„Pracowicie" to może za dużo powiedziane, można też dyskutować, czy zatrudnianie ludzi odpracowujących karę nie kosztuje więcej niż wartość pracy, którą wykonują. - Dzisiaj są oni bardzo przydatni - dyplomatycznie ocenia to Zdzisław Majsak, kierownik Działu Utrzymania Zieleni, Porządku i Inkasa w Miejskim Zarządzie Dróg i Komunikacji w Piotrkowie. - Gdyby nie było tych ludzi, szereg prac musielibyśmy zlecać firmie zewnętrznej i płacić za nie - tłumaczy.
Nie znaczy to, że praca ludzi z woli sądu wykonujących różne pożyteczne czynności jest darmowa czy choćby tania. - Trzeba ich ubezpieczyć, dać odzież roboczą, uzbroić w sprzęt i nadzorować - mówi Majsak. W dodatku nie jest tych ludzi zbyt dużo (dziennie dwóch, pięciu czy ośmiu), pracują godzinę, dwie lub trzy i nie zawsze regularnie stawiają się do pracy. Jeżeli wyraźnie bumelują i lekce sobie ważą obowiązki nałożone przez sąd, MZDiK informuje o tym kuratorów sądowych.
Takich bumelantów nie brakuje. - Od wykonywania pracy uchyla się nawet i połowa skazanych - informuje Agnieszka Szulc-Wroniszewska, przewodnicząca wydziału VII karnego Sądu Rejonowego w Piotrkowie. Tylko w jej wydziale w ubiegłym roku w 377 przypadkach orzeczono kary ograniczenia wolności i wydano postanowienia o zamianie grzywny na wykonywanie prac społecznie użytecznych.
Kara ograniczenia wolności to jedna z trzech podstawowych kar orzekanych przez sądy. - Polega albo na potrącaniu skazanemu części wynagrodzenia za pracę (jeżeli pracuje), albo na wykonywaniu nieodpłatnej kontrolowanej pracy na cele społeczne - Szulc-Wroniszewska przytacza stosowny artykuł kodeksu karnego. I dodaje, że w tym drugim wypadku kara ograniczenia wolności może być orzekana na czas od jednego do dwunastu miesięcy, a sąd może zobowiązać skazanego do przepracowania miesięcznie od dwudziestu do czterdziestu godzin.
Prace społecznie użyteczne wykonują nie tylko skazani na ograniczenie wolności. W ten sposób mogą odpracowywać grzywnę ci, którzy nie chcą lub nie są w stanie jej zapłacić. Na ich prośbę sąd może zamienić grzywnę na odpowiednią liczbę godzin do odpracowania. Praca społecznie użyteczna trwa najkrócej tydzień, a najdłużej dwa miesiące.
Tak jedni, jak i drudzy to zazwyczaj drobni złodziejaszkowie, ludzie skazani za jazdę po pijanemu, sprawcy pobicia czy uszkodzenia mienia. Są oni kierowani przez sąd do konkretnych, nazwijmy to, zakładów pracy. Zwykle są to szkoły i, generalnie, placówki opiekuńczo-wychowawcze oraz urzędy gmin (Szulc-Wroniszewska podkreśla, że jej bardzo dobrze współpracuje się z Rozprzą). W Piotrkowie rolę koordynatora pełni wspomniany Miejski Zarząd Dróg, do którego trafiają skazani i który kieruje ich dalej. - Sąd w miarę możliwości stara się uwzględniać sugestie czy prośby podsądnych - zaznacza Szulc-Wroniszewska. - Że na przykład chcieliby pracować w piątki lub soboty albo tylko po południu, że woleliby odpracowywać karę w innej miejscowości - wylicza.
Nie gwarantuje to, niestety, że skazani docenią to i regularnie będą stawiać się do pracy. Nierzadko jest wręcz przeciwnie. - Ci bumelanci często tłumaczą się, że brakuje im czasu, bo pracują (z reguły na czarno), że w tym miesiącu nie mogli, bo sami chorowali albo chory był ktoś z rodziny - opowiada pani sędzia. - Najczęściej są to zwykłe wymówki, ale zdarzają się też, choć rzadko, sytuacje tragiczne - podsumowuje.
Każdą z takich sytuacji rozpatrzyć muszą kuratorzy. I jeśli kurator dojdzie do wniosku, że skazanemu najwyraźniej nie chce się pracować, występuje do sądu na przykład o ściągnięcie grzywny w drodze egzekucji komorniczej albo orzeczenie zastępczej kary aresztu.
W taki sposób dla blisko połowy skazanych kończy się przygoda z pracą społeczną.
Mariusz Jakubek