejsce na kolejne markety?
- O tym decyduje miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, zaś w przypadku mniejszych sklepów – albo plany miejscowe, albo warunki zabudowy – wyjaśniał Paweł Czajka, dyrektor Pracowni Planowania Przestrzennego UM w Piotrkowie. - Trzeba też pamiętać, że przed wejściem na dany rynek inwestor bada teren, potrzeby potencjalnych klientów, ich liczbę, oraz czy spełnia wymienione wcześniej warunki. Ewentualnie czy uda mu się je spełnić. I to od tego zależy, czy market powstanie.
Jak pewnie wielu z nas pamięta, pierwszym prywatnym marketem w Piotrkowie była „Unia" przy ulicy Kostromskiej. To sklep założony w 1998 roku przez pochodzącego z podpiotrkowskiego Krzyżanowa przedsiębiorcę. A potem już poszło: „Globi", „Hypernowa", którą zastąpił „Carrefour", „Real", „Intermarche", „Bricomarche", „Lidl", „Aldi", „Auchan", „Dino", budowlany „Obi" i oczywiście najliczniejsza dziś „Biedronka". Pytanie: czy już wystarczy? A może jednak jest miejsce na kolejne? No i rzecz jasna potrzeba.
A przy okazji: przypominamy, że w 2018 (tak, 2018!) roku miała w Piotrkowie powstać „Castorama"...