Ten weekend będzie o godzinę krótszy, bo czas zmienia się przesuwając wskazówki tradycyjnego zegara z godziny 2.00 na godz. 3.00. Ręcznego przestawienia będą wymagały także zegary w zdecydowanej większości samochodów. I możemy się tu pocieszyć, że podobne operację będą musieli wykonać kierowcy nie tylko w innych miastach w Polsce, ale i w 70 innych krajach.
W tym roku zmiana czasu miała być już tylko historią, ale propozycja dyrektywy przygotowanej przez władze Unii Europejskiej została zablokowana. W krajach UE obowiązują bowiem trzy strefy czasowe - zachodnioeuropejska, środkowoeuropejska i wschodnioeuropejska. Mimo tego obowiązuje wspólny jest standard zmiany czasu. Dwa razy w roku – w ostatnią niedzielę marca i ostatnią niedzielę października – wszystkie państwa przesuwają zegarki o godzinę.
Dla gospodarki zdecydowanie korzystniejszym rozwiązaniem byłby stały czas. W transporcie też wydaje się to oczywiste, bo nie powodowało by to zakłóceń dwa razy w roku. Brak konieczności przestawiania zegarków dwa razy w roku miałby też znaczenie np. w rolnictwie. Zdaniem wielu producentów trzody i rogacizny zmiana czasu prowadzi do zakłóceń w hodowli, choćby poprzez różne godziny pozyskiwania mleka. Można temu co prawda zaradzić stosując sztuczne oświetlenie czy inne zautomatyzowane technologie, ale to dodatkowe koszty.
Pierwotnie zmiana czasu została wprowadzona z chęci oszczędzania energii. Dłuższy dzień w lecie, który pozwalał zaoszczędzić na sztucznym oświetleniu, i krótszy w zimie, by móc wcześniej położyć się do łóżek i wyłączyć światło. Dziś nie ma to już tak wielkiego znaczenia, bowiem mnogość sprzętu powoduje, że często więcej energii zużywamy w lecie niż zimą. Ten argument zatem mocno się zdezaktualizował, twierdzą przeciwnicy zmiany czasu na letni i zimowy.